wtorek, 23 września 2014

Trzeci brat

Miałam siedmiu braci o tym samym imieniu. Matka do każdego z nich wołała- Janusz i za każdym razem odzywał się ten właściwy.
Mieszkaliśmy na kolonii, w domu z betonowym podwórkiem, gdzie stał samochód ciężarowy z ogromnym kontenerem do przewożenia żywności. Było jasne lato. Pewnego dnia przyjechali naganiacze, by zabrać moich braci do wojska. Matka pojechała wraz z nimi. Zostałam sama, włączyłam telewizor, który wisiał na ścianie jak obraz i usłyszałam wybuch. Kiedy wybiegłam z domu zobaczyłam wielkie pożary w oddali i pomyślałam: wojna!
Nie wiedziałam, co robić; czy ratować siebie, czy dobytek, czy jechać po rodzinę. Wrzuciłam do kontenera wzorzyste dywany i już miałam odjeżdżać, gdy usłyszałam natarczywy dzwonek. Obudziłam się. A tu jesień za drzwiami i staruszka z dołu domaga się uwagi.
                                   
Kiedy jechałam do Łodzi wiele lat temu, krajobraz z okien pociągu wyglądał jak wielka stolnica, owce chodziły po trawie, choć był już koniec stycznia. Ale nudna równina –myślałam cicho. Jednak owce na trawie to był plus dla mieszkanki mroźnej, północno-wschodniej Polski. Nie wiedziałam wtedy, że miasto ma swoje wzniesienia, Dolinę Szwajcarską i początki Bzury. Nie wiedziałam, że po wielu latach wezmę aparat i pojadę do lasów łagiewnickich i Arturówka z Tuwimem jak mantra: zobacz ile jesieni/ pełno jak w cebrze wina/ a to dopiero początek/ to się dopiero zaczyna.









      Obok tej restauracji ( Agat- Strykowska 94) jest grill- bar, gdzie można zjeść  szaszłyk znad ognia lub pyszną szrlotkę z lodami.

środa, 10 września 2014

GUARANA

Prosto z Kauflandu pojechałam na grzyby. Nie wiedziałam, że  podczas pełni grzyby nie rosną.  Maluchów ani śladu- same dziadki i babki, ale mam. Nazbierałam koszyk. Potem zrobiłam obiad i sałatkę - pycha! Potem nastawiłam wielką miskę drożdżowego ciasta i pojechałam na rynek po śliwki, gruszki, jabłka i pomidory. Potem urosło na schwał i ułożyłam je w czterech blaszkach z owocami - ile się dało. Potem patrzyłam jak rośnie drugi raz i unosi śliwki lub zatapia je w głąb. Takie gotowanie raz na jakiś czas bardzo mi odpowiada. Na co dzień, jest zbyt nudne. Potem umyłam 10 kg pomidorów polnych, pokroiłam je i przepuściłam przez maszynkę na przecier.
A potem piekłam, gotowałam, myłam słoiki, pasteryzowałam i miałam jeszcze ochotę na rower, choć mam dziś nocny dyżur.
Skąd tyle energii...?
 Pełnia? Słońce zmieszane z deszczem? Czy wczorajszy napój z potrójną dawką niacyny i kofeiny z guarany?
 Czułam jak mi podnosi naskórek na ramionach i faluje ciepłem od policzków do stóp. 
Nie odkryłam żadnego miasta, nie byłam w podróży, nie zachwycił mnie super- przystojny- więc jedynym rozwiązaniem tej radosnej energii jest szklanka potrójnego „aktusia”. Ma dobry smak i szybko się wchłania. Ostatni raz piłam go sześć  lat temu w zimowy, mroźny dzień, gdy temperatura w pracy spadła do 12 stopni i palce siniały jak długopis. Poczęstowała mnie Ania. To był świetny sposób na rozgrzanie i zachęcenie do zakupu. Kupiłam kilka pudełek.  Łyżeczka  proszku na szklankę wody sprawdzała się podczas długiej jazdy nocą lub podczas egzaminów, ale na dłuższą metę bez rewelacji. Szczęścia to nie daje i spokoju ducha nie wnosi.  Wzmożona aktywność  wymaga później dłuższego spania i to jest prawidłowe.
                   Skąd się wziął ponownie?
Ze spotkania z Anką.  Poczęstowała mnie  napojem z potrójną dawką "aktivize Fit-line". Nie widziałyśmy się dość dawno. Od sześciu lat tyra- na dwa etaty spłacając mieszkanie i samochód - popijając  dzień w dzień -niemieckie suplementy, bo „składniki  pochodzą z ekologicznych warzyw z  Meksyku”. ( Kto poleci na drugą półkulę i sprawdzi te super pola…?)
Wbito jej do głowy, że żywność jest niezdrowa, powietrze niezdrowe i jedyny ratunek to zażywanie suplementów, sproszkowanej nano-żywności ,  smarowanie twarzy  kolagenem, naświetlanie lampami itp.  Na początku wyniki były dobre, mnóstwo energii i praca od piątej rano do dwudziestej, ale dla Ani było mało. Chciała jeszcze chodzić po węglach, skakać ze spadochronu i biegać 20 kilometrów dziennie niczym  super -robot.
Po co? Skoro żadne jej spotkanie nie jest towarzyskie. Skoro zapomniała, jak fajnie zdrzemnąć się w fotelu przy ulubionym filmie, albo po prostu nic nie robić, czytając "Wróżkę" lub "Wyborczą". Jednak  początkowo wyglądała ładnie, pomimo braku urlopu a jej szafę wypełniały sweterki z Monnari i  Solaru.
Kiedy usłyszałam, że jej ostatni pomysł to "odżywianie się praną"- zadzwoniłam.  Była oburzona moją ingerencją w jej prywatne życie:
- Dlaczego się wtrącasz? Jestem pod kontrolą lekarza, popijam suplementy- mam wszystkie witaminy.
- To rodzaj anoreksji
- Czuję się świetnie, jestem taka lekka, nie lubię mięsa
- Nie musisz jeść mięsa, jedz warzywa, kaszę...
- To jest eksperyment, lubię eksperymentować
-Unikasz rozwiązania swoich problemów. Można je zajadać, albo zagłodzić.
 Niszczysz siebie.  Jesteś wychudzona. Ile chcesz ważyć?  Trzydzieści?
Odłożyła słuchawkę.
Zawsze była szczupła, wysoka i wyglądała całkiem dobrze, ale kiedy w lipcu zobaczyłam jej zdjęcie na Facebooku –przestraszyłam się. Patrzyła na mnie wychudzona staruszka z woskową twarzą.
Wysłałam wiadomość z prośbą o spotkanie. Bez echa. Jednak wczoraj   zaprosiła mnie  do kawiarni na  prezentację suplementów.  Przyszła ostatnia.  Patrzyły na mnie szare oczy w sieci zmarszczek i woskowe palce starej  kobiety w dżinsach trzynastolatki.  
Szef  Ani w lnianej marynarce i różowej koszuli połyskiwał rolexem jak Nowak w ministerstwie. Jasne spodnie rybaczki  obciskały mu łydki i uda, skarpety w czerwone paski i wielkie szpice skórkowych butów "tańcowały" po sali. Opowiadał o egzotycznych wyspach,  prezentując w uśmiechu amerykańskie zęby. Gość podoba się kobietom. Szczupły,  opalony, umięśniony jak brojler na paszy wysoko białkowej. Barwa głosu też odpowiednia i pewny siebie ton:
- Chcecie spełniać swoje marzenia , mieć urlop na Hawajach i najlepszy samochód?
Czy też przyginać je nisko i żyć  do pierwszego?- pytał retorycznie.
-Chcecie z trudem wchodzić po schodach czy wbiegać na nie lekko, zrzucając zbędne kilogramy?
Uwodził widownię szpakowatym włosem- modnie ściętym, obrączką na palcu, opowieścią o domu -wtrącaną mimochodem. Któż nie chciałby być tak piękny, przystojny i bogaty?
Korpulentne panie i panowie z brzuszkiem słuchali uważnie. Siedziałam w ostatniej ławce.
                                  Ile mrówek potrzeba na jego piramidę?- myślałam z niechęcią.

Ani nie wyszły Wyspy Kanaryjskie. Czasem jedzie do Turcji na zbiórkę innej sekty- Rady Świata. Urlopy i weekendy spędza na sprzedaży.  Do siedemdziesiątki będzie spłacać kredyt.  Lecz czy dożyje pięćdziesięciu?







Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...