Gdyby tu była Ameryka- to miasto
byłoby sławne. Oni potrafią wszystko
sprzedać - mówi Karolina. Prosto z dworca zawożę ją do Manufaktury – imperium - Izraela Poznańskiego. Przez kilka godzin zwiedzamy jego rozległy
pałac - największą fabrykancką rezydencję w Europie. Jest tam także salonik poświęcony Janowi Karskiemu. (Jak dobrze, że
istniał ten odważny człowiek) Nieco dalej słychać mazurek Chopina- to sala
pamięci Artura Rubinsteina. Najchętniej usiadłabym przy ozdobnym stoliku z
filiżanką kawy i właśnie upieczonym ciastem, ale niestety nie można, bo to
przecież muzeum. Jednak kiedy przechodzimy przez wszystkie pokoje, łącznie z
sypialnią - schodzimy na dół do kawiarni, gdzie dopieka się nasza szarlotka. Potem
idziemy na obiad do Meksykańskiej, gdzie strzelają z bata i wznoszą groźne
okrzyki serwując dania. Kelnerki w falbaniastych spódnicach z gołymi pępkami a
kelnerzy w sombrerach śmigają po schodach z góry na dół.
- Czy podobnie jest w Meksyku?- pytam
Karolinę
- Tak całkiem podobnie- odpowiada
śmiejąc się- a chili con carne jeszcze lepsze niż w oryginale- dodaje.
Kiedy zapada zmrok i zapalają się lampy
przechodzimy przez Księży Młyn- robotniczą dzielnicę Łodzi- wybudowaną przez Niemca -Karola Scheiblera. Sto lat temu to
było miasto w mieście wzniesione z surowych cegieł. Brukowane uliczki wśród
budynków zwanych „familokami” są nastrojowe i tajemnicze. Wszystkie okna już zasłonięte.
Potomkowie dawnych tkaczy i prządek chronią swoją prywatność. Kiedy
przechodzimy przez całe osiedle widać olbrzymią czteropiętrową fabrykę.
Fabrykant był fanatykiem pracy i tego samego oczekiwał od robotników. Nie mieli
łatwo. Jednak zbudował im domy, szkołę, szpital i sklep z tańszymi towarami.
Wykupił w tym celu kawał ziemi z młynem od księdza. Stąd nazwa Księży Młyn.
Dawną fabrykę zmieniono na lofty. Wchodzimy na ostatnie piętro jak
złodziejaszki, bo nikt nas tu nie zapraszał.
Błądzimy po długich korytarzach spoglądając w przepastny dół. Lśniące
posadzki pełne świateł, surowe cegły i
bezszelestne windy w olbrzymim kominie wywierają wielkie wrażenie.
- Chciałabym tutaj mieszkać- wzdycha
Karolina, ale Larry woli Teksas…
- Tutaj jest pięknie i ciekawie. To
nieodkryte miejsce- dodaje
- Cudze chwalicie, swego nie znacie-
potwierdzam- dumna z wrażenia.
- Polacy to malkontenci (ciągnie Karolina).Tu
jest lepiej niż w USA. Tam ubezpieczenia są bardzo drogie i jeśli nawet
zapłacisz 1500 dolarów miesięcznie nie masz pewności, czy ubezpieczyciel
pokryje koszty drogiej operacji. Choroba to finansowa ruina- strata całego majątku.
Kiedy byłam chora i poszłam do lekarza, musiałam przejść wiele zbędnych badań i
stracić dzień czekając aż mnie wreszcie przyjmie. Najpierw ktoś mi zmierzył
ciśnienie. Po jakimś czasie dziewczyna po kursie pobrała mi krew. Nie
pielęgniarka tylko jej asystentka po trzech tygodniach szkolenia. Kiedy
syknęłam po wyjęciu igły przyniosła mi dwie tabletki przeciwbólowe. Co za
głupota… Kiedy wreszcie stanęłam przed
lekarzem , tonął w wynikach moich badań i nawet na mnie nie spojrzał. Wyszłam
po pięciu minutach. Tak wygląda badanie dla zwykłego człowieka. A czekających
jest wielu. O wiele więcej niż tu. Tam
rządzą korporacje. Pokrywają koszty
kampanii prezydenckich i prezydent ma wobec nich zobowiązania. Zależy im na
drogim leczeniu. Na tanim nie zarabiają.
Poza tym tam nikt nie sortuje śmieci.
Zawsze mam problem, gdy muszę wyrzucić baterie. ..
Następnego dnia siedzimy
w barze Agat przy Strykowskiej przy wylocie do Warszawy. Stąd tylko kilka kilometrów do autostrady. Za oknem nagie drzewa i połowa lutego bez
śniegu ale ze słońcem. W barze na środku wielki grill z przypiekaną kiełbasą i
sznyclami. Miło tu i gwarno. Na drewnianych ławach owcze skóry. Na stołach
szarlotki i inne przysmaki. My wybieramy zrumienioną kiełbasę, bo lepsza niż
karkówka a buraczki zasmażane i talarki z cacykami po prostu pycha!
Jednak prawdziwym odkryciem (także
dla mnie) jest Cmentarz Żydowski. Mieszkam tu od lat, ale odwiedzam go po raz
pierwszy. Objeżdżam dookoła po bruku i po wertepach z dziurami jadąc wzdłuż
muru. Szukam wejścia. Piękna brama od strony osiedla na malowniczych pagórkach
niestety zamknięta. Dalej idziemy piechotą brukowana uliczką i znajdujemy
furtkę. Za nią budynek z napisem - biuro. Takiego biura jeszcze nie widziałam.
W sieni stoją psie i kocie miski. Ściany brudne, odrapane z zaciekami. Ze ścian
wystają zardzewiałe gwoździe. Na jednym z nich reklamówka z karmą. Pod nią
kawałek nagrobka. Kot ze zmierzwioną sierścią przygląda się nam ciekawie. Na
drewnianych drzwiach przylepiona kartka z odręcznym napisem : Tickets. Kupujemy
bilety po 6 złotych i idziemy dalej. W domu pogrzebowym jasno i przestronnie.
Wielka gwiazda i czarny karawan dopełniają wrażenia. W pomieszczeniu obok
czarna trumna i stół z kołem zębatym do mycia umarłych. Za kolejną bramą
zaczyna się cmentarz. Wśród nagich drzew
omszałe pomniki (macewy). Wiele
pochylonych i poprzewracanych. Czy ktoś tu szukał skarbów…? W mauzoleum Poznańskiego
dwa marmurowe sarkofagi za solidnymi kratami. Na niektórych pomnikach są dwa
napisy, lecz polski jest wyraźnie dłuższy.
- W hebrajskim nie ma samogłosek-
mówi Karolina przechodząc wzdłuż grobów. Mówi swobodnie kilkoma językami, ale
jej uwagi na temat napisów na omszałych płytach są dla mnie zaskoczeniem.
- Dlaczego chciałaś tu przyjechać?-
pytam
- Bo czułam, że to ciekawe miejsce, a
poza tym wychowałam się obok cmentarza- odpowiada cicho.
W barze Agat przy Strykowskiej 94.
Familoki - robotnicze osiedle przy fabryce Scheiblera
Fabryka Scheiblera zamieniona w budynek mieszkalny tzw "lofty"
Na Cmentarzu Żydowskim
Na drugim planie Kaplica Silbersteinów
W oddali Dom Pogrzebowy
Mury cmentarza