piątek, 19 lutego 2016

Skarby mojego miasta


Gdyby tu była Ameryka- to miasto byłoby sławne.  Oni potrafią wszystko sprzedać - mówi Karolina. Prosto z dworca zawożę ją do Manufaktury – imperium - Izraela Poznańskiego. Przez  kilka godzin zwiedzamy jego rozległy pałac - największą fabrykancką rezydencję w Europie. Jest tam także salonik poświęcony Janowi Karskiemu. (Jak dobrze, że istniał ten odważny człowiek) Nieco dalej słychać mazurek Chopina- to sala pamięci Artura Rubinsteina. Najchętniej usiadłabym przy ozdobnym stoliku z filiżanką kawy i właśnie upieczonym ciastem, ale niestety nie można, bo to przecież muzeum. Jednak kiedy przechodzimy przez wszystkie pokoje, łącznie z sypialnią - schodzimy na dół do kawiarni, gdzie dopieka się nasza szarlotka. Potem idziemy na obiad do Meksykańskiej, gdzie strzelają z bata i wznoszą groźne okrzyki serwując dania. Kelnerki w falbaniastych spódnicach z gołymi pępkami a kelnerzy w sombrerach śmigają po schodach z góry na dół.
- Czy podobnie jest w Meksyku?- pytam Karolinę
- Tak całkiem podobnie- odpowiada śmiejąc się- a chili con carne jeszcze lepsze niż w oryginale- dodaje.
Kiedy zapada zmrok i zapalają się lampy przechodzimy przez Księży Młyn- robotniczą dzielnicę Łodzi- wybudowaną przez  Niemca -Karola Scheiblera. Sto lat temu to było miasto w mieście wzniesione z surowych cegieł. Brukowane uliczki wśród budynków zwanych „familokami” są nastrojowe i tajemnicze. Wszystkie okna już zasłonięte. Potomkowie dawnych tkaczy i prządek chronią swoją prywatność. Kiedy przechodzimy przez całe osiedle widać olbrzymią czteropiętrową fabrykę. Fabrykant był fanatykiem pracy i tego samego oczekiwał od robotników. Nie mieli łatwo. Jednak zbudował im domy, szkołę, szpital i sklep z tańszymi towarami. Wykupił w tym celu kawał ziemi z młynem od księdza. Stąd nazwa Księży Młyn. Dawną fabrykę zmieniono na lofty. Wchodzimy na ostatnie piętro jak złodziejaszki, bo nikt nas tu nie zapraszał.   Błądzimy po długich korytarzach spoglądając w przepastny dół. Lśniące posadzki  pełne świateł, surowe cegły i bezszelestne windy w olbrzymim kominie wywierają wielkie wrażenie.
- Chciałabym tutaj mieszkać- wzdycha Karolina, ale Larry woli Teksas…
- Tutaj jest pięknie i ciekawie. To nieodkryte miejsce- dodaje
- Cudze chwalicie, swego nie znacie- potwierdzam- dumna z wrażenia.
- Polacy to malkontenci (ciągnie Karolina).Tu jest lepiej niż w USA. Tam ubezpieczenia są bardzo drogie i jeśli nawet zapłacisz 1500 dolarów miesięcznie nie masz pewności, czy ubezpieczyciel pokryje koszty drogiej operacji. Choroba to finansowa ruina- strata całego majątku. Kiedy byłam chora i poszłam do lekarza, musiałam przejść wiele zbędnych badań i stracić dzień czekając aż mnie wreszcie przyjmie. Najpierw ktoś mi zmierzył ciśnienie. Po jakimś czasie dziewczyna po kursie pobrała mi krew. Nie pielęgniarka tylko jej asystentka po trzech tygodniach szkolenia. Kiedy syknęłam po wyjęciu igły przyniosła mi dwie tabletki przeciwbólowe. Co za głupota…  Kiedy wreszcie stanęłam przed lekarzem , tonął w wynikach moich badań i nawet na mnie nie spojrzał. Wyszłam po pięciu minutach. Tak wygląda badanie dla zwykłego człowieka. A czekających jest wielu. O wiele więcej niż tu.  Tam rządzą korporacje.  Pokrywają koszty kampanii prezydenckich i prezydent ma wobec nich zobowiązania. Zależy im na drogim leczeniu. Na tanim nie zarabiają.
Poza tym tam nikt nie sortuje śmieci. Zawsze mam problem, gdy muszę wyrzucić baterie. ..
Następnego dnia siedzimy w barze Agat przy Strykowskiej przy wylocie do Warszawy.  Stąd tylko kilka kilometrów do autostrady.  Za oknem nagie drzewa i połowa lutego bez śniegu ale ze słońcem. W barze na środku wielki grill z przypiekaną kiełbasą i sznyclami. Miło tu i gwarno. Na drewnianych ławach owcze skóry. Na stołach szarlotki i inne przysmaki. My wybieramy zrumienioną kiełbasę, bo lepsza niż karkówka a buraczki zasmażane i talarki z cacykami po prostu pycha!
Jednak prawdziwym odkryciem (także dla mnie) jest Cmentarz Żydowski. Mieszkam tu od lat, ale odwiedzam go po raz pierwszy. Objeżdżam dookoła po bruku i po wertepach z dziurami jadąc wzdłuż muru. Szukam wejścia. Piękna brama od strony osiedla na malowniczych pagórkach niestety zamknięta. Dalej idziemy piechotą brukowana uliczką i znajdujemy furtkę. Za nią budynek z napisem - biuro. Takiego biura jeszcze nie widziałam. W sieni stoją psie i kocie miski. Ściany brudne, odrapane z zaciekami. Ze ścian wystają zardzewiałe gwoździe. Na jednym z nich reklamówka z karmą. Pod nią kawałek nagrobka. Kot ze zmierzwioną sierścią przygląda się nam ciekawie. Na drewnianych drzwiach przylepiona kartka z odręcznym napisem : Tickets. Kupujemy bilety po 6 złotych i idziemy dalej. W domu pogrzebowym jasno i przestronnie. Wielka gwiazda i czarny karawan dopełniają wrażenia. W pomieszczeniu obok czarna trumna i stół z kołem zębatym do mycia umarłych. Za kolejną bramą zaczyna się cmentarz.  Wśród nagich drzew omszałe pomniki  (macewy). Wiele pochylonych i poprzewracanych. Czy ktoś tu szukał skarbów…? W mauzoleum Poznańskiego dwa marmurowe sarkofagi za solidnymi kratami. Na niektórych pomnikach są dwa napisy, lecz polski jest wyraźnie dłuższy.
- W hebrajskim nie ma samogłosek- mówi Karolina przechodząc wzdłuż grobów. Mówi swobodnie kilkoma językami, ale jej uwagi na temat napisów na omszałych płytach są dla mnie zaskoczeniem.
- Dlaczego chciałaś tu przyjechać?- pytam
- Bo czułam, że to ciekawe miejsce, a poza tym wychowałam się obok cmentarza- odpowiada cicho.

   W barze Agat przy Strykowskiej 94.


    Familoki - robotnicze osiedle przy fabryce Scheiblera

    
   Fabryka Scheiblera zamieniona w budynek mieszkalny tzw "lofty"



      Na  Cmentarzu Żydowskim

    Na drugim planie Kaplica Silbersteinów

       W oddali Dom Pogrzebowy




    Mury cmentarza

    Na wprost murów, po drugiej stronie brukowanej ulicy- niespodzianka- tęczowy parking. "Brama szeroko otwarta wszem i wobec   ogłasza, że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza". Tym optymistycznym akcentem kończę naszą wędrówkę po Łodzi. 

  

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...