Miało siedemnaście lat tak samo jak
ja i rozpaliło ognisko nad wodą w ciepłą lipcową noc
a
on miał miedziane ramiona, niezmiernie błękitne oczy i lat dwadzieścia
dwa.
Przyniosło go niespodziewanie tam gdzie diabeł
codziennie mówił tylko dobranoc.
- Czy nie szkoda lasu na tak wielkie
płomienie? – spytałam
- Czy las jest dla nas, czy my dla
lasu?- powiedział podnosząc się powoli.
Był wysoki, szczupły, przystojny a
jego spodnie w kolorze blue podkreślały smoliste włosy.
Lato nagle zadrżało smukłymi igiełkami
i nie znalazło odpowiedzi na taką
oczywistość, więc zaśpiewało cicho:
„ Jak anioł piękna jest Ajlali, /wśród
maharadży żyła żon/ i wszyscy nią się zachwycali /a sułtan kochał lalkę swą.
/Ajlali cichutko śpij pieszczoto ma/…”
Wszystkie piosenki przy brzęku gitary siedziały w
trampkach i kurzyły fajki wybuchając śmiechem ni z tego ni z owego. Miały włos
blond , włosy farbowane i w kolorach kasztanów. A ja miałam najprawdziwsze
warkocze.
Noc zapadła zbyt szybko i musiałam
wracać do domu a przystojny brunet odprowadził mnie aż do bramy. Stara jabłoń
nad płotem zgarbiona od kwaśnych jabłek wydała mi się piękna i bliska jak nigdy
dotąd a kamienny bruk szemrał cicho w poświacie, choć wcześniej milczał jak
mruk.
Następnego wieczoru znowu było
ognisko i jeszcze jedno. I przyszło trzecie – ostatnie. Zwinęło namioty nad
ranem. Nie chciałam, żeby diabeł znowu mówił dobranoc. Nie mogłam się na to
zgodzić, więc poszłam tam w świetle dnia w koszulce w paski i poszarzałych
spodniach i zaprosiłam go na spacer. Niosło nas polną drogą, pełnymi polami aż
do starej wierzby. On zdjął błękitną marynarkę i położył na trawie jak
prawdziwy dżentelmen I potrącił strunami. Tylko jedną pamiętam: Napisz do mnie
albo ja napiszę do ciebie. I popłynęło chmurami jaskółek. Wszystkie były białe
i podpisane jego atramentem. I tak zostałam coraz większym E choć pisał także:
„Maleńka”
Zaszeleściło złotym wrześniem i
wróciłam do szkoły. Wielkie gmaszysko z surowej cegły ponure i profesorskie
miało długie, drewniane poręcze i mały drewniany stolik na pierwszym piętrze. Wbiegałam
tam radośnie , żeby odbierać jego listy, lecz nie umiałam przyjąć ich
słonecznie, tak jak należało. Mój cień był coraz chudszy i chwiał się coraz
chwiejniej aż któregoś dnia zupełnie zniknęłam. Znienawidziłam obraz, który
widziałam w lustrze. Przerażała mnie pustka.
Kiedy spotkaliśmy się po roku, nie
poznał mnie ani ja nie poznawałam siebie.