piątek, 13 grudnia 2013

SUWAKI

Pierwszy raz usłyszałam to słowo w sanatorium, gdzie było mnóstwo kobiet i prawie zero mężczyzn. Dwaj staruszkowie na parkiecie byli wniebowzięci. Przystojny ratownik - górnik, który przyjechał tu na łowy - wiedział, że jest najważniejszy. Spojrzał na dziadków i powiedział: "suwaki". 
Drugi raz usłyszałam to określenie w Lublinie. Młody chłopak z łobuzerskim spojrzeniem  wyjaśnił mi: " Tramwaje...? U nas nie ma suwaków:)"
Stare miasto z bramami, zaułkami, naleśnikami w podwórkach i cebularzami - ma to, co lubię: wąskie uliczki kamienne, grube mury, zalane wodą podziemia- na kilka pięter w głąb i pelargonie na oknach.
Ma także piękny ogród botaniczny, szosy wśród pagórków i rzut beretem do Kazimierza. Ma prawdziwy zamek, drogę do Zamościa i głębokie, okrągłe jeziora w oddali. I woda w jeziorach wciąż pachnie. Ma letnie festiwale sztukmistrzów- artystów ulicy. To tam w gorący  dzień komik z Londynu rozbawiał wszystkich do łez, choć znał tylko trzy polskie słowa. 


























czwartek, 12 grudnia 2013

Śniło mi się


Śniło mi się, że jestem daleko stąd w grocie skalnej z Jezusem.  Byłam jego żoną, matką, dziewczyną i kimś obok z innego czasu. Ściany tej groty były suche. Było też siano w kojcu i ciepłe popołudnie w oddali. Była też nieuchronność ciężkich zdarzeń, które miały nastąpić... 
Obudziłam się w swoim, miłym pokoju przysłoniętym bambusową roletą i czułam niepokój. Czy to wpływ świąt, czy przeglądanej w Empiku książki Jose Saramago? Ale "Ewangelię według Jezusa" czytałam dawno temu. Jednak tak niecodzienna postać we śnie budzi niepokój. Trzeba być wielkim optymistą, by widzieć w niej symbol nadziei i zmartwychwstania. Czuję się skrępowana widokiem postaci na krzyżu i w jakiś sposób winna.


Przytłaczający widok tej uliczki na starym mieście w Pabianicach i łagodne światło zmierzchu przypomina sen.




poniedziałek, 25 listopada 2013

Mordowia


Późnym wieczorem przyszedł Jacek- architekt z sąsiedniej kamienicy. Monika poczęstowała go herbatą, daktylami i kardamonem w cukrze. Opowiadał
o swoim ojcu, który był dyrektorem w socjalistycznej Polsce:
 "Miał piękny gabinet w Warszawie, około 120 metrów. Ilekroć do niego przychodziłem, karmił rybki w akwarium. To było jego główne zajęcie. Potem,  po zmianach nie mógł się odnaleźć, bo nic nie umiał robić”
Jacek mówił z prostotą i uderzającą szczerością. Żadnej pozy. Potem opowiadał o filmie, z którego właśnie wrócił- o współczesnych łagrach w Rosji. Kobiety szyją tam mundury przez 18 godzin na dobę.  Mają prawo do 4  godzin snu   i jednego dnia wolnego raz w miesiącu. Nieważne, czy są słabe czy chore. Jeśli jedna nie wykona normy, inne muszą pracować za nią. Odpowiedzialność  zbiorowa. Słabsze kobiety są znienawidzone i bite przez współwięźniarki, bo  takie jest założenie  systemu.  Są brudne, bo  siedem umywalek na setkę kobiet to zbyt mało. Same naprawiają zapchane rury i zardzewiałe maszyny do szycia. Skargi oznaczają dodatkowe sankcje- np. stanie przez dobę między barakami na mrozie.
Do odległych kolonii karnych w Mordowii i Permie  wysłano  Nadieżdę Tołokonnikową  i Marię Alochinę. Obie należały do  radykalnej, punk-rockowej grupy „Pussy Riot”. Grupa była znana z happeningowych protestów politycznych. Za piosenkę: „Bogurodzico przegoń Putina” wykonaną w moskiewskiej cerkwi- skazano je na dwa lata więzienia. 
W Rosji są 63 kolonie karne dla kobiet. W barakach przebywa po 30-40 osób. Te kolonie są częścią gułagów opisywanych przez Sołżenicyna.
           Czytałam list Lecha Wałęsy do Putina w sprawie uwolnienia Nadieżdy i Marii . W ubiegłym roku mój syn  wraz z kolegami podpisali petycję w jednej ze szkół w pobliżu Łodzi. Ludzie podpisywali cały dzień. Tych podpisów w całym kraju złożono tysiące.  Jednak ta forma nacisku nie działa na władze Rosji.
          Łagry ciągle istnieją, a na Putina w większości głosują kobiety.
             Bo ma władzę, szczupłą sylwetkę i ćwiczy judo…




                                       NADIEŻDA  TOŁOKONNIKOWA


sobota, 23 listopada 2013

Tel Aviv


Warszawa w listopadzie, w delikatnym deszczu, pięknie wygląda  nocą. Na obiektywie zostały kropelki. Idę z Moniką po lśniących ulicach. Wchodzimy na chwilę na grzane wino do restauracji, która przypomina pub - "Łódź Kaliska" swoim surowym wystrojem i metalowymi krzesłami. Monia opowiada o gentryfikacji. Na wprost nas -mała loża z wielkim czerwonym sercem z pluszu.  Najbardziej oryginalny element na sali. Ci, co mają pieniądze, przychodzą tu na kolację, bo tu jest "modnie". Kelnerki w czarnych tenisówkach i dżinsowych fartuchach opuszczonych na biodra śmigają po sali. Mają wypchane, ciężkie kieszenie  jak robotnice albo rzeźbiarki. W dalekim oknie po drugiej stronie ulicy – białe suknie z welonem. Wychodzimy po kwadransie albo dwóch. Burza włosów Moniki w orzechowych odcieniach lśni w światłach mijanych ulic.







Zatrzymujemy się przed wystawą sklepiku ze szpulkami. Kolorowe sznurki i kłębki - to nocne kwiaty listopada.  Gmachy politechniki jak monumenty.






Wśród kamieni ulicznych błyszczą tory. 

 W bramie na oknach kwitną pelargonie a w następnej bramie, w podwórku ogromny buk . Zawsze lubiłam drzewa w listopadzie, bo wyglądają jak koronki. Podnoszę aparat, lecz nieprzyjemny, szorstki głos jakiegoś pilnowacza mówi , że tu nie wolno, bo teren prywatny.
- Ale drzewo nie jest prywatne… odpowiadam speszona
- Wszystko jest prywatne, mówi opryskliwie i niechętnie tonem posiadacza.
- Monika ! – wołam -Chodźmy stąd!
- Dlaczego dałaś się tak łatwo spławić?- pyta
- Po co mam psuć sobie wieczór ? Szkoda czasu na burka.
Monia opowiada o mijanych budynkach. Między zajęciami na uczelni - zajmuje się oprowadzaniem cudzoziemców po mieście. Ma swoją stronę w Internecie http://warsawteller.wordpress.com/

- Kto najczęściej zwiedza Warszawę?
- Ten. Kto ma czas i pieniądze- czyli emeryci- śmieje się Monia
- Chciałabym jechać do Nowej Zelandii , kiedy zostanę emerytką -wzdycham...
-?
- Bo tam nakręcono „Władcę pierścieni”- rewelacja- baśniowe miejsca.
- Chodźmy do jakiejś knajpki -uczcimy Twoje urodziny. 

Najbliżej do  "Tel- Aviv Cafe”.  I znowu grzane wino z pomarańczą. 
- Tu jest najlepszy hummus w Warszawie -mówi Monika.
- Ta ciecierzyca przypomina mi groch a raczej soczewicę, choć z przyprawami i oliwą jest rzeczywiście dobra.
Z głośników sączy się muzyka izraelska. Dzwoni telefon.
- Tak przyjeżdżaj – czekamy na ciebie- śmieje się Monia.
Jest po dziesiątej, a w małej knajpce pełno ludzi. Znajomy Moni zamawia kolejne wino. Białe, wytrawne, delikatne. Naprawdę dobre.
- Chciałabym, żeby polskie knajpki były popularne w całej Europie, żeby ludzie przychodzili do nich tak chętnie jak tu…
- To polska knajpa- mówi znajomy
- Ale flagi izraelskie - odpowiadam patrząc na rząd małych chorągiewek z gwiazdą Davida nad oknem.
- Widziałem tu tylko jednego Żyda…
- Więc co tak przyciąga?
- Dobre jedzenie i wegańskie przekąski- odpowiada Monia
- Tu mało kto je…
- Wystrój- nic nadzwyczajnego, białe ściany, tynki od niechcenia, krzesła zwyczajne a wszystkie stoliki zajęte
- Ale słodycze oryginalne: figi mielone z daktylami i migdałami w różnych posypkach- mówi Monia
- A może chodzi o władzę, Izrael ma pozycję.
- To punkt zapalny na wschodzie
- W Londynie to my jesteśmy wschodem- śmieje się Monia
- Dlaczego izraelska knajpka jest modna…?- pytam dalej
- Niektórzy mówią, że to z tęsknoty do kultury żydowskiej -dawnej, której nie ma…



sobota, 16 listopada 2013

WILGOTNA I CIĘŻKA



        Wilgotna i ciężka
        na którą opadają czereśnie
        gdzie wiatr ma swoje znaczenie
        gdzie tańczyłam z chłopcem
        a mężczyzna przyniósł mi kawę o świcie
        i powiedział z nadzieją:
        "Chciałbym przedłużyć
        to spotkanie"

       Ziemio
       Dotykam Cię rękami
       i uwalniam
       uczucie zdziwienia
       że można tak czule pieścić
       kawałek piachu
       pod wierzbą



sobota, 9 listopada 2013

PIĘĆDZIESIĄT KRAWATÓW


Wiele lat temu, w pogodny letni wieczór Darek zaprosił mnie do kina na zwariowany film z Kasią Figurą. Pięknie wyglądała w krótkich szortach, ale treść filmu z hot-dogami -gdzie zamiast parówek były gotowane kciuki -budziła niepokój. Rozmawialiśmy  cicho o powstawaniu świata tak , jakbyśmy wszystko wiedzieli, siedząc w zaciemnionym rzędzie blisko wyjścia:
- Widziałam kiedyś starą rycinę, gdzie było pełno homunkulusów: człowieczek w nosie, w brodzie, na czole, wszędzie. Nie pomylili się. To było ich uproszczone przeczucie, że z każdej naszej części, każdej komórki można odtworzyć człowieka.
- Z jednej komórki można odtworzyć  nawet Kosmos- powiedział Darek
Spojrzałam na niego z podziwem. Imponowało mi, że uczy się kilku języków, że pisze do Japonki, że chodzi nocami po lasach bez lęku.
- Nie boisz się zasnąć pod świerkiem?
- Lubię księżyc – powiedział- I trudno mi zasnąć.
- Dlaczego?
- Kiedy zasypiam, część mnie odłącza się i wędruje.  Z ciałem łączy mnie jedynie bardzo cieniutka nić. Czasami obawiam się, że odejdę tak daleko, że nie będę mógł wrócić
- Spojrzałam na ekran. Oderwane ramię cyborga odrosło po raz kolejny  a Kasia siedziała na podwiniętych nogach w jasnych skarpetkach i śmiała się, rozświetlając ponury obraz. Wyszliśmy chyba w połowie, bo miałam dość. Poszliśmy nad jezioro.
- Dlaczego chcesz zostać księdzem?
- Bo mam powołanie
- Kiedy grałeś na gitarze przy ognisku  i patrzyłeś na tamtą dziewczynę, ktoś powiedział, że z ciebie będzie taki ksiądz jak z koziej trąby puzon – odparłam
Darek roześmiał się głośno, potrząsając miedzianymi włosami.
- Jednak chcę spróbować.
Szliśmy chwilę w milczeniu. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt i jego wielki cień- w świetle lamp -chwiał się na wodzie. Potem poszliśmy w stronę cmentarza. Było bardzo cicho, kamienie błyskały delikatnie a pomniki wyglądały jak duchy.
- Twoja mama narzeka, że przestałeś jeść mięso i nawet rosół…
- Nie będę jadł zupy z trupów- powiedział wesoło. To nie dla mnie.
- Przepytasz mnie z gramatyki? Muszę zdać egzamin.
- Dobrze- powiedziałam, choć gubiłam się przy rozbiorach tasiemcowych zdań.
Wróciliśmy bardzo późno , może po północy, jak w tej chwili, gdy patrzę na zegar.
Darek zrezygnował z seminarium chyba na drugim roku. Spotkał dziewczynę swego życia i wyjechał z nią do Chicago. Zadzwonił do mnie po dziesięciu latach niespodziewanie. Szłam długim korytarzem. W otwartych oknach powiewały firanki. Z wrażenia zaplątałam się w jedną z nich.
- Co tam robisz? – spytałam
- Co się da- odpowiedział śmiejąc się jak dawniej-
- Oboje musimy ciężko pracować. Mamy dwie córki.   Mieszkamy  daleko za miastem - wszystko na kredyt. Nie jesteśmy bogaci, ale kochamy się i mamy siebie. Przyjedź do nas, to popływamy, choć do plaży spory kawałek drogi.
- Gdzie pracujesz?
- Sprzątanie, ubezpieczenia…, kończę szkołę kucharską. Ostatnio jeszcze raz w tygodniu   u milionera. Opiekuję się nim. Jadę sto kilometrów. Dał mi pięćdziesiąt  krawatów…


poniedziałek, 4 listopada 2013

Kilka kroków dalej



Wśród zniszczonych fabryk, ślepych ścian, budynków bez ładu i składu pojawiają się nagle perły.

Ulica Jaracza za Teatrem Wielkim w Łodzi

Ten sam budynek z cieniem drzewa


Kiedy tu zamieszkałam, brakowało mi jezior. Pojechałam na basen i pomyślałam: Mój Boże jak tu pływać, w takim korytku...?
Jednak mijały lata, znajome ulice migały w światłach i zapominałam o mgle nad jeziorem o czwartej rano. Wśród surowych, pociemniałych cegieł jasne budynki za teatrem i niebieskie okna.







A to już inna ulica : z fabrykami i  pałacami wśród ruin.
 Odnowiony "dom" przy Tymienieckiego 


Kilka kroków dalej ruiny fabryki, rdza na ogrodzeniach i  pola chwastów. Przypominają mi się słowa : Gdzie są teraz Grecy? Pasą kozy na gruzach Akropolu.


niedziela, 3 listopada 2013

Mężczyzna na sto procent

Kupiłam kiedyś dwie książki Manueli Gretkowskiej, ale nie pamiętam ich. Były mi obce. Dopiero teraz przeczytałam do końca jedno opowiadanie pt " Nieślubny list do męża". Zamieszczono je w tomie pt. "Listy miłosne":

" Zakochałeś się we mnie, bo Ty stuprocentowy mężczyzna szukasz faceta z cyckami. Nie wyobrażasz sobie, że mógłbyś pokochać kogoś innego niż siebie"

To zdanie i kilka innych po prostu mnie zadziwiły. Znam kobiety, które przypominają mężczyzn. Znam je z widzenia. Łatwo podejmują decyzje i lubią rządzić. Wśród nich są samotne ale też i takie, które codziennie otaczają mężczyźni i adorują je. Czy to także faceci, którzy lubią " facetów z cyckami"??? Myślałam raczej, że lubią hetery, albo zołzy, bo są pomocne przy manipulowaniu ludźmi.

  Natomiast jej inne zdanie : " a kobiety szukają w swoich mężczyznach kobiecości" w ogóle mnie nie dziwi. "Stuprocentowy" i subtelny mężczyzna to po prostu unikat :)

                " Na urodziny zamiast kwiatów przewiązałeś
                   wstążką jesienne drzewo i powiedziałeś:
                   bukiet z liści."


czwartek, 24 października 2013

Na krześle cichych rajstop

              

                              Połóż mnie w swoim piasku
w najwierniejszym koniu
i w psie liżącym o poranku

połóż mnie w swojej żonie
na krześle cichych rajstop

       połóż się tam o zmierzchu
       w moich mokrych
w kolanach
przesiąknięty

I wszędzie
w goździkach matki
w welonie śnieżnym
         


*

Kochaj ją zamiast mnie
i ze mną razem
tak jak orszak płaczących
dziecko
zaszyte w starość
i jej siostrę błękitną

         rozsypane włosy




*

w pełni jaśminowych kobiet
w czerwieni

               nie zazdroszczę lata

myślałam jak piękna jest
twoja żona
Biegłyśmy razem
z sekretem
wśród jesionów

                  pochowam ją lu uniosę







wtorek, 22 października 2013

Kto lubi kata?



Lekarz homeopata- osoba wierząca, matka piątki dzieci- stwierdziła bez ogródek: : " Żeby ofiara nie była ofiarą, to by nie dostawała."
Siniaki, jakie zauważyła na brzuchu pobitej żony były dla niej mało ważne. Nie opisała ich w historii choroby. Bardzo dokładnie opisała, co pacjentka lubi, na którym boku śpi, w jakie kolory się ubiera itd... Podała jej telefon do Niebieskiej Linii, ale nie chciała wystąpić w sądzie jako świadek przemocy.

Sharon D. Herzberger w książce pt. " Przemoc domowa" komentuje podobne postawy następująco: "Lekarze nie uczą się rozwiązywania takich problemów. Biorąc zaś pod uwagę dyskomfort związany z odkryciem przemocy w rodzinie, można uznać, że nie chcą tego robić"

        Takie podejście jest społecznym usprawiedliwieniem przemocy. Co więcej sprawca traktowany jest także jako ofiara- np złego dzieciństwa.  Stawia się go na równi z ofiarą. Samo słowo- ofiara jest odbierane negatywnie. W odczuciu ludzi- to nieudacznik- ktoś, kto powinien być zniszczony. 

wtorek, 15 października 2013

To tylko sen



Odległe domy i pociemniałe trawniki wydawały się obce. Nie miałam znajomych ani przyjaciół. Potem byłam w wielkim, drewnianym łożu z kilkoma osobami. Po prawej stronie  kobieta - Grzechotnik- rozmawiała z koleżanką a po lewej był młody mężczyzna, którego pamiętałam z dzieciństwa. Przystojny ale nadęty. I to właśnie on przytulał się do mnie. Przez chwilę wydawał się inny, jednak nad ranem odszedł z Grzechotnikiem. Okazało się, że mieszkam na terenie jego fabryki. Poszłam tam, ale poza nim nie było nikogo.  Siedział pochylając się nad biurkiem w rozległym pomieszczeniu na poddaszu. Nie powiedziałam nic. Skrzypiały drzwi drewnianej ciemnej szafy i bujał się na dywanie drewniany dziecięcy konik.   Weszłam do pustego pokoju zalanego światłem i wstawiłam do wazonu kwitnące krzewy. Postawiłam go na wąskiej, ruchomej półce z której mógł spaść. Ten pokój był mi obcy ale to w nim mieszkałam. Na stole położyłam klucz ze swoim imieniem i nazwiskiem. Miał numer 24. Kiedy zapadł wieczór, przyszedł po niego woźny i powiedział, że powinnam wytłumaczyć dyrektorowi, dlaczego zabrałam klucz do klasy. Byłam zdziwiona, bo przecież na doczepionej do niego plakietce było moje nazwisko. Jednak poszłam do szkoły, by to wyjaśnić. Okazało się, że tam nie ma przedmiotów takich jak polski , przyroda czy matematyka. Są przedmioty – nazwiska. Na pierwszym miejscu był pan Needs a ja na dwudziestym czwartym. Weszłam do pustej klasy i przypomniałam sobie, że mam jeszcze jedną pracę, w której dawno nie byłam, choć wciąż figuruję na liście. Powinnam przygotowywać maturzystów do egzaminu a zapominam o nich.  Czułam się fatalnie. Obeszłam pierwsze piętro i drugie. Tylko w jednej klasie trwała lekcja. Moje kroki szły za mną po posadzce. Zeszłam na dół a potem do podziemi z pięknymi łukami. I wreszcie znalazłam dyrektora. Siedział  przy wielkim, drewnianym stole ze swoją świtą  i jadł placki, które smażył na głębokim tłuszczu jeden z uczniów. Oddałam klucz,  plącząc się w wyjaśnieniach. Księgowa i sekretarka uśmiechały się kpiąco.  Pomyślałam, że teraz nie będę mogła otworzyć mieszkania.

    Obudziłam się z ulgą. W moim ciepłym pokoju tyka zegar, delikatnie niebieska firanka zasłania okno. To był sen z przeszłości. 



czwartek, 10 października 2013

NIKE



Kilka dni temu oglądałam program o rozdaniu nagród literackich - Nike 2013. Laureatką została Joanna Bator. Nie znam jej powieści, ale sposób, w jaki podziękowała za pierwsze miejsce zapadł mi w pamięć. Wystąpił również Adam Michnik. Zadowolony, uśmiechnięty jakby się nic nie stało, jakby był tak samo wiarygodny jak kiedyś. A przecież nie jest. Zbigniew Herbert w późniejszych wydaniach swoich książek polecił usunąć wpis: " mój przyjaciel Adam". Pamiętam też jego wypowiedź, która brzmiała : " Co on zrobił ze swoją tak wspaniale zaczętą młodością...?"



wtorek, 8 października 2013

Jeszcze jeden wiersz dla Agnieszki


 Miała wtedy cztery lata. Wracałyśmy z pola w pobliżu lasu. Wielkie białe brzozy i kaczeńce w oddali. To ona powiedziała ten wiersz a ja go tylko zapisałam.



Zakochałam się w Tobie
dzisiaj mamuś
i w kotkach na łące

Kto pomalował drzewa?

Cicho mamuś
On śpi w lesie
mówi, że jest
Pambukiem dużym
że ty jesteś mama
ja twoja dziewczynka

Nie śmiej się mamuś
bo nas nie zabierze

             On tam mieszka
             w chmurach


niedziela, 6 października 2013

Przyszedłeś do mnie w żelazne popołudnie



Przyszedłeś do mnie w żelazne popołudnie
kiedy na schodach czerwieniało słońce
rozpadały się Twoje policzki
obcięte włosy leżały na podłodze
Twoich koszul nie było na wietrze

Dotykałeś mnie kropelkami strun
Pociąg tłukł się powoli w letnią noc
wagony drugiej klasy były prawie puste
świerki szumiały w ciele
w dolinie zimnego piwa
wschodziły ziarna kakaowców
Znam datę- powiedziałeś
umarł mój ojciec i przyjaciel
nie mam dokąd pójść
pozwól podzielić się czułością

o czwartej nad ranem widziałam Cię na peronie
ostatni raz
drżałeś z zimna


 Wszystkie modlitw jak smukłe kasztany

 wyrastały wysoko  i zamieniały się w stal

 granatowe gwoździe  oplatały ławki

 białe konie  na chwiejnych nogach

 wstały ostatni raz  i odjechały do obozu

                         


                                 

sobota, 28 września 2013

Wiersze dla Agnieszki



         I                        

Grzybku maleńki
     biegłaś mi na spotkanie
    o czwartej po południu
     z ufnością
     z kapturkiem niespodzianek

     Dziś
     na wysokich szpilkach
     i w dżinsach
     pod granatowym wieżowcem
    Twoje loki z wiatrem

    Poznaję Cię
    po kapeluszu
              po ciszy w lesie
    w południe miasta

  


                                                  II


                                          Twój dom na wzgórzu
                                          obsypany jabłkami
                                   maleńki synek śpi
                                              w kapeluszach firanek                                   
          
                                        Maślaczek w pieluszkach
                                 z listkiem
                                 wychyla się ze snu
                                 a lisek nad oczkami
                                 omiata Twoją główkę
                                 gdy dawno, dawno temu
                                 biegłaś przez podwórko

                                       Dzwoneczek ranny
                                       pulchną rączką
                                        uśpiony ząbek trze
                                        i w jego oczach
jasność Twoja






                                               Lublin  2012r.

piątek, 20 września 2013

Jesienne Staruszki


Śniło mi się, że dzwoni telefon. Obudziłam się a tu cisza… Może dzwoniłeś we śnie żebym coś napisała…? Kończę baśń o Nineczce, która mieszka nad wielkim jeziorem  i podróżuje do krainy Jesiennych Babuleniek. Te babuleńki były w moim śnie dawno temu i obsypały mnie maleńkimi, brzozowymi liśćmi. Obudziłam się pełna nadziei w czasie, gdy byłam mocno zagubiona i właśnie wtedy powstał zarys opowieści. Od tamtego dnia minęło 16 lat.  Siedziałam na strychu, gdzie suszyła się bielizna na sznurach i patrzyłam przez małe, otwarte okienko na altanę i orzechy włoskie, które tworzyły tam wielki baldachim. Mieszkałam pod numerem trzynastym. To nie był szczęśliwy numer, choć wydawał się wstępem do lepszego świata.
Odprowadzałam dzieci do przedszkola przechodząc koło małej księgarni. Właścicielka nosiła czarne, skórkowe rękawiczki, bo zawsze marzły jej dłonie. Któregoś dnia kupiłam tam cieniutką broszurę napisaną przez nieznanego mi guru o imieniu Osho. Zauroczył mnie wtedy tekst napisany poetyckim językiem o nieznanych mi egzotycznych medytacjach. To  mógł być rok 1995, 1996… Potem kupiłam następną broszurę i następną. Podobała mi się opowieść o poszukiwaniu byka w wysokiej trawie  i o tropieniu jego śladów. A sposób na porzucenie palenia  papierosów, proponowany przez guru znajomemu po dwóch zawałach - był oryginalny i zabawny.  Brzmiał mniej więcej tak: „ To nieważne, czy umrzesz rok wcześniej czy później, ale skoro chcesz rzucić palenie dam ci radę. Kiedy już kupisz paczkę papierosów pogłaskaj ją w kieszeni i ciesz się nią jak skarbem. A potem zaciągnij się powoli z miłością, bo przecież to twoja miłość. Nie możesz żyć bez papierosa. Jesteś wielkim joginem palenia od czterdziestu lat. Ucałuj swój papieros, rozkoszuj się nim, myśl o nim jak o kimś kochanym. A wieczorem, gdy będziesz sam, uklęknij i pomódl się do niego albowiem to twój Bóg. Módl się do niego z wiarą i oddaniem i zobaczysz, co będzie dalej.”
Zachwyciła mnie oryginalność tej rady i humor autora. Czy uzależnienie nie jest bożkiem, któremu składamy hołd? Jak najbardziej.
Przeczytałam wtedy wszystkie dostępne broszury. Kiedy dziś wchodzę do Empiku, z lekkim niepokojem patrzę na dwie półki pełne książek „guru”, w których tamte teksty zostały rozcieńczone. Jednak wciąż jest zapotrzebowanie, bo książek przybywa. Kiedy włączam You tube- widzę jak wykreował się  wtedy na boga w srebrnej szacie, na srebrzystym fotelu. Niczym starotestamentowy Jahve udzielał wyjaśnień, unosząc szczupłe dłonie nad długą do pasa brodą. Jednak najbardziej mnie drażni to, co przeczytałam o nim w National Geographic  ( nr 3, 2013, s. 62): „ miał aż 93 rolls-royce’y i 300 rolexów”.
 Chandra Mohan Jain zwany Osho wystrojony niczym Paris Hilton…   


czwartek, 5 września 2013

Planeta Smoka


„Jestem wdzięczna za”- tak  nazywa się grupa, którą odkryłam na Facebooku.  Nie pamiętam jak na nią trafiłam, ale przyciągnęło mnie imię szkolnego kolegi –Andrzeja, który jakis czas temu pracował w Newsweek'u. Pierwszego dnia czułam się tam jak w wielkim torcie. Fruwały słoneczka i różowe serduszka i wszyscy pisali o samych dobrych rzeczach a złe obłaskawiali. Cieszyłam się jak przedszkolak i długo nie mogłam zasnąć.  Ktoś napisał, z ujmującą szczerością, że dziękuje sobie, iż  nie kupił nic w lumpexie, bo jutro będzie taniej. Ktoś inny dziękował za kawę z kardamonem, za spacer z dzieckiem, za pracę, za fajnego męża, albo narzeczoną, za lato, słońce, chmury, przyjaciół, rozstanie, wytrwanie w szpitalu, za  włosy, które odrosły po chemii i za wiele innych zdarzeń.  Dziewczyna o imieniu Margarita wyrażała wdzięczność za dziewiąty dzień bez jedzenia.   Zaniepokoiłam się, że jest  bardzo chora i szuka sposobu na wyleczenie. Następnego dnia dowiedziałam się, że ona jest bretharianką i chce odżywiać się światłem.  Od razu zobaczyłam w wyobraźni świetlisty korowód ludzi wchłaniających promienie słońca i spodobała mi się  niecodzienność tego pragnienia, zwłaszcza, że moje odżywianie się jest  tak zwyczajnie przyziemne…  Jednak niepokój nie odchodził. Po kilku dniach Margarita napisała o  cudownym smaku malin i czekoladzie, więc odetchnęłam. Na zdrowie. Koniec głodówki. Potem przebił ją Jacek, pisząc o 23 dniach bez jedzenia w imię przypływu sił i inspiracji. Pierwsze  cztery- to tak jak grypa- zaznaczył- a następne już z górki.
 Te dwie osoby przypominają mi  kogoś, kto pewnego dnia jesienią 2008 roku zamieszkał u mnie na dwa miesiące. Na jej ramieniu był   piękny  wytatuowany smok.  Zajmowała wolny pokój a wieczorem do późnej nocy siedziała przy stole w kuchni i przepisywała książkę. Powiedziała, że to dodaje jej sił. Kiedy ja ją przejrzałam, to odebrała mi siłę, bo ręce mi po prostu opadły. Był to skrypt dla „wtajemniczonych”, którzy należeli do nowej cywilizacji pod rządami „Rady Świata”. Sposób narracji i treść przypominała Trybunę Ludu, kiedy chodziłam do szkoły. Nie mogłam zrozumieć, jak ona może się tym fascynować i jeszcze przepisywać ręcznie do drugiej w nocy. To brzmiało jak sekta.  Kiedy wróciła wieczorem, powiedziałam co myślę o tej „książce”, ale Ania uśmiechnęła się, włączyła laptop z filmem z Bollywood, postawiła przed sobą wodę, której zawsze nadaje „odpowiednią strukturę,” i wsypała do niej łyżeczkę suplementów. Potem zjadła lekką kolację, przygotowała prezentację sprzedaży na następny dzień i zabrała się za krytykowane przeze mnie zajęcie.
- Czuję ciepło, kiedy to przepisuję- powiedziała. Kremowy T-shirt odsłaniał jej tatuaż.
- Dlaczego właśnie smok? – zapytałam
- Bo pochodzę z Planety Smoka- odpowiedziała poważnie
- A dlaczego tylko te filmy? – zapytałam
- Bo one zawierają przesłanie  i są pełne radości- odparła
- Ale przecież rzeczywistość w Indiach jest inna- ciągnęłam
- Tam ludzie  śmieją  się o wiele częściej niż my i naprawdę tańczą na ulicach. Zobacz jak one tańczą! Ja też zapisałam się na taniec brzucha- powiedziała prezentując dzwoneczki na smukłej sylwetce.

Ania ma zmysł do interesów. Pracuje w szkole i ma firmę, w której sprzedaje niemieckie suplementy a oprócz tego pracuje dla fundacji, gdzie  dzieci  uczą się technik zapamiętywania poprzez zabawę.  Odeszła od męża z walizkami, dwa miesiące mieszkała u mnie a potem wzięła kredyt i kupiła mieszkanie. Wiem, że świetnie sobie radzi. Ma dużo energii, dużo pracuje i zarabia kilka razy więcej niż średnia krajowa. Czy myśl o przynależności do „ lepszej części ludzi dodaje jej sił?  Jest niezwykłym połączeniem zdrowego rozsądku i braku rozsądku. Nie pali, nie pije herbaty, ani kawy, biega nawet 20 kilometrów…
Pamiętam, że w pokoju, który  u mnie zajęła, było wiele paczek z suplementami i drogimi kremami a także  różne przedmioty: lampy do naświetlania podczas osłabienia, magnesy chroniące przed promieniowaniem kosmicznym, talizmany… Jeden z tych „ amuletów” powodował, że czułam się nieswojo, kiedy go przyniosła. Niepozorny przedmiot – podkładka pod kubek- a budził niepokój. Nie wiem dlaczego.
Oswoiłam się z nim  dość szybko, ale tamto pierwsze wrażenie – poczucie obcości-utkwiło mi w pamięci. Zrobiłam herbatę, usiadłam obok niej i gawędziłyśmy.
- Po co ci ta podkładka? – zapytałam
- Kiedy jej używam, ludzie się odsuwają- odparła. Ich reakcja oznacza, że nie są moimi przyjaciółmi. Siedzą daleko ode mnie  i to mi odpowiada– sama piję herbatę. Nie przyszło mi wtedy na myśl, że miała ochotę na samotność, a pewnie tak było.
Minęło kilka lat od tej rozmowy i właśnie dziś, gdy wracam do pracy i nie zawsze mam siłę, by  bronić się przed agresją- myślę o blondynce z długimi włosami z Planety Smoka i jej amulecie.




poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Piękne fabryki

Pierwszy raz przyjechałam do Łodzi podczas  ferii zimowych albo wiosennych. Chodziłam jeszcze  do szkoły. Zatrzymałyśmy się w gościnnym domu profesora -historii prawa. Mama chciała, żebym w przyszłości  została sędzią albo adwokatem. Jednak nie spełniłam jej oczekiwań. Łódź wyglądała wtedy jak Rzym w filmie Felliniego. Kiedy jechałam taksówką ulicą Zachodnią o czwartej nad ranem- dymiły kominy, w wielkich oknach zakładów- pracowały krosna.
Nie wiedziałam wtedy, że zostanę tu na wiele lat. Studia wydawały się jedynie chwilową przeprowadzką.


Kiedy dziś idę ulicą Tymienieckiego,  niektóre fabryki porastają trawy, a na zmurszałych murach rosną wiotkie brzozy.
 Obok nich za wysokimi bramami są piękne  mieszkania tzw. „lofty”. Wybudowano je w  200 metrowej – czteropiętrowej przędzalni  Karola Scheiblera . Można  tu także wynająć apartament albo zjeść dobre ciasto w restauracji na piętrze. Surowe mury, szyb windy i stal  trwają nieruchomo.  Mieszkania tutaj były po dwanaście tysięcy  za metr. Teraz  są po cztery  (po wejściu syndyka).  Jednak inne budynki rozpadają się. Wyrwane ramy, rozbite szyby, sterty gruzów w centrum miasta. A przecież piękna jest ulica Tymienieckiego, Przędzalniana i  Księży Młyn z pałacem  Herbsta.  Lubię iść po kamieniach wśród drzew przy " familokach”  (budynkach pracowniczych, których Scheibler postawił  tu osiemnaście). Lubię  Park „Źródliska” i oczywiście Piotrkowską.

Widać w wielu miejscach jak bardzo zaniedbane jest miasto, choć chyba nigdzie nie ma tylu pięknych fabryk. Starzy łodzianie mówią, że kiedy odbudowywano Warszawę to stąd wywożono cegły na starówkę rozbierając miejscowe budynki. 



    Manufaktura - najpiękniejsze centrum handlowe w Europie, które powstało w dawnych fabrykach jednego z najbogatszych przedsiębiorców Łodzi - Izraela Poznańskiego.

   W budynkach z surowych cegieł są sklepy, kafejki, kręgielnie itp


     Mam sentyment do tych murów i dlatego, że piękne i dlatego, że uratowane





W pobliżu dawnych fabryk Poznańskiego jest uroczy drewniany kościół- najstarszy w mieście. Świątynia ukryta wśród drzew i robotniczych domów - jakże inna od współczesnych, nijakich przybytków. Widać ją z okien przędzalni. 


  Przędzalnia Izraela Poznańskiego- obecnie Hotel Andels
 Kiedy wchodzę po schodach to surowość tych ścian jest urzekająca.


   Tak wygląda szyb windy w loftach na Tymienieckiego.



 To  -wejście do super mieszkań z wysoko uniesionym sufitem i metrażem od 40 do 140... 


A tak wygląda fabryka obok loftów- niestety jest ich wiele



To były domy dla pracowników Karola Scheiblera -"familoki. Fabrykant 
wybudował też sklepy, gdzie sprzedawano żywność po hurtowych cenach, szkołę i szpital z darmowym leczeniem. W tych budynkach do dziś mieszkają potomkowie tamtych prządek.




Pałac Herbsta- zięcia  Scheiblera.


    Fragment muru za dawną Fabryką Wstążek i Koronek Rudolfa Kellera.




środa, 21 sierpnia 2013

Przestańmy się mnożyć


"Zapamiętale mnożymy się / niepotrzebnie mnożymy się/
 nonsensownie mnożymy się/ nieograniczenie mnożymy się/

                             Przestańmy się mnożyć"
                                                       ( Wu Wei  Dotyk Ziemi, wyd. Kos, 2008r.,s.28)

Tak właśnie myślę ,patrząc na zdjęcia i filmy, gdzie dzieci pracują przy taśmach, śpią na ulicy i umierają z głodu. Biblijne hasło: rozmnażajcie się -od dawna nieaktualne. Kościelne zapędy w Meksyku to zgroza.
A na własnym podwórku?
Ile razy widziałam otumanione alkoholem, czerwone twarze i pół tuzina dzieci w zapuszczonym mieszkaniu. Niepotrzebne dzieci. Niekochane. Znienawidzone. Agresywne. Samotne. Z upośledzeniem umysłowym, ADHD, wadami oczu, słuchu, kręgosłupa i innych. 
Pamiętam zimowy dzień w centrum miasta. Tramwaj ruszył, gdy w ostatniej chwili wskoczył do niego dziesięcioletni chłopiec w tenisówkach i podkoszulce z krótkim rękawem. Drżał z zimna. Stanął blisko, więc zapytałam co tu robi? Powiedział cicho, że jedzie do mamy. Po krótkim czasie dodał, że uciekł z placówki- pogotowia. W międzyczasie pasażerowie wzięli mnie za jego matkę i szybko oskarżyli. Po wyjaśnieniach wywiązała się sprzeczka, kto ma dać chłopcu kurtkę albo kożuch. Starsza pani dała swój szal. Wysiadłam z nim i pobiegliśmy do jego domu. Kawał drogi do kamienicy- rudery. Dzwoniliśmy długo. W końcu drzwi otworzyły się i stanęła w nich tleniona blondynka. Chłopiec z impetem przytulił się do niej i trzymał mocno, lecz odsunęła go niechętnie.
- Znowu uciekłeś! – syknęła
- Przyjadą tu z pretensjami!
Z małej kuchni-klitki wyszła dwuletnia dziewczynka- siostra chłopca. Podszedł do niej i przywitał serdecznie. Pozostanie w tym domu z mamą i siostrą było jego największym pragnieniem. Ciągle tu wracał. Przybiegłby nawet boso w śnieg i mróz.
Rozmawiałam chwilę z "matką", wiedząc, że nie zmienię jej chłodu na uczucie i że jeszcze dziś chłopca zabiorą z powrotem.

                                                                  


Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...