Miasto budziło się o świcie osnute mgłą znad jezior. Leżało
na wzniesieniu jak wielki pączek obsypany pudrem. Na dole, przy brzegu siedział
rybak patrząc na spławik i ściskał w dłoni wędzisko jak talizman. Nad wodę
prowadziło wiele dróg i ścieżek wydeptanych przez mieszkańców i dzieci.
Wszystkie odchodziły od ulicy głównej, gdzie o tej porze jeszcze nie było
ciężarówek.
Każdego ranka główną ulicą jechał geograf na swoim
składaku. Kiedy rower zjeżdżał w dół, mijał
rybaka z uniesioną ręką, żeby nie płoszyć ciszy. Rowerzysta z zachwytem
spoglądał na jezioro, jakby zobaczył je po raz pierwszy. To było jego miasto.
Miał tutaj piękną willę, po dawnych mieszkańcach, sprzed wojny a także
stanowisko, które dawało mu poczucie mocy. Leżący na wzgórzu dom kultury był jego
drugim domem. Zarządzał nim. To właśnie
tu występował jego zespół. Były w nim młode dziewczyny- uczennice liceum w
pobliżu wieży ciśnień. Kiedy zdawały maturę i odchodziły ze szkoły,
przychodziły nowe, które starannie wybierał spośród pierwszej klasy. Wkrótce
miał być nowy nabór. Kończyło się lato. Rowerzysta był pełen uśmiechu. Czuł się
jak ryba w wodzie a codzienne zjazdy na promenadę dodawały mu sił. Zawsze
zjeżdżał sam. Nigdy z żoną. Być może nie lubiła roweru i nie umiała być tak
szczęśliwa jak on. Mało kto ją widywał. Czasem tylko pojawiał się jej cień za
firankami, albo odwrócona postać na ławce w grodzie, który otaczał willę.
Tego dnia
nad jezioro zeszła też młoda polonistka. Za kilka dni miała zacząć swoją
pierwszą pracę. Obudziła się wcześnie i zeszła nad wodę, bo nie mogła zasnąć.
Przenikał ją dziwny lęk. Nie chciała wychodzić za mąż i zerwała z chłopakiem,
który przyjeżdżał do niej od dwóch lat. Jej matka była chora z rozpaczy.
- Co ty robisz? Miałabyś w nim prawdziwego męża, to chłopak
czysty jak łza, wykształcony i opiekuńczy. Nigdy cię nie zrani. Co ty zrobiłaś?
Dlaczego jesteś taka głupia…?
- Nie wiem mamo, to ja bym go zraniła, gdybym za niego
wyszła. A nie chcę tego robić. Rozumiesz?
- Nie rozumiem- odpowiedziała matka płacząc.
- Nie kocham go. Wiem, że jest dobry i nie chcę go skrzywdzić
– nie jego. I tak bym się rozwiodła. Chcę przeżyć wspaniałą miłość
- Jak w filmie?- spytała matka podnosząc zapuchnięte od
płaczu powieki.
Córka nie odpowiedziała, bo wiedziała, co usłyszy:, że takiej
miłości nie ma. Że to w ogóle nie jest miłość, tylko opętanie a potem są
dzieci, które cierpią w nieudanym małżeństwie, gdzie seks przesłonił wszystko a
potem nic nie pasuje i jest rzeczywistość szorstka i twarda jak beton.
- Amelio, proszę cię, zastanów się powiedziała matka z
nadzieją. Możesz to jeszcze odwołać.
Córka nie rozumiała, dlaczego jej matka tak przeżywa
rozstanie z chłopakiem
- Mamo- to przecież nie pogrzeb- powiedziała z irytacją
- Mam złe przeczucia- odparła matka. Zostaniesz starą panną w
tej dziupli albo gorzej, bo nikt lepszy ci się nie trafi. Zobaczysz. Wspomnisz
moje słowo.
Amelia miała zły sen. Stado czarnych kotów biegło przez
korytarz i chciało wejść do jej pokoju. W ostatniej chwili zamknęła drzwi i
podpierała je z całych sił, ale one drapały pazurami miaucząc przeraźliwie.
Czuła, że nie da rady, że za chwilę zaleje ją rzeka kotów.
Obudziła się z ulgą i wyszła nad jezioro. Był piękny poranek.
Szła promenadą obok rybaka. W tym czasie jechał także geograf na rowerze.
Pozdrowił ją, uśmiechnął się i pojechał dalej
-Sympatyczny facet- pomyślała
Po kilku
dniach zaczęły się lekcje. Wśród nauczycieli był także rowerzysta z nad wody-
doktor geografii. Amelia ucieszyła się na widok znajomej twarzy, zwłaszcza, że
mężczyzna był zadbany i miał ładne zęby, które co chwila pokazywał w uśmiechu.
- Mógłby być moim ojcem – pomyślała- ale dobrze się trzyma.
Opaloną twarz mężczyzny podkreślały bruzdy i dodawały jej
wyrazu. Miał błyszczące oczy i starannie
ufarbowane włosy. Był średniego wzrostu, szczupły -z wydatnym nosem, z lekkim
garbem. Miał orientalną urodę.
- Dobry kogut nigdy nie jest tłusty- pomyślała Amelia.
Mężczyzna sypał dowcipami i opowiadał o wycieczce do Indii. W jego opowieści ten kraj wydawał się niemal
rajem, gdzie od rana do nocy tańczą i nawet na głodnego cieszą się życiem.
- Mój kolega Hindus- przedstawia swój kraj zupełnie inaczej-
powiedział Amelia.
-On nie chce tam wracać, bo nie chce tyrać na kilkadziesiąt
osób swojej rozległej rodziny. Opowiadał mi gangach, które łamią dzieciom ręce
i nogi, żeby dla nich żebrały. Nawet rodzice to robią- ciągnęła Amelia- to
straszny kraj.
- Mam inne odczucia. Widziałem tam więcej szczęścia niż tu-
powiedział geograf.
- Polacy to ponuraki- dodał
- Nie jesteś Polakiem….? -spytała
On w odpowiedzi, pokazał rząd białych zębów.
- Kocham życie- odparł- i biorę z niego wszystko, co mi daje.
W tym momencie roześmiała się dźwięcznie zgrabna blondynka i
potrząsnęła włosami do ramion. Jej śmiech
niósł się po sali. Wypielęgnowane stopy w sandałkach na obcasach kończyły się
smukła kostką. Miała na imię Nina. Wyglądała na 36 lat. Jej pachnący czystością
mąż miał nienaganny garnitur ,wykrochmaloną koszulę oraz srebrzyste włosy.
Lubił rządzić i był zły, że nie jest dyrektorem. Za każdym razem, gdy Amelia ostawiała
szklankę z wypitą kawę podbiegał do niej z czajnikiem i proponował uprzejmie:
-Dolewkie pani Amelciu…?
Doktor geografii zakwitał w towarzystwie a Nina dźwięczała
powiewając zielenią szala. Inne liście wtrącały swoje trzy grosze albo
siedziały w fotelach i tak mijała przerwa. Amelii podobało się miejsce i praca.
Została wychowawczynią pierwszej klasy liceum ekonomicznego, gdzie były prawie
same dziewczyny. W pierwszej ławce siedziała Bogusia z lokami czarnego baranka
w delikatnej, uroczej twarzy z wielkimi oczami.
-Ale ładna- pomyślała Amelia siadając przy biurku. Sprawdziła
obecność. Dziewczyny polubiły ją, bo wydawała się niewiele starsza, jednak odpowiadały
grzecznie wstając: „ Jestem pani profesor”.
Wkrótce okazało się, że jedna z nich jest niezwykle zdolna a
przy tym skromna i pracowita. Miała głęboki, dramatyczny głos. Kiedy po raz
pierwszy powiedziała wiersz- klasa zamarła z wrażenia. Drobna Ania z warkoczem
często dostawała spontaniczne brawa zadziwiona i zawstydzona powszechnym
aplauzem.
Chciałabym zobaczyć ją w telewizji – pomyślała Amelia, kiedy
wracała do domu, lecz na ekranie był najczęściej generał w ciemnych okularach,
choć nie był facetem w czerni ani facetem z Blues Brothers i nie miał w sobie
nawet cienia luzu.
Mam wspaniałą klasę- myślała polonistka, kiedy Ania
natchnionym głosem czytała Pieśń nad pieśniami a uczniowie słuchali dziwiąc
się, że to tekst z biblii, która wydawała się zwykłym nudziarstwem.
Któregoś dnia pod koniec lekcji jeden z uczniów Tadeusz-
zostawił liścik na biurku:
„ Na korze dębowej
na liściu brzozowym
piszę do pani
że w
poniedziałek
na języku polskim
znów
się spotkamy…”
Polonistka była oczarowana. Trudno nie lubić takiej
klasy. Któregoś dnia omawiała film. Jedna z uczennic wstała i buntowniczo
oznajmiła:
- A mnie nie szkoda ludzi, szkoda mi koni, bo ludzie są
okropni i nigdy nie wiadomo, co z nich wylezie.
To był dzień z długą przerwą pomiędzy dwoma lekcjami
polskiego. Amelia przaglądała notatki, kiedy do klasy wszedł geograf z
promiennym uśmiechem. Zaszeleścił dowcipem, musnął dłoń polonistki i podszedł
do pięknej Bogusi z lokami czarnego baranka i zaproponował występy w jego
zespole.
- Nie umiem śpiewać, naprawdę- odpowiedziała Bogusia
spuszczając długie rzęsy, może Alicja…?
Alicja z krainy czarów z niezwykłym uśmiechem w delikatnej
twarzy chciała się szybko wycofać, ale geograf zastąpił jej drogę i mówił coś z
ożywieniem przez całą przerwę. Dziewczyna zaczerwieniła się i spojrzała
przelotnie na swoją polonistkę. Geograf był cały w pląsach.
- Za chwilę wypuści pączek- pomyślała Amelia z irytacją. On
się do niej przystawia. To był pierwszy cień na jaśniejącej postaci szkolnego
gwiazdora. Wkrótce jednak zbladł. Nadszedł dzień Edukacji Narodowej obchodzony
szumnie w całej szkole. W sali gimnastycznej ustawiono pianino i zasiadł przy
nim geograf a na scenę wkroczyły jego „ Marzycielki” w pastelowych strojach.
Uniosły z wdziękiem tęczowe parasolki i po pierwszych akordach zaczęły śpiewać.
Śpiewały pięknie a solistka była rewelacyjna. Doktor geografii akompaniował z zapałem,
a dziewczyny poruszały się płynnie według jego choreografii. Szkoła huczała od
braw.
- On jest naprawdę świetny- powiedziała Amelia z uznaniem,
kiedy występ się skończył i twórca zespołu wrócił do swego gabinetu w domu
kultury.
- Robi świętna robotę- chwaliła go dalej a dziewczyny, są
super. One przy nim kwitną.
- Szkoda tylko mruknęła jedna z nauczycielek, że po występach
niektóre znikają.
- Jak to? – spytała Amelia
- Nie kończą szkoły, bo zachodzą w ciążę. On ma dzieci z
trzema uczennicami.
Amelia zesztywniała w jednej chwili. Jej przyjaciółka też nie
skończyła liceum. Została panną z dzieckiem na kolonii, gdzie diabeł mówi
dobranoc. Amelia aż nadto wiedziała, ile
ta ciąża ją kosztuje. Kiedy dziewczyna się zorientowała, było za późno.
Chodziła w pole i wyła z rozpaczy, bo runęły jej wszystkie nadzieje.
Któregoś
dnia po pracy Amelia poszła na obiad do szkolnej stołówki usiadła przy stole z
ceratą w kratę. Z wazy parował barszcz ukraiński. Kiedy podniosła łyżkę, wszedł
geograf i zaczął pogawędkę. Dziewczyna
była smutna.
Starał się ją rozweselić.
- Trzeba brać życie pełnymi garściami- mówił z zapałem- iść
na całego- radośnie jak zajączek w polu
- Jak zajączek…? spytała
- Tak- odpowiedział
- A potem na tym polu zostaje dziewczyna z brzuchem-
odpowiedziała twardo i spojrzała na niego ze złością.
- Wchodzisz z kopytami w moje życie. Nie masz prawa. – powiedział-,
ale przynajmniej jesteś szczera.
Nie dokończył obiadu. Wstał i odszedł. Od tego dnia unikał
jej. Brakowało jej rozmów z geografem na przerwie i jego skrzących dowcipów.
- Wszystko popsułam- myślała. Miała sprzeczne uczucia.
- Dziecko to nie koniec świata- tłumaczył znajomy aptekarz.
On troszczy się o te dzieci. Ma temperament. Nie wiesz wszystkiego. One też
mogły przeżyć cos pięknego. To ciekawy człowiek i twórczy.
- Gwiazdy bledną nawet na promenadzie- pomyślała Amelia.