Słońce wlewało się w puste korytarze, połyskiwało na
zielonkawych ścianach. Dochodziło południe. Prawie wszyscy spali przykryci po
szyję albo drzemali. Terapeutka grała w karty z jedną z pacjentek. Młoda kobieta
z ciemnymi włosami układała puzzle na długim stole. Było ich dwa tysiące.
- Poradzisz sobie bez obrazka?- spytała terapeutka
- Mam dużo czasu- odpowiedziała szatynka – nie spieszy mi
się.
W otwartych drzwiach pojawił się mężczyzna ze słuchawkami na
uszach, skinął głową i poszedł w stronę palarni. Siedziało tam już kilku
palaczy w różnym wieku. Było to najmniejsze i najbardziej oblegane miejsce na
oddziale otwartym. W pozostałych pokojach, jak co dnia panowała cisza. Sale
liczyły po pięć albo sześć łóżek. Czasami po dwudziestej muskularny chłopak
grał w ping ponga z dziewczyną. Odgłosy piłeczki jak echo niosły się wzdłuż
korytarzy. Chudy staruszek z kucykiem na głowie przemykał do świetlicy,
zaparzał kawę i siadał w wytartym fotelu, żeby obejrzeć wiadomości.
Niedaleko świetlicy był pokój z czterema staruszkami. Jedna z
nich nazywana Bożenką bardzo głośno rozmawiała przez telefon i nie zwracała
uwagi czy pozostałe śpią czy nie.
- Exactly - powiedziała w pewnym momencie. Exactly- ty jesteś
informatyk. Dokładnie tak. Zapomniałam– dodała i roześmiała się. Jej łóżko
stało pod oknem. Po przeciwnej stronie leżały trzy kobiety. Sala była jasna i
czysta. Po lewej stronie drzwi stała duża metalowa szafa składająca się z
pięciu mniejszych. Tylko jedna z nich zamykała się na klucz. Należała do Bożeny.
Miała siwe, gęste włosy, ładnie przycięte, kształtny nos i okrągłą
buzię. Mówiła głośno, tubalnie i pewnie. Rozmowa z wnukiem dobiegła końca.
Odłożyła telefon do szuflady i zawołała:
- Niedługo obiad. Pani
Hala nie idzie?
- Idę – odparła kobieta przy szafie i spuściła nogi na
ziemię. Jej wielkie dresy jak poszarzały asfalt przypominały kalesony. Twarz
bez uśmiechu miała ten sam wyraz od rana do wieczora. Zdejmowała koszulę, siadała na łóżku półnaga z
wielkim fałdem brzucha na kolanach i z wielkimi fałdami piersi na brzuchu.
Przypominały olbrzymie tykwy niegdyś pełne a teraz obwisłe. Było jej wszystko
jedno jak wygląda. Niechętnie wkładała bluzkę i człapiąc powoli szykowała się
do obiadu.
Pani Bożenka przeczesała włosy i powiedziała: trzeba tu wywietrzyć, otworzę okno. Hala
spojrzała nieruchomo i powiedziała twardo: jestem przeziębiona, mam kaszel.
- Ale pani pierdzisz jak śpisz- odparła Bożena
- A pani chrapiesz-
odcięła się Hala.
- Otworzę okno, jak wyjdziecie -powiedziała trzecia.
-Ciekawe, co nam dziś podadzą? – zastanawiała się Bożena. Na
śniadanie była kiełbasa ze serem, to na kolacje będzie chleb ze szmalcem. Ale
obiad? Nie wiadomo. Głodna jestem.
Wstała i drobnym krokiem poszła do stołówki. Miała tam swoje
miejsce pod oknem, którego nikt nie zajmował, bo zaraz by powiedziała, że to
jej krzesło. Przebywała tu prawie trzy miesiące. Za kilka dni miała wyjść.
- Już wystarczy- mówiła głośno. Starczy tego lenistwa. Ja
całe życie ciężko pracowałam, dwadzieścia lat na przędzalni i sama wychowałam
dwóch synów. Ja strasznie kochałam swojego pierwszego męża. Wyszłam za niego
jak miałam siedemnaście lat i mieliśmy już syna. Nie widziałam za nim świata,
ale był pijakiem i wszystko przepijał. To, co zapracowałam też. Wyprowadziłam
się. Rozwiodłam. Pomogli mi załatwić
mieszkanie. Szłam na piechotę do pracy. O trzeciej w nocy budziłam synów,
karmiłam, ubierałam i wiozłam do żłobka. Na piątą byłam w robocie. I trzeba
było się nalatać między krosnami. Maszyny szły cały czas. Praca była na akord.
Ja miałam takie życie, że książkę można napisać. Matka umarła jak miałam pięć
lat. Było nas czworo rodzeństwa. Ojciec dał mnie i starszą siostrę do ciotki
pod Kołobrzegiem. Ona była bogata, bez dzieci. Wynajmowała pokoje, ale to była
wredna czarownica ta siostra mojej matki. Nawet nam chleba żałowała. Ile razy
my byli głodne… Jak siostra niechcący zbiła wazon to jej tak kijem wlała, że
ledwo chodziła. Jak nauczyłam się pisać, to napisałam do ojca, że jak mnie nie
zabierze, to się rzuce do morza. I zabrał. A ta ciapa została. Ojciec był
piekarzem i chleba nie brakowało. Znalazł mi dobre miejsce u innej ciotki w
Pabianicach i tak u niej zostałam. Ja
tak głośno mówię, bo jestem głucha – mówiła z uśmiechem. Jej niski, donośny
głos przycichał w stołówce, ale w pokoju powracał do tematu.
-Moje chłopaki pracowite i dobre. Wychowałam ich na porządnych
ludzi i wyjechałam do Kanady, do Montrealu. Powiedziałam w ambasadzie, że do
rodziny na urlop, bo przecież by mnie nie puścili. A tu fabrykę zamknęli. Maszyny posprzedawali. Zostałam tam na pół roku
i dostałam zieloną kartę. Pracowałam u Żydów. To byli dobre ludzie. Jak u nich
był szabas, to mnie też prosili do stołu. W szabas nie sprzątałam. Ich sąsiad mnie zobaczył i spytał, czy to ktoś
z rodziny a oni powiedzieli, że emigrantka z Polski i tak ja wychodzę z ich
ganku któregoś dnia a on idzie na wprost z różą. A potem oświadczył się. To
było moje drugie małżeństwo. On mówił w trzech językach: po grecku, francusku i
angielsku a ja znałam tylko good morning i good night. Po polsku nie
mówił. On kupował taśmy i kazał powtarzać,
i tak nauczyłam się. My ze sobą mówili tylko po angielsku.
- Jak miał na imię?- zapytała niespodziewanie Krysia, która prawie nigdy się nie odzywała
- Sokrates- odpowiedziała Bożenka z uśmiechem. Tak jak
filozof- dodała. On bardzo dobrze zarabiał. Był elektrykiem w dużych zakładach
i załatwił mi dobrą pracę po 10 dolarów za godzinę przy myciu narzędzi w szpitalu,
ale mnie od tych gumowych rękawic puchły ręce i musiałam zmienić. Potem robiłam
na czarno w domu starców za siedem dolarów. Te pielęgniarki były miłe, ale
wiadomo: ja byłam, jako pomoc- to do najgorszej roboty szłam. Ale lubili mnie.
Jak przyjeżdżałam do domu to nie robiłam nic. On zawsze mówił: „Poleż sobie,
odpocznij”. Szykował obiad a potem nastawiał mi film. On zawsze mówił do mnie: „My
bebe, moje dziecko”. Był wysoki. Miał 175 centymetrów a ja 150. W piątek kręcił mi włosy i malował paznokcie
a w sobotę my zawsze chodzili na tańce. I te Greczynki zazdrościły, że wybrał
Polkę. Byłam szczupła- sześćdziesiąt kilogramów a i tego nie. Włosy miałam długie do pasa. My
chodzili razem do greckiego kościoła i każdego roku jechali do Hollywood. On
tak lubił to miejsce. I ja też. My byli
na Bahama dwa razy, ale tam za dużo narkomanów, to nie dla mnie. W Hollywood
palmy i cisza, i słońce. Tam wielkie gwiazdy wyglądają zwyczajnie jak ludzie. Aż
trudno poznać. To tylko w filmach ich tak malują. On mnie nauczył pływać w oceanie. Tam, co sto metrów jest budka strażnika i
ostrzegają przed rekinami. Ale jest bezpiecznie. Pilnują. Mieszkaliśmy w hotelu, kupowaliśmy sobie
jedzenie. Wieczorem szliśmy do pizzerii, na spacer albo na tańce. Ja nie
wiedziałam, że to mnie spotka ,taka bajka. On był dziesięć lat starszy ode
mnie. Wdowiec bez dzieci. Byłam w Grecji, w Italii, we Francji. On poznał moją rodzinę
a ja jego rodzinę. I te lata minęły jak jeden dzień. Ot tak! Bożenka strzepnęła palcami i w jej oczach
pojawiły się łzy.
-Byliśmy razem dwadzieścia siedem lat.W ostatnie lato my znowu tam pojechali. Tam zawsze pogoda. On
powiedział: chodź popływamy. Ale ja nie chciałam iść, bo mówili o rekinach. On
powiedział: "Ty jesteś taka kura, co się wszystkiego boi." I to były jego ostanie
słowa. Poszedł na plażę i dostał zawału. Minęło dwanaście lat od jego śmierci.
Przyjechałam do Polski. Mam dobrą rentę po nim i jeszcze te 700 złotych za moje
lata w przędzalni. Ale co z tego? Siedziałam w domu, nie wychodziłam, nic mnie
nie interesowało. O dziesiątej kawa, wafelki, telewizja i wszystko. Utuczyłam
się. Ważę osiemdziesiąt trzy kilogramy. Nawet
obiadu gotować się nie chciało. Synowe mi przywoziły. A dwa lata temu dostałam taki ból, że nie mogłam spać.
Przebadali mnie na wszystkie strony i nic.
Powiedzieli, że to nerwoból i dali tabletki na spanie i tak już śpie w tym szpitalu trzeci miesiąc w dzień i w noc
tak jak i wy. A jak biorę połowę tych tabletek, to z powrotem ból wraca. Ale teraz już lepiej. Pora wracać do domu.
- Dziś wieczorem będzie ksiądz- powiedziała Anna i wyjęła
grzebień z szuflady. Przeczesała włosy, strzepnęła kilka na ziemię i
westchnęła:
- Jak tu wziąć opłatek bez spowiedzi…?
- A z czego masz się spowiadać- powiedziała Bożenka.
Skrzywdziłaś kogoś? Leżysz tu całymi dniami. Jakie ty masz grzechy? Weź opłatek
i koniec.
Anna nic nie
powiedziała, spojrzała niepewnie na Bożenę, odłożyła grzebień do szuflady i
położyła się znowu.
- Może nie powinnam tego mówić- ciągnęła Bożena, ale moja sąsiadka powiedziała kiedyś, że ksiądz spotkał ją w lesie jak wracała do
domu, wziął ją na ramę, żeby podwieźć i tak jej wygodził jak nikt. I wcale się
nie wstydziła. Ksiądz powinien mieć żonę jak pastor, przecież to chłop.
- Mają gospodynie… - powiedziała Anna po cichu, ale to nie
moja rzecz, ja codziennie mówię pacierz.
- Ja też – powiedziała Bożena. Jak tylko się obudzę, pomodlę
się, włożę zęby i idę na śniadanie. Ty masz dobrego męża. Co dzień do ciebie
przychodzi. Zazdroszczę ci. Mój był taki
dobry… wszędzie razem. Mam siedemdziesiąt sześć lat, już nic mnie nie spotka. Nic. Doktorka mówi, że trzeba walczyć ze sobą,
z tą depresją, zmusić się do spaceru,
same tabletki nie pomogą. Pamiętam jego ostatnie słowa , że ja jestem taka
kura, co się wszystkiego boi. I poszedł sam na plażę a ja zostałam w hotelu. To
było w Hollywood…
Pani Bożenka po raz kolejny opowiadała głośno fragmenty swojej historii. Kobiety leżały nic nie mówiąc. Po obiedzie szły po tabletki i zasypiały. Szatynka w świetlicy układała puzzle do których nie było obrazka. Chudy staruszek z potarganym kucykiem zaparzał kawę, palacze siedzieli w zadymionej palarni. Muskularny chłopak z ładną dziewczyną w ogóle nie wyglądał na chorego.
W jednym z tych pokojów umarła kobieta, którą znałam. Miała około 65 lat. Każdego lata wyjeżdżała z mężem nad morze. Pieniądze na ten wyjazd odkładała przez cały rok. Była ładną, zadbaną blondynką z gładką skórą. Któregoś dnia jej jedyna córka zabrała rodzicom karty kredytowe a do tego okradła sklep, w którym pracowała. Długi wynosiłyponad pięćdziesiąt tysięcy. Rodzice nie chcieli, by poszła do więzienia, więc podjęli się spłaty, ale dla emerytów oznaczało to finansową ruinę. On pił więcej niż zwykle. Któregoś dnia pobił ją. Przestała wychodzić z domu. Potem przestała jeść. W mieszkaniu było zimno, więc prawie nie wstawała. W końcu zawieźli ją do szpitala psychiatrycznego. Kiedy ją odwiedziłam, powiedziała, że nie ma po co żyć, że wszystkie kolory są czarne. Kiedy minęło kilka miesięcy i przyszedł czas wypisu ze szpitala nikt po nią nie przyjechał.
ps.
W Polsce z powodu samobójstw ginie o wiele więcej ludzi niż z powodu wypadków drogowych. w 2014 roku 6165 osób odebrało sobie życie. 5237mężczyzn i 928 kobiet.
Pani Bożenka po raz kolejny opowiadała głośno fragmenty swojej historii. Kobiety leżały nic nie mówiąc. Po obiedzie szły po tabletki i zasypiały. Szatynka w świetlicy układała puzzle do których nie było obrazka. Chudy staruszek z potarganym kucykiem zaparzał kawę, palacze siedzieli w zadymionej palarni. Muskularny chłopak z ładną dziewczyną w ogóle nie wyglądał na chorego.
W jednym z tych pokojów umarła kobieta, którą znałam. Miała około 65 lat. Każdego lata wyjeżdżała z mężem nad morze. Pieniądze na ten wyjazd odkładała przez cały rok. Była ładną, zadbaną blondynką z gładką skórą. Któregoś dnia jej jedyna córka zabrała rodzicom karty kredytowe a do tego okradła sklep, w którym pracowała. Długi wynosiłyponad pięćdziesiąt tysięcy. Rodzice nie chcieli, by poszła do więzienia, więc podjęli się spłaty, ale dla emerytów oznaczało to finansową ruinę. On pił więcej niż zwykle. Któregoś dnia pobił ją. Przestała wychodzić z domu. Potem przestała jeść. W mieszkaniu było zimno, więc prawie nie wstawała. W końcu zawieźli ją do szpitala psychiatrycznego. Kiedy ją odwiedziłam, powiedziała, że nie ma po co żyć, że wszystkie kolory są czarne. Kiedy minęło kilka miesięcy i przyszedł czas wypisu ze szpitala nikt po nią nie przyjechał.
ps.
W Polsce z powodu samobójstw ginie o wiele więcej ludzi niż z powodu wypadków drogowych. w 2014 roku 6165 osób odebrało sobie życie. 5237mężczyzn i 928 kobiet.