środa, 31 grudnia 2014

ZIARENKO BOGA


 Słowa płynęły jak welon w smutnym, blokowym mieszkaniu z trzema pokojami. Tak naprawdę, to były trzy - pokoiki. Ten największy pełnił rolę salonu. Tu przyjmowano gości i częstowano ich kawą w brązowych filiżankach. Pokoje były ciasne, ściany pociemniałe a dzieci prawie dorosłe. Zegar wybijał koniec dwudziestego wieku. Czerwiec wdzierał się do pomieszczeń z łopotem firanek i ciężarówek za oknem. Pod ścianą leżały dębowe klepki do ułożenia parkietu. Leżały od dawna i zajmowały miejsce. W łazience  była  wanna bez obudowy. Dorota zawiesiła na niej zasłonkę z płótna by ukryć proszki i pasty, miski i szczotki. Mieszkanie było czyste, ale widać było, że od lat nie dokonywano w nim remontu.  Jednak nie przeszkadzało mi to. Zachód słońca za oknem wisiał jak dynamit.
Dorotę widziałam po raz pierwszy. Miała ciekawą twarz. Nie piękną, ale właśnie ciekawą. To była twarz- silnej, mądrej kobiety, przez którą przelało się wiele goryczy. 

- Ona ma rasę- prawda? – spytała jej przyjaciółka, gdy Dorota poszła zaparzyć kawę.
- Tak- odparłam- coś w niej jest.
Kiedy  wróciła z tacą i paluszkami w szklance, kiedy wszystko ustawiła na stole, nagle z sąsiedniego pokoju weszła jej córka z  włosami do ramion.  Chuda jak matka, ale sporo niższa. Właśnie skończyła liceum i czekała na wyniki egzaminu na studia. Nastolatka w spodenkach z miedzianą burzą włosów.
- Masz chłopaka?- spytałam
- Nie jednego- odparła buńczucznie i roześmiała się
Ona pięknie śpiewa- powiedziała Dorota i poprosiła córkę, by coś zaśpiewała. Dziewczyna stanęła w drzwiach i mocnym altem zaśpiewała dwie zwrotki a następnie rzuciła do widzenia i odeszła.
Zostałyśmy we trzy: Ewa, Dorota i ja. Ewa w markowych ciuchach, ze starannym makijażem, okrągłymi biodrami i dużym biustem była jak wykrzyknik przy ascetycznej Dorocie, ale zarazem patrzyła w nią- jak w gwiazdę. Co chwila poprawiała makijaż, narzekając na włosy, usta i nos.
- Ty jesteś piękna-( powiedziała do Doroty )– i tak cudownie szczupła i masz normalny nos, nie taki kulfon jak ja. Ja mam kartofel.
- To go zmień. Stać cię na to- ucięła Dorota krótko
- Jesteś genialna- odparła Ewa. Nie pomyślałam o tym. Przecież są operacje plastyczne. Ale skąd wezmę pieniądze…?
-To tylko jedna twoja pensja… Korekta nosa  kosztuje pięć tysięcy. Za jedna czwartą twojej pensji muszę utrzymać mieszkanie, dwoje dzieci i jeszcze spłacać długi. - odparła Dorota opierając łokcie przed sobą. W świetle letniego zmierzchu i czerwonego słońca wchodzącego na ławę wyglądała niezwykle malowniczo. Jej długie proste włosy spadały ze szczupłych ramion a poważna twarz bez uśmiechu była pełna wyrazu. Prosta perkalowa spódnica do kolan i sprany T-shirt z jasnej bawełny dopełniały reszty.
Rozejrzała się po mieszkaniu i powiedziała z goryczą:
-Widzisz te oderwane wykładziny i parkiet, co czeka pod ściana już piąty rok? To wszystko niszczeje, bo miałam męża pijaka. Musiałam jeszcze naprawiać to, co rozwalał jak się nachlał. A teraz nie robię już nic, nie ma sensu. To jego mieszkanie, służbowe mieszkanie policjanta. Kiedy spłacę kredyt, wezmę następny i kupię coś  dla siebie i dzieci- daleko stąd.
Opowiadała nam o mieszkaniu, które jej się marzy, mieszkaniu z dużym balkonem, gdzie będzie piąć się po ścianach liliowa kobea z dzwonkami, o dużym pokoju z kuchnią prowadzącym na otwarty balkon i małej, przytulnej sypialni. Wizja tego mieszkania i pięknego balkonu przeniosła nas w świat ogrodów. Ogrody były jej pasją.
 Opowiadała także o namiętnym związku sprzed siedmiu lat:

            -Kiedy się z nim kochałam, widziałam zorzę- wspaniałą zorzę. Nigdy tego nie zapomnę. Nie myślałam wcześniej, że może być tak wspaniale. I to był zwykły facet, nie jakiś super przystojniak… Pracowaliśmy razem. Później otworzyliśmy wspólną stołówkę. Z początku dobrze nam szło.  Cieszyłam się, że wreszcie stanę na nogi, że kupię mieszkanie i uwolnię się od pijaka. Poręczyłam mu kredyt, bo miało być jeszcze lepiej.  Mieliśmy plan rozbudowy. To miała być inwestycja i przyszłość, ale w rzeczywistości on spłacił w ten sposób swój wcześniejszy kredyt i wyjechał do USA. Zostawił mnie z długami. Po reformie Balcerowicza odsetki od kredytu wzrosły tak bardzo, że moja stołówka padła. Tego bólu też nie da się zapomnieć.  Znowu zostałam sprzedawczynią w cudzym sklepie. Jeszcze dziś komornik zabiera mi jedną trzecią pensji. Dorota mówiła a słońce  płonęło w oknie i odbijało się w pociemniałych meblach.
- Tylko nocą jestem szczęśliwa- ciągnęła dalej- czekam na noc, bo podczas snu przenoszę się do ogrodu, gdzie są wspaniałe drzewa, aleje kwiatów,  fontanny i palmy. Za każdym razem idę inną ścieżką i widzę tak niezwykłe kwiaty, że żaden film ani książka, ani moja opowieść nie mogą ich odtworzyć. Czasami ogród jest pełen rosy jak łąki nad ranem i lśni diamentami a innym razem płonie w zachodzącym słońcu. Idę szeroką aleją między wielkimi drzewami, które zawsze kwitną i pachną tak pięknie, że jeszcze teraz to czuję. W tym ogrodzie spotykam Boga. Przychodzi do mnie i daje mi ziarenka tych cudownych roślin. Niosę je w dłoniach jak największy skarb. Idę bardzo powoli i staram się ich nie zgubić. Bardzo się staram, ale ziarenek jest coraz mniej. W końcu zostaje tylko jedno. Ściskam je w dłoni z całych sił, by przenieść je do mojego świata, ale kiedy się budzę- dłoń jest pusta.


wtorek, 23 grudnia 2014

Perłowe gody


Pod koniec lipca 2008 roku wracaliśmy ze Skalnego Miasta. Ula, Kamil, Michał i ja.  Zostawiałam tam ogromne i bliskie mi skały w ciemnozielonych szatach, miękkich jak aksamit. Wrócę- powiedziałam cicho, idąc wąskimi korytarzami. W sercu miasta panował chłód, choć był gorący środek lata. W jego arteriach cicho płynęła woda wąskimi strumykami.
- Wrócę tam- powiedziałam do Michała, kiedy siedzieliśmy w samochodzie.  Wiem- odpowiedział niskim, omszałym głosem i uśmiechnął się. To była nasz pierwszy, wspólny wyjazd- wymarzone wakacje.  Mogły tak trwać przez wiele dni, ale zbliżały się do końca.  Mijaliśmy wsie i miasta, i jednostajne pola. Kiedy przejechaliśmy ponad sto kilometrów - Michał powiedział głośno:
- Może zatrzymamy się…? – Zjadłbym coś.
W istocie nie chodziło o jedzenie, lecz wyprostowanie nóg. Michał miał ponad metr dziewięćdziesiąt a kierowcą był nasz znajomy, który w godzinę po obiedzie mógł zjeść następny obiad. Propozycja Michała przypadła mu do gustu, więc powiedział ochoczo: Niedaleko stąd mam ciotkę, możemy do niej zajechać.
- Martynę?- Spytała jego żona
- Tak potwierdził. Zapraszała nas wiele razy. Jest fajna zobaczycie. Mieszka sama i lubi towarzystwo… Ma dom na skraju miasta i kawałek ogrodu. Ostatni raz byłem u niej po maturze.
- To siedem lat temu- wykrzyknęła Ula.  Zadzwoń do niej!
- Nie, to będzie niespodzianka. Ona cię bardzo lubi, nie raz mówiła, żebym ciebie tu przywiózł. Kamil jedna ręką prowadził a drugą przytulił Ulę. Byli powsinogami i lubili się włóczyć, rowerem czy samochodem, byle gdzieś jechać. Cieszyłam się, kiedy zapytali, czy nie pojechalibyśmy z nimi na kilka dni do Pragi a potem do Skalnego Miasta. Było nam wszystko jedno gdzie staniemy. Cieszyliśmy się latem, słońcem i  sobą.
  Wjechaliśmy do małego miasteczka, w którym snuły się babcie i hałaśliwe nastolatki.  Zatrzymaliśmy się na przy końcu drogi na przedmieściu, gdzie stał nieduży dom z poszarzałym tynkiem. Furtka była otwarta.
- Mówiłem, że jest- wykrzyknął Kamil. Byłem pewien! 
Z domu wyszła kobieta utleniona na jasny blond, w czerwonej, flanelowej koszuli i getrach do kolan. Nasz niespodziewany najazd wyraźnie ją ucieszył. Po ochach, achach, przedstawieniach i uściskach zaprosiła nas do ogrodu i powiedziała, że koniecznie musimy zostać na noc. Mieliśmy jeszcze dwa dni urlopu, więc dlaczego nie.
- Zrobimy grilla- powiedziała wesoło - poznacie mojego przyjaciela. Zaraz do niego zadzwonię- dodała z szerokim uśmiechem. Jej twarz- opalona zbyt mocno –podkreślała upływający czas, choć ruchy miała zwinne jak nastolatka. Niski i przepalony głos przypominał Bogarta z Casablanki.
- Pojadę po piwo, napoje i alkohol- powiedział Kamil
-Jadę z tobą- dodał Michał
- Ty przygotuj grilla, potem się rozliczymy- uśmiechnął się Kamil i odszedł w stronę samochodu. Był bardzo zadowolony z wrażenia, jakie wywarła jego ciotka.
 Ula poszła z nią do kuchni a ja za nimi. Przypadło mi w udziale ustawianie naczyń, szklanek i kieliszków na drewnianym stole w ogrodzie za gęstymi krzewami.  Jej zamrażarka była pełna. Widać było, że lubi gości i że zdarzają się tu często.
Gospodyni nie przejmowała się porządkami w domu. Na telewizorze w pokoju siedział wielki kot a drugi spał na kanapie.  W kominku stał wazon z kwiatami, które wstawiono tu wiosną. Liście przyschły do ścian a woda prawie wyschła. Wyglądały jak wiecheć, który zimą zakwitnie w ogniu.
Tymczasem Michał nadymał policzki w ogrodzie i dmuchał na węgle przy grillu. Kamil miał rację- powiedział do mnie- ta ciotka to faktycznie fajna osoba.
Jednak największe wrażenie wywarł jej „przyjaciel”.  To był ktoś tak niespodziewanie przystojny, że żona  Kamila szepnęła do mnie z przejęciem: Ten facet mnie powala!
Przede wszystkim był o dwadzieścia lat młodszy od niej. Szczupły, wysoki i dobrze zbudowany.  Piękne włosy do ramion, przeplatane srebrnymi nitkami, starannie obcięte odbijały się mocno i malowniczo od granatowej koszulki i dżinsów. Podkreślały regularne rysy, duże oczy i prosty, męski nos. Mógł mieć około 40 lat.
Przypatrywałam mu się z podziwem siedząc w wiklinowym fotelu i popijając drinki, które przygotował Kamil.
-Czy powinienem być zazdrosny…? – spytał Michał, gdy tamten na chwilę odszedł
- Jesteś od niego wyższy- powiedziałam uspokajająco. Jednak niepokój Michała bardzo mi pochlebiał.
Nie spodziewałam się, że nagle pojawi się przede mną wcielenie hollywoodzkiego gwiazdora na grillu w zapuszczonym miasteczku. Co prawda jedna z koleżanek opowiadała o parze znajomych aktorów z Krakowa, gdzie on ma 30 lat a ona 50 i są ze sobą od dziesięciu lat-, ale tutaj nie było teatru.
Ciotka Martyna promieniała. Jej beżowo-złocista bluzka osłaniała zbyt pełne ramię i ramiączko stanika. Dołożyła Markowi kolejną porcję mięsa i powiedziała:
- Znamy się od dwudziestu lat…
  -Trzymała go pewnie do chrztu w kościele… pomyślałam złośliwie
Marek siedział w ogrodowym fotelu ze sztywną i pochmurną twarzą. Był spięty.
Moja żona wyjechała do Szwecji – powiedział niespodziewanie.. Po rozwodzie zabrała wszystko- nawet lodówkę- dodał z goryczą
- To było 11 lat temu – wtrąciła ciotka- a ty wciąż to wspominasz
- Dobrze, że nie mieliśmy dzieci… ciągnął Marek zapadając w przeszłość
Kamil, który był w dobrym humorze postanowił zmienić temat i opowiadał o muzeum maszyn seksualnych w Pradze a potem o Skalnym Mieście.
- W ubiegłym roku spędziłem tam Sylwestra –wtrącił Marek. Przed północą wjechałem na górę, Zawiązałem sznurówki butów i powiesiłem na drzewie.  Byłem tam rowerem
- w zimie?- Zapytałam
- Tak – odpowiedział
- Zawiesiłeś buty na drzewie?- Dlaczego?
- Były znoszone, to taki zwyczaj- powiedział i uśmiechnął się. 
- Chodziłem w nich po górach wiele lat, więc wyjąłem z bagażnika i zostawiłem.
-pojechałeś tam rowerem…? To ponad km…
- Uwielbiam rower. Byłem bardzo dobry w tej dyscyplinie, w biegach też.
- Brałeś udział w zawodach?- spytał Kamil
- W, kilku, ale potem nie wyszło. Matka stale gderała… nie miałem wsparcia.
- Co teraz robisz? Spytał Michał dokładając do ognia
- Jestem artystą- powiedział. Te wszystkie banery, które widzieliście w mieście – to moja robota.
Nie zwracaliśmy specjalnej uwagi na banery po drodze, więc nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Marek zamilkł i zapatrzył się w węgle na grillu a po chwili wstał i powiedział, że jutro musi wstać o szóstej.
 Życzył nam dobrej nocy i odszedł. Kiedy później zostaliśmy sami w pokoju Michał powiedział do mnie:
Ta Martyna jest fajna, ale przy nim to stara baba. Wygląda jak jego matka. Co on tutaj robi? Może mieć każdą. Nie rozumiem.
            Na drugi dzień opuściliśmy gościnny dom ciotki Martyny. Minęło kilka lat. Zostałam zaproszona do rodziców Kamila na trzydziestolecie ślubu –perłowe gody. Przyjęcie zaplanowano w ogrodzie na rozległej działce w piękną, wrześniową sobotę. Było z piętnaście par młodszych i starszych. Małżonkowie siedzieli w altanie na honorowym miejscu. Wznoszono wiele toastów. Wśród gości była także ciotka Martyna i Marek. Przytył trochę i nieco postarzał, ale wciąż miał swój urok.
To było dziwne wesele. Wszyscy trzymali się żon jak liny pomostu. Nawet przy szybkich tańcach byli w ich pobliżu. Ale pogrzeb- pomyślałam i wróciłam na drewniana ławkę zjadając z nudów kolejny kawałek sernika. Byłam sama. Jednak po pewnym czasie miałam parę. Na przyjęciu była jeszcze jedna singielka - dużo młodsza ode mnie. Kiedy wszystkie porty i zacumowani tańczyli pościelowe kawałki kołysząc się w rytmie zmierzchu, gadałyśmy o filmach, ciuchach oraz przepisach na makowce. W pewnym momencie zobaczyłam, że zbliża się do nas piękny Marek szybkim, sprężystym krokiem z szerokim uśmiechem. Jego para poszła pewnie do toalety. Ucieszyłam się i już miałam wstać, myśląc, że zatańczy ze mną, ale on ukłonił się Joli i odpłynął w pląsach.
- Trumna- pomyślałam i wróciłam do próbowania sałatek.
            Tymczasem przyszła Martyna i zobaczyła pięknego Marka z piękną Jolą w kółeczku innych par. To był pierwszy wyłom w scenerii perłowych godów. Usiadła przy mnie, nalała kieliszek, zaciągnęła się głęboko nieodłącznym dymem i rozpoczęła pogawędkę o wakacjach.  Kiedy ściszono muzykę i większość gości wróciła do stołów, gdzie podano cos na gorąco, Marek nadal kręcił się z Jolą. Ona w balerinkach i zielonej sukience a on w lnianym garniturze. Trzymali fason, żadnych przytuleń, ale miałam wrażenie, że najchętniej uniósłby ją wysoko i odpłynął stąd.
Martyna była wściekła.
- To ja kupiłam mu ten garnitur. On gówno zarabia, czasem pięćset złotych, czasem trzysta a najczęściej nic. Ile reklam można sprzedać w naszym mieście…? Sama widziałaś. Kiedy załatwiłam mu pracę u znajomego na budowie poszedł na trzy dni i koniec. To przecież nie dla artysty- syknęła ironicznie. Trzeba codziennie być na szóstą, zrobić zaprawę, nosić cegły…, trzeba tyrać a to przecież nie dla niego. Lepiej przyjść do mnie na obiad a potem leżeć na kanapie z kotami i gapić się w telewizor. Matka go wygnała, bo nie chciała utrzymywać 40 letniego chłopa. A ja jestem sama. Widziałaś, wygodny dom i ogród, niezła emerytura i pensja radnej. Wszyscy mnie znają. Przychodzą do mnie i on też zaczął przychodzić, coraz częściej. Nie jest kobieciarzem.  Nie ogląda się za babami. To ona go zmamiła. To jej sprawka, tej francy.
Zapaliła kolejnego papierosa i zaciągnęła się mocno, nerwowo. A tymczasem Marek był przejęty rozmową. Stali około piętnaście metrów dalej. Dziewczyna cofała się lekko a on postępował naprzód i opowiadał jej coś z ożywieniem. Kiedy był za blisko cofała się o pól kroku a on znowu się zbliżał. W końca doszła do drzewa i oparła się o pień. Lampa oświetlała jej twarz. Śmiała się wesoło i pogodnie potrząsając włosami.  Pasowali do siebie. Młoda, szczupła dziewczyna i on atrakcyjny przystojniak z włosami do ramion.
- Ona jest gówno warta powiedziała Martyna, przecież widziała, że jestem z nim i on jest gówno warty. Rozgonię ich!
 Podniosła się i podeszła do drzewa. I powiedziała coś. Dziewczyna przestała się śmiać, spojrzała na nią ze zdziwieniem i poszła do domu a Marek rzucił Martynie kilka słów jak starą torbę i poszedł za tamtą.
Twarz Martyny wykrzywiona złością była bardzo stara.
Nie ma szans – pomyślałam.
A jednak, gdy przyszedł ranek, po solidnym śniadaniu -wyjechał razem z nią i wrócił -na swoje miejsce przy kotach.
Epilog
Od kilku lat spotykam jeszcze inną parę, gdzie on ma 20 lat a ona blisko 40. To także piękny chłopak z ciemnymi włosami i delikatna twarzą. Pracuje w cukierni, kilka ulic stąd. Kiedy zobaczyłam go pierwszy raz, myślałam, że to sympatia jej córki, która ma siedemnaście lat. Widziałam ich we trojkę na spacerze niedzielnym. Jednak córka tej pani mieszka w domu dziecka. Mamusia od lat nigdzie nie pracuje i jest na utrzymaniu pięknego Gracjana.  Takie imiona noszą dzieci celebrytów i lumpiarzy z zaułków, gdzie pije się denaturat.  Gracjan nie pije. Ma delikatny, zagubiony uśmiech i powtarza słowa bezwiednie jak echo.  Odzywa się rzadko.  Kiedy siedzi na krześle, jego dłonie poruszają się nerwowo, wstrząsane tikami. W Boże Narodzenie i Wielkanoc ubrany w odświętny garnitur razem z nią idzie do domu dziecka, by odwiedzić jej córkę. Ona wystrojona w falbanki i odmalowana wręcza córce prezent a potem wraca na swoją kanapę coraz grubsza od ciastek przynoszonych z cukierni.




piątek, 12 grudnia 2014

Śmierdziele

 Podjeżdża mały bus. Sześciu pasażerów. Tyle nas jest razem ze mną. Busik podstarzały i raczej brudny, ale kierowca dość uprzejmy. Cóż, kiedy na dłuższym przystanku bierze do ręki usztywniony kabelek i grzebie nim w uchu. Później wyciera koniec palcami i jedzie dalej. Kabelek leży między papierami i maskotkami na pulpicie aż do następnego postoju. Kierowca znów wkłada go do ucha, czyści je starannie, wyciera palcami i rzuca na pulpit. I uściśnij takiemu rękę! Ogarnia mnie złość i stają mi przed oczami różni śmierdziele, których musiałam oglądać i czuć w różnych miejscach. Nie są bezdomni ani pijani.  Mają domy i stałą pracę. Facet z biura ze słuchawkami na uszach, zagapiony w Internet, fotograf w całkiem niezłym studio, elektryk… itp. Nie da się ich ominąć, po prostu się trafiają- bywają nawet kierownikami.
Piszę o tym, bo przeczytałam artykuł na temat  Franciszka Orłowskiego -artysty, który  zadawał ludziom  pytanie, czy chcesz zamienić się ciałem z kimś innym i dla przykładu zamieniał swoje czyste koszule i spodnie na ubiór spotkanych bezdomnych a potem z tych ubrań uszył namiot i umieścił na wystawie. W tym śmierdzącym namiocie można było posiedzieć.
Być może jest w tym chrześcijańska idea miłości do bliźniego, ale wymiana koszuli nie zmieni bezdomnego i nie zbuduje mu domu. Żeby komuś pomóc, trzeba włożyć bardzo dużo wysiłku. Nie wierzę w pojedyncze akty.
Kilka lat temu spotykałam młodą kobietę, która często piła. Mąż pracował na budowie i bił ją regularnie.  Miał wyrok w zawieszeniu za znęcanie się. Mieli dwoje dzieci w wieku 4 i 6 lat. W końcu policja je zabrała i umieściła w domu dziecka. Kobieta obiecywała sobie, że przestanie pić, ale piła nadal.  Jej ciało było pełne siniaków. W końcu męża zabrano do więzienia. Poprosiła mnie o pomoc w znalezieniu pracy. Powiedziałam, że musi jechać do szpitala na odwyk, bo nikt jej nie zatrudni.  
-   Pojadę- obiecała.
Zobaczyłam ją po pól roku -nabrzmiałą od alkoholu.
- Myślałam, że pani będzie lepiej bez męża- powiedziałam z wahaniem.
-Jest lepiej-  teraz, choć wiem, że żyję- odparła,  ale wyglądała gorzej niż kiedykolwiek.  Odeszła powoli niepewnym krokiem. Zmarła po roku. Zabił ją denaturat.
Raz w roku stawiam świeczkę na jej grobie i myślę: Gdybym wtedy zawiozła ją do szpitala i zrobiła coś więcej, być może stanęłaby na nogi.

Happening koszulowy to pestka, ale zaangażowanie się w czyjeś życie, gdy nie ma nawet jednej czwartej pewności, że to je zmieni- to prawdziwy ciężar.


wtorek, 2 grudnia 2014

Grudniowy pociąg

Był mroźny wieczór grudniowy. Pociąg z Łodzi Fabrycznej do Ełku -wyjechał punktualnie. Za siedem godzin miałam być na miejscu w drugim końcu Polski.  W przedziale były tylko cztery osoby. Na wprost mnie siedziała młoda dziewczyna z włosami - złoty blond- upiętymi wysoko. Tylko pojedyncze pasma spływały na kołnierz czarnej, obcisłej kurteczki z Tuszyna. Jej kozaki na szpilkach wyglądały na jesienne i nie były ze skóry. Dziewczyna zapytała, czy palę i wyszłyśmy na korytarz (to było jeszcze dozwolone) Była ożywiona, sympatyczna i śmiała się z byle powodu. Cieszyłam się, że jedzie w to samo miejsce i że będzie wesoło. Pokazała mi zdjęcie trzyletniego chłopczyka, który został w domu z babcią.
- A ojciec? -zapytałam
- Zostawił mnie. Właściwie to dobrze, że się wyniósł… dodała.
-Nie byliśmy małżeństwem. I dobrze. Zostawiłam chłopaka  i wyjechałam z nim. Źle zrobiłam, wiem, ale nie żałuję, bo dzięki temu mam wspaniałego syna.
- Ile masz lat? – spytałam
-Dwadzieścia jeden - odparła i roześmiała się, potrząsając wysoko upiętym ogonem. Jej śmiech wybuchał ni stąd ni zowąd na zimnym korytarzu, jakby za chwilę miała nadejść  wiosna.  Opowiadała o swojej pracy, w jednym z setek boksów na rozległych targowiskach Tuszyna, gdzie wtedy był w rozkwicie polsko rosyjski handel bluzkami. Ona także je sprzedawała. Jej szef kupował jakąś drogą bluzkę z zachodu, pruł starannie i kopiował w pięciu rozmiarach, a następnie szwaczki szyły je setkami i wkładały w celofany. Materiał był zawsze sztuczny i jak najtańszy.
- Mój szef z malucha przesiadł się w mercedesa –powiedziała z dumą
-Fajny facet, ale żona go tak pilnuje….- dodała z uśmiechem
-Ona ma na twarzy dwa kilo tapety i chude nogi, ale jest ładna. Zazdroszczę jej. On na nią tak patrzy, jakby dopiero się spotkali. Mają wszystko, kasę i dom, i w ogóle… On ma około trzydziestki, ona młodsza z pięć lat. Może kupić, co chce. Jeszcze w tamtym roku stali na mrozie i czekali na ruskich w polach za Głuchowem, w kulawym maluchu, a teraz ona ma mazdę a on mercedesa i to, jakiego… Podatków nie płacą, bo wszystko sprzedają w nocy po cichu a ten boks to tylko dodatek, ale jest, co robić- ciągnęła dalej. Największy ruch w sobotę i niedzielę… Jak dostanę zaliczkę to kupuję kolczyki. Uwielbiam je- ciągnęła dalej potrząsając głową, a srebrne koła z gwiazdkami w jej uszach – migotały w świetle wagonu. Miała bardzo ładne uszy, niewielkie i delikatne.
- Nie zimno ci?, ma być 15 stopni mrozu. Masz czapkę?
- Nie chodzę w czapkach- a poza tym ktoś po mnie przyjedzie- powiedziała tajemniczo i uśmiechnęła się.
- Masz tu chłopaka?- spytałam, choć odpowiedź wydawała się oczywista.
- Tak – odparła -to ten sam chłopak, którego zostawiłam cztery lata temu i pojechałam z tym łachudrą, ale on wciąż mnie kocha.
Oczy dziewczyny- lekko zielone- pojaśniały.
 Pociąg ze starymi wykładzinami skrzypiał na mrozie. Paliłyśmy cieniutkie papierosy bardziej dla fasonu niż samego palenia. W końcu weszłyśmy z powrotem do ciepłego przedziału. Bardzo szybko minęło pół drogi. Kobiety pod oknem spały.  Rozmawiałyśmy po cichu. Dziewczyna opowiadała o chłopaku, który miał na nią czekać:
- To ja znalazłam go na naszej klasie i wysłałam wiadomość. Ucieszył się bardzo. Powiedziałam, że nie jestem z tamtym. Pisaliśmy często a teraz mamy się spotkać- podkreśliła z ekscytacją.
Chodziliście tutaj do szkoły? Spytałam
- Nie. On jest z Tomaszowa.
Pomyślałam, że za tydzień święta i chłopak na pewno przyjedzie do domu, więc czemu ona jedzie na drugi koniec Polski w taki mróz? Spojrzałam na nią pytająco.
-On się ożenił i ma dziecko, ale ta jego żona, to taka gruba krowa, widziałam zdjęcia. On jej nie kocha. To była wpadka.
- Tak powiedział…? - spytałam A gdzie będziesz nocować?
- W hotelu. On wszystko załatwi.
-Będziemy na miejscu prawie przed północą, co on powie żonie…? To małe miasto- trudno się ukryć – powiedziałam z niepokojem
- Wysłałam mu smsa, o której będę na dworcu i on napisał, że przyjdzie.
Dziewczyna wyjęła telefon i pisała. Ale nie było sygnału zwrotnego.
- Na pewno przyjdzie, nie może odpisać, bo ona tam jest- powiedziała trochę niepewnie. Jednak przestała się śmiać.
- Czy masz tu jakaś rodzinę, albo znajomych- spytałam
- Nie.
Sytuacja wyglądała marnie. Uświadomiłam sobie, że chłopak ani razu nie zadzwonił, choć minęło sześć godzin.
Pociąg dojechał do stacji. Perony zasypane. Śnieg skrzypiał pod nogami.
Nikt na nią nie czekał.   Szłyśmy długim tunelem, gdzie czuć było moczem a potem weszłyśmy do budynku dworca. Zimne marmurowe ściany i drewniane ławki.
Podeszłam do tablicy i przeczytałam, że pociąg powrotny jest o czwartej rano.
- Możesz jechać ze mną- powiedziałam. Mam rodzinę kilka kilometrów stąd.  Za chwilę przyjedzie po mnie brat. Zapraszam cię.
Dziewczyna zaczerwieniła się i odparła, że nie, że poczeka, że może coś mu wypadło…. Jednak obie wiedziałyśmy, że to nieprawda.
- Podaj mi numer telefonu, na wszelki wypadek - dodałam.
Zapisałam numer i zadzwoniłam, by poznała mój. Dziewczyna skurczyła się. Czułam się głupio, jednak rozumiałam, że chce być sama.
Odjechałam a ona została.  Zadzwoniłam po godzinie i zaproponowałam, że przyjadę po nią.
- Nie, nie, nie trzeba. Wszystko w porządku. Spotkaliśmy się -mówiła cicho, jednak jej głos był smutny i słyszałam megafon dworcowy. Wstydziła się.
Po pewnym czasie opowiedziałam tę historię znajomemu a on zapytał:
- Czy miała małe uszy?
- Tak –odparłam
- To jeszcze nie raz postoi na dworcu. Małe uszy to głupota- skwitował z uśmiechem.



Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...