poniedziałek, 27 czerwca 2016

Eugeniusz




Często stawał w kukułce. Tak nazywaliśmy lukarnę nad oborą przez którą wkładaliśmy siano na zimowy czas. Więc często stawał w tej kukułce i patrzył. Patrzył bardzo długo i myślał o czymś, ale o czym- nigdy nie mówił. Słynął z tego, że miał zupełnie inne zwyczaje niż reszta rolników. Orał przy księżycu a kiedy wszyscy wracali z pola, my zwykle na nie szliśmy ,a słońce nad jeziorem pięknie zachodziło. Jednak zdarzało się i tak, że pracę zaczynaliśmy dopiero w nocy, bo on uważał, że wtedy jest najchłodniej. Czasem szłam na pole w piżamie prosto z łóżka jeszcze w połowie senna. Szliśmy we czwórkę przez mały lasek, gęsiego jedno za drugim: Eugeniusz, mama, mój brat i ja. Potem przechodziliśmy przez niby łąkę z rzadkimi sosnami i świerkami. Kiedy byłam bardzo mała wyrwałam sadzonki razem z moim sąsiadem i dlatego ten drugi lasek był niezmiernie rzadki. A potem było nasze pole. Do dziś pamiętam jak pięknie dzwoni owies wśród nocnej ciszy. Ustawialiśmy te dzwoniące snopy w tzw. dziesiątki – kłosami do siebie. Wyglądały z daleka jak pierwotne chatki rozrzucone po polu.
Wóz Eugeniusza był najdłuższy we wsi a może nawet w całej Polsce. Wyrąbywał najwyższe sosny z naszego lasu, żeby zrobić drabiny do tej furmanki. Była tak długa, że nie można było wyjechać z bramy i skręcić, więc rozebrał kawał płotu i przedłużył bramę. A kiedy już ładowaliśmy na ten wóz siano lub zboże, to fura także musiała być największa. Zdarzało się, że w ogóle nie można było wjechać do stodoły. Eugeniusz uważał, że jeśli nabierze rozpędu to wjedzie pomimo wszystko, więc poganiał konie świszcząc batem i one pędziły galopem a ja bałam się, że go zmiecie albo przygwoździ pod belką, ale on zawsze był żywy a fura stawała w połowie jak wryta przyciśnięta wrotami. Wychodził spod tego siana nawet nie sprasowany ale bez beretu. A bez beretu nie zaczynał pracy.
 Widły były w wielu rozmiarach. Sam dorabiał im trzonki, bo tak długich w sklepie nie było. Musiały mieć sporo metrów, żeby podać snopek pod szczyt stodoły nad klepiskiem. Czasem przerywaliśmy pracę, bo jakiś trzonek mu się nie podobał i zaczynaliśmy ją dopiero wtedy, gdy dorobił nowy. Trwało to kilka godzin, więc ja i brat zasypialiśmy na pszenicy i budziło nas światło lampy, gdy noc dookoła i zaczynaliśmy układanie.
            Najtrudniejsze były wyjazdy na pole na tym najdłuższym wozie drabiniastym na pięknych oponach, które tak pompował, że aż dziw, że nie pękły… Ja i  brat zawsze siedzieliśmy z tyłu na deskach, spuszczając nogi w dół i trzymaliśmy się szczebelków. Obok nas było kilka wideł, drewniane grabie i kosa- jakieś 7 sztuk . Wyjazdy nigdy nie były zwyczajne. Najpierw wjeżdżaliśmy do jeziora, żeby napoić konie, ale nie tak jak inni z furą na brzegu. Eugeniusz wjeżdżał do jeziora razem z wozem i to tak, że siedzieliśmy w wodzie a grabie pływały i trzeba było je łapać jak wiosła. Mnie i bratu bardzo się to podobało. Mama siedziała wyżej i miała jedynie mokre nogi. Jednak najgorsze było przed nami. Eugeniusz nie wyjeżdżał z jeziora drogą jak wszyscy ale przez górkę dosyć stromą. Poganiał konie galopem, żeby nie utknęły a te wszystkie widły, grabie i kosa leciały prosto na nas, bo wóz był prawie w pionie.  Mama krzyczała, że nas pozabija, ale on zawsze mawiał wesoło, że co ma wisieć, nie utonie. A potem w galopie pędziliśmy polną drogą w kurzawie , w chmurach piachu. On zawsze stał. Nie wiem, co sobie wtedy wyobrażał, ale był zadowolony i pewny siebie jak w filmie. Konie były kare, silne i lekkie i miały lśniącą sierść- bardzo je lubiłam.  Układanie siana było mozolne i trudne, bo kopy musiały być piękne. Mówił, że muszą być jak panienki: wąskie w podstawie, potem coraz szersze i znowu smukłe przy szczycie. Pieściliśmy je grabiami i czesaliśmy tak długo, aż uznał, że są wystarczająco zgrabne. Siano układało się jedynie w dzień, w gorącym słońcu, na łące wśród lasów, żeby było suche, naprawdę w pocie czoła.
Był taki dzień, gdy zbliżała się burza a ja zostałam z nim sama. Uznał, że będzie najlepiej, jeśli ostatni stóg ułożymy na wzgórzu wokół słupa elektrycznego. Ja układałam a on podawał i cały czas mnie strofował, że za mało dokładnie a tu na niebie coraz więcej błyskawic… Byłam blisko drutów i bałam się, że piorun we mnie trzaśnie a on ciągle podawał i myślał zapewne, że takiego stogu nikt w okolicy nie ma, bo nie pozwalał mi zejść. Jednak  grzmoty były tak blisko, że miałam dość i zjechałam na ziemię. Był zły, ale odeszliśmy kawałek i jednak piorun w ten stóg trzasnął. „ A widzisz mówi: nie było ci pisane!”

Lubił śpiewać i śpiewał ze scenami i nagłymi zwrotami akcji. Skupiał na sobie uwagę na każdym przyjęciu. „ Ja jestem artystą – mówił”  Z zawodu był agronomem. Jako agronom pracował w spółdzielni produkcyjnej -tzw. kołchozie i w ten sposób poznał moją matkę, która była krawcową. Jednak on nie przepadał za” agronomowaniem” a ona za szyciem i zostali rolnikami. Do dziś pamiętam wykopki, gdy Eugeniusz jak Zorro stawał na kopaczce na jednej nodze i gnał konie galopem a kartofle leciały po całym polu. To było niebezpieczne, bo kopaczka miała długie na metr zęby. Wykopki też szły galopem, byliśmy umęczeni ale kończyliśmy je pierwsi. Przez swoje pomysły miał złamaną nogę i platynowy krąg w kręgosłupie, kiedy wóz go przejechał ale aż do 85 lat orał przy księżycu, choć już na traktorze. Później- na emeryturze -znajdował nowe funkcje dla starych przedmiotów albo ubrań. Któregoś dnia nasza sąsiadka opowiadała z przejęciem jak to w niedzielę rano zobaczyła nad brzegiem jakiegoś cudzoziemca. „ Patrze i patrze i oczom nie wierze… U was nad brzegiem chodzi chłop w kraciastej spódnicy…, Chiba jaki Szkot z z zagranicy przyjechał - myślę ale on bierze wiaderka i idzie do chlewa. Podchodzi bliżej w tej spódnicy i w beretce, a to Eugeniusz… ale czemu się przebrał? „– pytała zdziwiona.  Wyciągnął starą spódnicę z kufra, żeby spodni nie brudzić- odpowiedział z uśmiechem mój brat. Innym razem, gdy przyjechałam do domu, brat zanosił się ze śmiechu a potem powiedział: Idź zobacz, co się dzieje w stodole! Poszłam i słyszę z daleka, że sieczkarnia pracuje ale kiedy otworzyłam drzwi, to widok zaiste był niecodzienny: Do dwóch przednich nóg tej maszyny był przyczepiony ogromny biustonosz z kufra -amerykańskiej dwustukilowej ciotki a do dwóch tylnych nóg jej ogromne perłowe pas-majtki i kiedy Eugeniusz uruchamiał maszynę- to sieczka je wydymała jak wielkie balony. A co- mówił Eugeniusz uśmiechając się- teraz się nie rozsypuje!  



sobota, 25 czerwca 2016

W moim krzyku zwierzęcia


W moim krzyku zwierzęcia
W moim krzyku człowieka
I w bólu narodzin

Nie rozpoznana przez nikogo
Znieważona bez słowa
I w zbyt wielu słowach

                     Nie mogę więcej

Zbyt cielesna
Zbyt wierna
Przyszłam tutaj ślepa
Przyszłam także radosna
Przyszłam tutaj z nadzieją
Z ciałem silnym i prężnym
I z otwartym sercem
Ufnie i bez gry

Ale stałam się brzydka
Żeby żyć
Żeby przeżyć

          Ale żeby umrzeć
          I żeby nie zdechnąć

                 Nie mogę więcej


                                                 2000 r.

Ostatni zakaz


Być może mój pobyt tutaj
nie jest zakazem ostatnim
Być może są inne drzewa

wpisany tutaj bezbronny
z dalekim echem snu
wpisany na strach i samotność
wpisany także na miłość
wśród czcionek
wśród samolotów
w apatii
i w agresji
ciągle zaszyty w starość

                    Skąd ta ścieżka wśród gór
                    i wśród cudownych bajek ?

                                                       2000 r.

Nie klękaj przed nikim


Wiele lat temu napisałam wiersz, który nie do końca był jasny. To był trudny dzień a słowa, które słyszałam wewnątrz siebie zaprzeczały mu. Dziś rozumiem go lepiej, a jednak czy to możliwe i czy może dotyczyć każdego z nas…?

Nie klękaj przed nikim
bo masz swoje imię
możesz je unieść
i uczynić świtem
Nie klękaj przed nikim
tylko przed Miłością
i na skrzydłach Ziemi
Po drugiej stronie światła
zaciska się obręcz
nie żałuj dzwonka
który już nie dzwoni
Wciąż nie zamknięte
są piaszczyste plaże


            Możesz stać się pełnią
            Możesz stać się światłem
            I możesz miłować
                                                               1997 r.


czwartek, 23 czerwca 2016

A żeby ci...

Szłam dzisiaj drogą z pochmurnym nastolatkiem, któremu nic nie pasuje i usiłowałam nawiązać rozmowę:

- Ale pogoda, prawdziwe lato- mówię

- E tam..., gorąco - odpowiedział niechętnie

Potem piliśmy wodę ze źródełka

- Co za woda ! niskosodowa - zachwalam

- Woda jak woda... - mruknął

Idziemy dalej lipową aleją

- Jak wspaniale  pachnie! - zachwycam się

- Nic nie czuję - burknął - Jeszcze mi kleszcz na ryja spadnie...

To mnie tak rozbawiło, że długo zapamiętam...

środa, 22 czerwca 2016

Wędrowiec


Co to znaczy spojrzeć
przez pryzmat energii?
Gdy idę z Tobą w radosnym rytmie
a na czerwcowe drzewa
opada letni zmierzch
kiedy idę sama i przychodzi cisza
kiedy oddycham  wiśniami

 Gdy czuję się silnikiem 
mojego samochodu
a on pracuje lekko w wielkiej fali aut
i grzywy jasnych tirów
mijają mnie w rozpędzie

Kiedy żółkną lampy
a z wypalonych cegieł
powstaje piękny dom
Kiedy murszeją mury
 i pokrywa je mech
a ja podlewam pelargonie

Kiedy Kopernik odkrywa  Słońce
i zgodny rytm obrotu

Dzwony dzwonią w południe
a maleńki synek zasypia w łóżeczku
Stalowe buki powiewają w deszczu
nie wiedząc że istnieją

W bólu rodzi się człowiek
wśród wielu innych stworzeń
a potem odchodzi na zawsze
przychodząc do mnie we śnie
i czuję jego obecność
w obudzonym poranku

Siedzę na ławce na rogu dnia i nocy
widzę jak biegną dzieci
w niepowstrzymanym pędzie
jak moje charty przeskakują płot
w pogoni za zającem
Na ośnieżonym polu
złowrogo kraczą wrony

Dlaczego w bólu powstają perły?
Dlaczego biegną słowa?
Dlaczego miłość to tylko tęsknota?
Dlaczego znów Ciebie nie ma?

Mały chłopczyk mówi
że pachną moje stopy
- Zawsze będę cię kochał-
zapewnia mnie gorąco
- Jesteś tylko moja
Dziecko jąka się z przerażenia
że będzie samotne

Na rogu łóżka boli
to głupie miękkie serce
gdy czekam na wiadomość
spóźnioną o tak wiele
samotnych dni i nocy
i niemożliwe jest spełnienie
bo nie ma cudu dla wędrowca
który nie wybierał swego domu na fali
 Fala wciąż go zabiera






poniedziałek, 20 czerwca 2016

Ambasada

 Był dwutysięczny rok. Myślałam, że już nie jestem zagubioną, wiejską dziewczyną w kolejce do lepszego świata. Miałam  samochód i nawet  jakąś firmę… Myślałam, że przyjmie mnie amerykański ambasador w eleganckim biurze, poczęstuje kawą ze śmietanką a potem dopełni formalności, wbijając w paszporcie odpowiednią pieczątkę. Czułam się ważna. Włożyłam elegancki płaszcz i czarne szpilki, żeby zrobić wrażenie i pojechałam do stolicy. A tu przed ambasadą kolejka tak długa, że końca nie widać a za bramą tłum. Ale uporządkowany. Każdy na swojej linii. Żółtej, czerwonej lub niebieskiej. Dwie dla wybranych- nielicznych i ta trzecia dla nas. Jakieś 400 osób. No może trzysta…   Cóż było począć…? Stanęłam w tych szpilkach i w  płaszczu karminowym prosto z „Pierre Cardin” i marznę, bo koniec listopada. Ale gadka wokół ciekawa i trochę mnie rozgrzewa:
- „Mój mąż nigdy nie powiedział do mnie krowa…”- mówi kobieta z lewej
- Ja tu stoję już czwarty raz- opowiada inna
- Oni mówią, że trzeba Polskę budować a nie Amerykę- wtrąca ktoś obok
- Ale żeby tę Polskę budować, to trzeba w Ameryce zarobić! - odpowiada gość z drugiej strony.
Było  coraz zimniej. Po dwóch godzinach stania odmarzają mi stopy. Jestem zła.
- Te, co tam jadą w ciemno- mówi kobieta obok, dostają od Żydówek po trzy dolary za godzinę, ale ja mam załatwione miejsce, nie będę tyrać za darmo.
- Żeby tylko puścili- odpowiada jej koleżanka- to już sobie poradze.
Wpuszczają po cztery osoby ale coraz częściej, może ktoś wreszcie zobaczył, że jest zimno- myślę i co to w ogóle za ambasada- wygląda jak poczta. Gdzie te eleganckie biura, które widziałam w filmie?
Wreszcie weszłam do środka. Pięciu urzędników za grubą szybą- jak pancerz. Trzeba głośno mówić, żeby usłyszeli. My widzowie na krzesłach - jesteśmy świadkami przepytywania:
 - Czy jesteś żonaty, ile dzieci, jakie konto w banku, ile zarabiasz?, czy masz samochód? Jaki numer rejestracyjny? Jaki masz dom, ile metrów, i tak dalej dalej. Jestem coraz bardziej wkurzona i upokorzona. Słucham z przykrością i coraz bardziej mi wstyd...
- Ja mam dwieście samic, mam hodowlę lisów- przekonuje facet przy szybie. Nie jestem biedny.
-Ja przepisałam dom, ale mam zaświadczenie, niech pan zobaczy…- mówi  kobieta
- Ja zgubiłam dowód rejestracyjny, ale mam żuka, niech pan uwierzy…
- Ja nie mam konta, ale mąż ma , niech pan patrzy… prawie żebrze następna…
Wreszcie moja kolej. Nikt tej wizy nie dostał, ale ja dostanę- myślę po cichu. Przypadł mi w udziale „ambasador”, który mi się od początku nie podobał. Pomyślałam, że jego dziadek, przyjechał z tobołkiem z Europy a on tu zarabia w Polsce, kaleczy mój język i jest taki ważny, jakby połknął trzy kije – cwaniak.  Z coraz większą niechęcią odpowiadam na jego pytania o domu, samochodzie,  koncie, i tak dalej. Przegląda mój paszport bardzo uważnie i pyta na jak długo?
- Na pół roku- mówię zgodnie z prawdą
- Ale w Italy pani byl  dwa tydzień i w Austrii tez dwa- ciągnie ironicznie jakby mnie przyłapał na gorącym uczynku…
- A po co pani jedzie…?
- A co to pana obchodzi!?- odpowiadam ze złością,( bo już doszłam do kresu). Pan nawet dobrze nie mówi po polsku!!!  To skandal, żeby tu nas tak przyjmować, żebym musiała krzyczeć przez te głupie szyby jak na jakiejś spowiedzi!
         No i nie dostałam wizy. I na nic się zdały moje czarne szpilki.
 Ale przynajmniej mu wygarnęłam ! ( pocieszałam się)  A do tej Ameryki wcale nie muszę jechać! może nawet nie chcę. Może to i lepiej!
 I idę w tych szpileczkach, stukam obcasami aż nagle zatrzymuje mnie Cyganka i prosi o parę groszy. Otwieram torebkę i daję jej pięć złotych ale jej  „nagle”  wpada klamra do włosów- do mojej torebki.  Ona ją wyciąga, a przy okazji zabiera mi dwieście złotych z bocznej kieszonki. Widzę to i łapię ją za rękę, ale kasy nie puszcza a w dodatku drugą ręka łapie za mój najlepszy neseser.  Stoimy na środku chodnika, blisko ambasady- wśród ludzi a ona w cygańskim języku woła jeszcze drugą do pomocy. Przecież nie będę krzyczeć… Ludzie przechodzą, patrzą, ale nikt nie reaguje. Kompletna obojętność a druga coraz bliżej…, spieszno jej do torby.   Nagle ktoś się zatrzymał. Młody facet z wytatuowaną kropką w kąciku oka. Wiedziałam, co to znaczy. Grypser - pomyślałam, tylko złodzieja  mi tu brakowało!   Teraz to już wpadłam na amen! Okradną mnie do szczętu!
A ten nagle mówi do Cyganki groźnie: „ Oddawaj kur..o,  co ukradłaś, bo cie zapier...e! Na miejscu!”
Cyganka puściła natychmiast. Oniemiałam z wrażenia. A on do mnie uprzejmie: Niech pani sprawdzi, czy wszystko oddała…
- Tak –mówię z ulgą-  dziękuję bardzo.
Grypser uśmiechnął się, ukłonił i odszedł zadowolony…

I tak to - moi drodzy - pod amerykańską ambasadą  uratował mnie polski bohater, który wyszedł z więzienia.

niedziela, 19 czerwca 2016

Smutne dziecko


Nie ma nic smutniejszego
niż niechciane dziecko
Patrzy zza ogrodzenia
jak inni się bawią
i ogarnia je ból
Nie potrafi iść
Nie potrafi biec
Nie wie że jest piękne
Nie płynie w nim łabędź
Nie może wysypać iskier
Nie może być królem
mieć swoich poddanych
zapatrzonych
w pierwsze słowa i kroki
w jego pierwszą kupę
samodzielną- wykonaną w nocnik
Odtąd jest taki dumny
że zaszczytu wycierania pupy
może dostąpić jedynie ktoś ważny
czasem jest to gość
o złotych włosach
wskazany jak dworzanin
gość zapatrzony w czarodziejskie minki
bierze papier i idzie
do toalety króla
a król pokazuje dumnie:
Zobacz jak wiele
         dziś zrobiłem!

Smutne dziecko
grzebie w kupie patykiem
i odchodzi z żalem
że tylko tyle z niego
A całkowicie samotne
wchodzi w nią stopami
i depcze ze złością
lub smaruje ściany
żeby ktoś zauważył
jego wielki żal
nienawiść
         która śmierdzi
od rana do nocy
        
         Niekochane dziecko
         patrzy na jaskółki
         tylko wtedy gdy są poranione
         gdy wypadły z gniazda
         gołe i nieporadne
         Zagląda w ich żółte gardła
         z wielkim głodnym żołądkiem
i myśli:
         Ja także jestem brzydki

Czasem dostaje bólu brzucha
by ktoś mu przyniósł lekarstwo
lub otulił kołderką
żeby przeczytał bajkę
wyprał koszulkę
i podłożył pieniążek
gdy wypadnie ząbek
Rozpacza
jeśli ząbek wpadnie do umywalki
i zgubi się na zawsze
bo nie przyjdzie wróżka
która odmienia mamę
która odmienia babcię
która ma złotą karocę
i jest tak bogata
 że on nie będzie biedny
że da mu złoty pałac
zamiast pijackiej nory
że pozna swego ojca
który siedzi w więzieniu
że zginie, umrze, nie wstanie
uduszony- rozmyty- otruty
starty na pył - na zawsze
codzienny krzyk nad głową
        


poniedziałek, 13 czerwca 2016

PODZIEMNE MIASTO

Były w podobnym wieku :  między trzydziestką a czterdziestką. Mieszkały we trzy w hotelu dla matek.  Najmłodsza z nich była Anka- wysoka, nieśmiała, w luźnych spodniach w beżowej podkoszulce  i szarej marynarce. Każdego ranka podkręcała ciemną grzywkę pod spód – lokówką. Była cichą, szczęśliwą mężatką. Jej przystojny i sympatyczny mąż odwiedzał ją w każdą niedzielę. Miał sportowy, sztruksowy garnitur i jasne włosy. Bardzo dbali o córkę po operacji kręgosłupa. Anka spędzała przy niej całe dnie na oddziale rehabilitacji.
- Jak poznałaś męża?- Spytała Ola wieczorem, gdy kładły się spać
- Mieszkał niedaleko- odpowiedziała z błyskiem w oku.
- A kiedy poszłaś z nim do łóżka- spytała Ola
Anka zaczerwieniła się  i powiedziała z uśmiechem:
- Żeby mnie pocałować- musiał czekać rok, a kochaliśmy się dopiero po ślubie.
- Ne wierzę- wykrzyknęła Ewa- po prostu nie wierzę!
- A jednak to prawda- odpowiedziała Ania figlarnie
- Wytrzymałaś tak długo?- Spytała ponownie Ola z niedowierzaniem.
- Tak- to mój pierwszy mężczyzna. Mam nadzieję, że ostatni- powtórzyła Ania
Ewa spojrzała na nią wielkimi chabrowymi oczami, roześmiała się dźwięcznym głosem i powiedziała:
- Rozwiodłam się dwa lata temu, za miesiąc znów wychodzę za mąż, ale nie mam zamiaru zakopać się w jego wiosce. On ma sad i samochód- dobra partia i tyle. Chodźmy popływać w basenie a potem do solarium.
- Nie idę- powiedziała Ania-, ale wy idźcie jak chcecie.
- Przecież basen już dawno zamknięty…. - wtrąciła Ola niepewne
-Zamknięty dla innych, ale nam otworzą- powiedziała Ewa.
- Nie mam kostiumu… - szepnęła Ola
-A, po co ci kostium? Chodź idziemy!
 Poszły. To jak Ewa chodziła- to była historia. Ona tańczyła biodrami. Ciemne włosy spadały jej na ramiona a jej dźwięczny głos budził zdziwienie w tym smutnym miejscu, gdzie umierały dzieci, w wielkim szpitalu Centrum Zdrowia Dziecka.
Ratownik faktyczne wpuścił je do środka, potem przyszedł drugi  i usiadł na ławce. Ewa rozmawiała z nim przez chwilę a potem rozebrała się do naga weszła do wody jakby, nigdy nic. Jakby to była plaża na Haiti. Jej chabrowe oczy zniknęły w niebieskiej wodzie a Ola stała jak wryta i patrzyła na jej pływanie. Po kilku basenach Ewa wyszła z wody, wytarła się ręcznikiem uśmiechnęła się do ratowników a potem wyszła tanecznym krokiem dźwięcząc między ścianami opustoszałych holi. Poszły do solarium na dwadzieścia minut a potem wróciły do pokoju.
- Ona pływała nago!- Wykrzyknęła Ola do Anki
- Naprawdę?- Spytała Ania nieśmiało
- Jasne, że naprawdę- powiedziała Ola- i pływała jak ryba a ratownicy siedzieli na ławce. Może trzeba było wyjść?- rozmyślała głośno
- Jakbym chciała, żebyś wyszła, to bym ci powiedziała- uśmiechnęła się Ewa i wyjęła z szafki masło kakaowe, żeby posmarować piersi i brzuch.
- Posmarujecie mi plecy? –spytała
 Usiadły na jej łóżku i ochoczo smarowały jej plecy i ramiona. Co chwila wybuchały śmiechem.
- Cudowny masaż- westchnęła Ewa
Dziewczyny śmiały się i ściągnęły jej majtki wklepując krem w wysoką pupę
- Ale dupa! Powiedziała Ola z uznaniem
- Jak sprężyna-  prosto z Brazylii! - pochwaliła Ania, bawiąc się kremem
- Jesteś piękna- zrobię ci zdjęcie- szepnęła Ola z zachwytem
- Czemu nie? Mam nawet aparat – zgodziła się Ewa
- Ale teraz smarujemy ciebie- dodała
-Ola rozebrała się i położyła na łóżku a one nabrały  masła i pac na brzuch i pac na piersi.  Teraz ona była smarowana i cieszyła się jak dziecko.
- Chciałabym być taka szczupła jak ty- westchnęła Ewa- mieć takie smukłe nogi…
- A ja bym chciała mieć takie piersi jak ty i taką pupę… powiedziała Ola
- Dołóż sobie pięć kilo i po sprawie.!- zaśmiała się Ewa
- Ania w koszuli nocnej a my dwa golasy- zauważyła
- Rozbieraj się!- rzuciły wesoło- teraz twoja kolej!
Jednak Ania wzbraniała się uparcie, więc się nie narzucały. Ewa założyła szlafroczek i pierścionki na palce
- Wychodzisz? – spytały dziewczyny
- Skąd! Lubię mieć je na sobie- odparła i zaczęła opowiadać, co robiła w ciągu dnia. Miała niezwykły dar opowiadania. Ze zwykłych zakupów robiła bajkę. W tle była firanka, za którą stał ktoś niewiadomy, kto na nią patrzył i do końca nie było wiadomo, czy to dawny znajomy, odrzucony kochanek z nożem, czy duch
….i wtedy firanki znowu zafalowały ciągnęła Ewa tajemniczo…
-Boże! Jak ty umiesz mówić- szepnęła Ania- Skąd ci się to bierze? Mogłabym słuchać dzień i noc.
Przy Ewie zapominały o swoich problemach. Wydawało się, że to jakieś wakacje na które przyjechały z dziećmi, że te dzieci tylko chwilowo są chore. Przecież muszą wrócić do zdrowia, bo skąd by było tyle słońca w pokoju?
A Ewa przeglądała się w ich zachwyconych oczach jak w czarodziejskich lustrach i uderzała wolnością snując opowieści. Skrapiała się przed snem perfumami i mówiła: Niech wam się przyśni coś wymarzonego. Stawiała przy łóżku aksamitne pantofelki z puszkiem, wieszała peniuar na poręczy krzesła i zasypiała.
Rano wracały na oddział do dzieci i woziły je w wózkach inwalidzkich na kolejne ćwiczenia , zajęcia, masaże aż do piętnastej a potem były dodatkowe zajęcia –płatne i trwały aż do wieczora. Syn Oli – Michał-szybko wracał do zdrowia. Uczył się chodzić po wylewie i postępy były zdumiewające. Wszyscy go chwalili za upór, za wytrwałość, za pogodę ducha. Każdego dnia chodził lepiej. Po tygodniu odstawił balkonik i chodził po schodach trzymając się poręczy.
- Mamo! Ja znowu będę biegał! Wszyscy to mówią- wołał uszczęśliwiony. Ćwiczył także dłonie. W sali robót ręcznych było pięknie. Na suficie wisiały kolorowe ptaki, bociany i szybowce, wykonane  przez terapeutki. Synek Oli całymi godzinami formował maleńkie kuleczki z bibuły by ćwiczyć palce, uczył się tkania na krosnach, kleił, rysował i wyszywał. Postępy były powolne ale były. Radził sobie najlepiej ze wszystkich dzieci. Czuł się wybrany wśród ciężko chorych. Niektóre miały zniekształcone nogi i twarze i złośliwie wołały do siebie: Hej pasztet ! Albo -Spadaj pasztecie! Michał unikał ich awantur i wyzwisk. Lubił chłopczyka na łóżku, o którym lekarze mówili, że nigdy nie będzie chodził. Miał jasną pyzatą buzię jak słoneczko. Gdy ktoś do niego podchodził uśmiechał się szeroko.  Wybiegł na jezdnię i wpadł pod samochód. Jego ojciec- robotnik przynosił mu oranżadę w wielkiej litrowej butelce, siedział ciężko przy jego łóżku a synek opowiadał mu o czymś z wypiekami na twarzy.
-Mamo dlaczego Wojtek nie wstaje?, Dlaczego nie ćwiczy? Moglibyśmy ćwiczyć razem…
- Na razie mu nie wolno- odpowiadała Ola spoglądając na uśmiechniętą twarzyczkę sześcioletniego Wojtusia i zabierała syna na boisko na zewnątrz. Po kilku tygodniach Michał chodził samodzielnie i potrafił wrzucić piłkę do kosza. Masażysta machał do nich ręką z okna i zapewniał Olę, że syn na pewno odzyska dawną sprawność. Wieczorem wracała do wspólnego pokoju uspokojona. Cicho rozmawiała z Anią o codziennych sprawach. Ania także miała nadzieję, bo jej córka czuła się coraz lepiej. Nigdy nie mówiły o synu Ewy. Jakby to było tabu, jakby bały się o tym mówić. Syn Ewy nie chodził w ogóle od czterech lat. Nie mógł nawet usiąść. Miał skręcone dłonie na piersiach i trzeba było wiele trudu, żeby je odprostować. Często wkładano je w prawidła jak drewniane płetwy. Ewa karmiła go, zmieniała pampersy, choć miał osiem lat. Wieczorem sadzała go w łóżeczku a on nawet nie mówił. Wydawał dźwięki, które przypominały dżunglę. Jego zielone oczy też były dzikie.
- Mamo, ja się go boję- mówił Michał, który mieszkał z nim w jednym pokoju.
- On w nocy wyje!
- Chce coś powiedzieć, ale nie może, podejdź do niego jeśli cię obudzi i porozmawiaj z nim.
- Chciałbym być w pokoju z Wojtkiem....
Ola podeszła do synka Ewy i spojrzała w jego zielone oczy. Znała  jego historię . Zachorował na wirusowe zapalenie mózgu, gdy miał cztery lata.
-Myślałam, że oszaleję- opowiadała Ewa. Nie mogłam się pozbierać. Krzyczałam, zesztywniały mi ręce, byłam w psychiatryku. To, że on siedzi, że można go posadzić to już sukces.
- A ojciec? - pytały
-Odwiedza go, przyjedzie jutro. Daje mi jakieś marne grosze. Muszę to tak zorganizować, żeby nie spotkał się z narzeczonym, który też jutro będzie.
Tego wieczoru Ewa była zasępiona. Wspomnienie o zdrowym i pełnym życia chłopczyku, który bawił się w przedszkolu- zmieniało jej twarz. Ola niespokojnie spojrzała na Ankę i wyszła z pokoju. Dzieci spały w szpitalu. Z hotelu matek prowadziły do nich podziemne korytarze. To było podziemne miasto. Całe dnie spędzały w podziemiach wędrując tam i z powrotem. Były tam stragany z ciuchami, automaty z czekoladą, windy. W szpitalu natomiast była biblioteka, telewizja, stołówka, kawiarenka, kaplica… Późną nocą przechodził czarny kot i jego żółte oczy błyszczały w ciemnościach korytarzy technicznych. Ola chodziła tam, gdy nie mogła zasnąć. Znała wszystkie zakątki tego dziwnego miasta, które nazywała Tokio. Sam szpital miał dziesięć pięter. Wśród wspaniałych palm na korytarzach przechodzili łysi chłopcy z onkologii i pozdrawiali ją. Znajomy dwunastolatek powiedział: Widziałam jak pani wczoraj grała z synem w piłkę a mnie nie wolno biegać… Ola chciała powiedzieć coś pocieszającego, ale słowa uwięzły jej w ustach. Po korytarzu toczył się wózek, w którym siedziało dziecko. Ola nie widziała matki lecz śmierć z  białym wachlarzem. Szła za wózkiem po lśniącej posadzce. On umrze- pomyślała ze strachem i szybko wróciła  do pokoju, gdzie były jej dwie tak różne koleżanki jak do innego świata.
Ania mówiła niewiele i uśmiechała się, kiedy chwaliły jej podkręconą grzywkę i namawiały na zmiany w garderobie.
-Ale mi tak wygodnie- oponowała
-Kup sobie jakieś kolorowe bluzki, bo w tych wyglądasz jak stara księgowa a jesteś z nas najmłodsza- mówiły-
- Piotr też mi to mówi, ale po co mi ciuchy. To nie ma znaczenia.
- Właśnie ,że ma! Skoro nawet chłop ci to mówi- to nie ma co czekać- jutro idziesz z nami i basta! Wybierzemy ci coś fajnego!- podsumowała Ewa
- No nie wiem… może i tak …
- Jasne ,że pójdziesz- dodała Ola
Ania była najmłodsza, najbardziej spokojna i poukładana. I Ola, i Ewa bardzo ją lubiły, choć nie wiedziały dlaczego. Modliła się codziennie i widać było, że nie odklepuje modlitwy. I niczego nie narzucała, nie próbowała zmienić żadnej z nich. Obie jej się zwierzały ze swoich problemów.
- Masz wspaniałego męża- mówiła jej Ola- Widać, że cię kocha. Chciałabym, żeby mój był chociaż trochę taki jak on.
- Ja też go kocham ale nie mówię mu o tym- odpowiedziała Ania poważnie a potem jak grzeczna dziewczynka ułożyła w kosmetyczce swoje nieliczne przybory i spytała Olę:
- Dlaczego się rozwodzisz?
- Rok temu otworzył hurtownię, która miała wspierać jego główną firmę. Namówił mnie do rezygnacji z pracy. Chciał, żebym pilnowała pracowników. Powoli przejmowałam wszystkie obowiązki i szło mi coraz lepiej . W każdą sobotę przeceniałam towar, żeby nie zalegał na półkach i miałam coraz więcej zamówień. Lubiłam swoich klientów i dostawców. Dbałam o porządek i dobrze mi się pracowało. Zamawiałam coraz więcej towarów i myślałam o rozbudowie. Któregoś dnia zabrał z konta wszystkie pieniądze, mówiąc, że są mu potrzebne. Pomyślałam, że odda, ale nie oddawał. Nie miałam czym zapłacić dostawcom. Załatwiłam kredyt, ale potrzebowałam jego zgody. Nie podpisał. Co miałam powiedzieć dostawcom? Że mąż ukradł pieniądze…? Jakby to wyglądało? Musiałam zamknąć hurtownię. Sprzedałam swój samochód i spłaciłam ich.
- To dziwne. Dlaczego zniszczył firmę, którą sam otworzył, zwłaszcza, że dobrze ci szło… nie rozumiem- powiedziała Ania. Nie mieści mi się w głowie. Czy on kogoś ma?
- Raczej nie, nic o tym nie wiem. Nie opuszcza domu- odpowiedziała Ola
- To jak to tłumaczy?
- Wymyśla bzdury, mówi, że musiał ratować główną firmę, ale przy okazji założył inne konto, do którego już nie mam dostępu. Nie mam pracy, firmy ani samochodu i mam chorego syna.
- On sprawia wrażenie dobrego człowieka - powiedziała Ania -Nigdy bym nie pomyślała, że zrobił coś takiego. Zostawił ci pieniądze na pobyt tutaj?
- Tak i na operację syna też. Opłaciliśmy ją.
- Więc dlaczego tak zrobił? To wygląda jak zemsta- powiedziała Ania i spojrzała pytająco na Olę.
- Nie zdradzałam go, bardzo się starałam, bardzo mi na nim zależało, aż za bardzo… byłam szczęśliwa, że za niego wychodzę, ale na próżno. Jedna z koleżanek powiedziała mi, że on mnie oczernia wśród znajomych, że go rzekomo okradam i musiał zmienić konto. Opowiada szczegóły intymne, o których nie powinien mówić.
- Dlaczego za niego wyszłaś?
- A dlaczego ty odniosłaś tak dobre wrażenie? – spytała Ola
- Czy wygląda na kogoś, kto obgaduje żonę, kto bezczelnie zabiera wspólne pieniądze i niszczy mi opinię jak kret?- dodała z gniewem
- Nigdy bym nie pomyślała, że taki jest- powiedziała Ania
- Czy wygląda na takiego, który nasypie soli do zupy, żeby nie można było jej zjeść, który celowo nie wypuści psa, żebyś musiała po nim sprzątać, zakręci wodę, kiedy masz namydlone ciało i tak dalej
- Ale musi być jakaś przyczyna,  Może jest chory?- powiedziała Ania
- Ja też myślałam, że musi być przyczyna, że coś robię źle. Przecież nic się nie dzieje bez przyczyny. Prawda jest pośrodku a kij ma dwa końce czyż nie? Myślisz, że świat jest sprawiedliwy i każdy ma to, na co zasłużył. Takie myślenie jest wygodne. Łatwo powiedzieć, że prawda jest w środku, to zwalnia od myślenia, ale świat nie jest sprawiedliwy. Nie ma środka. Robisz, co w twojej mocy a  i tak dostaniesz kopa.
- Ola otworzyła okno i zapaliła papierosa a potem wyciągnęła z lodówki pęto suchej kiełbasy i zaparzyła herbatę. W tym momencie weszła Ewa i zawołała od progu:
-A ta znowu je! Gdybym żarła tyle co ty, to bym nie weszła w te drzwi a ty jesteś chuda!
- Nerwy mnie zżerają – odpowiedziała Ola.
- Pójdziesz ze mną na jogging po kolacji? – spytała Ewa
- Chętnie –zgodziła się Ola
Ewa wzięła prysznic, wysuszyła włosy i związała je w węzeł. Założyła bawełniany, różowy sweterek z dekoltem, który pięknie odsłaniał piersi. Do tego czarne getry i adidasy. Ola też się przebrała i pobiegły lekkim truchtem za bramę szpitala na ulicę zamglonych świateł. Zatrzymał  się przy nich elegancki samochód.  Wyszedł z niego cudzoziemiec  i spytał o drogę.  Okazało się, że to Szwed. Ola mówiła po angielsku i wyjaśniła jak ma jechać. Chciał jeszcze o coś spytać, ale powiedziała – dobranoc.
-Taki przystojniak, a ty go odprawiasz…? – zdziwiła się Ewa- przecież celowo się zatrzymał. Mógł spytać strażnika. Faceci lepiej znają się na drogach.
Ola czuła się tak, jakby zrobiła coś głupiego, nie przedłużając rozmowy. Jestem beznadziejna- pomyślała i z podziwem spojrzała na koleżankę. Jej pewność siebie bardzo jej imponowała.
- Wyglądasz tak seksownie, że każdy na ciebie poleci- powiedziała z podziwem do Ewy.
- Ale ty masz lepsze nogi. Kiedy idziesz w miniówce, wszyscy na ciebie patrzą- odparła Ewa
- Przecież tu prawie same baby…- rzuciła Ola
- Neurochirurg się za tobą ogląda i  masażysta – powiedziała Ewa
- Masażysta? To żadna pozycja- odparła pogardliwie
- Nawet ten świętoszek – mąż Anki- patrzył wczoraj na ciebie- widziałam- ciągnęła Ewa
- Przestań, on ją kocha
- Któregoś dnia mu się znudzi, zobaczysz.
Kiedy wróciły do pokoju, ktoś czekał na Ewę. Szczupły szatyn z chłopięcą twarzą stał w otwartym oknie i palił. Ewa ucieszyła się na jego widok. Była bardziej radosna niż zwykle ale zarazem kpiąca i obojętna.
Mężczyzna wyciągnął z torby butelkę wina a Ewa przyniosła szklanki. Ola spoglądała na niego z boku i widziała spojrzenie, które tak dobrze znała.
- On jest w niej zakochany- pomyślała. Wyglądał o niebo lepiej niż przeszły i przyszły mąż Ewy. Szczupły szatyn z chłopięcą twarzą, wrażliwy i delikatny. Mówił cichym, łagodnym głosem. Koleżanki Ewy cieszyły się z tak niespodziewanego gościa. Potem przyszła jeszcze jedna szczupła blondynka z sąsiedniego pokoju i zaczęły śpiewać a Marek postawił żubrówkę  i sok jabłkowy.
- Nie zapomniałeś? – powiedziała Ewa
- Wiem, co lubisz- uśmiechnął się i objął ją, kiedy usiadła obok. Wolała jednak być dalej. Była w dobrym humorze, ale nie za blisko. Kiedy wyszedł, daleko  po północy zasypały ją pytaniami.
- Byłam z nim dwa lata temu. Myślałam, że  dawno mu  przeszło…., ale jednak nie. Ma dwupoziomowe mieszkanie w Warszawie i jest kawalerem. W każdej chwili mogłabym z nim zamieszkać…
- To fajny facet- powiedziała Ola.
- Możesz go sobie wziąć. Za tydzień znowu przyjedzie- odparła Ewa.
- On patrzy tylko na ciebie i jest ode mnie młodszy- powiedziała Ola
- Ode mnie też- trzy lata- i co z tego? – rzuciła ze śmiechem przyjaciółka
- Teraz podoba mi się masażysta – dodała
- Jesteś niemożliwa- stwierdziła Anka- on jest żonaty
- Przecież nie biorę z nim ślubu, wychodzę za Andrzeja. On ma dom, samochód i do Warszawy blisko- powiedziała Ewa
- Żadnego z nich nie kochasz…
- Wystarczy, że kocham syna- ucięła Ewa krótko i poszła do łazienki.
Następnego dnia Ola i Anka wróciły wcześniej. Ola opowiadała jej o  swoim życiu. W pewnym momencie Ania powiedziała:
- Lubię Ewę, ale nie mów jej tego co mnie. Ona jest bardzo zazdrosna.
- O co? – spytała Ola
- o masażystę- odparła
- E tam, on dla mnie nie istnieje, też coś!
-  Słuchaj uważniej tego, co ona mówi- ciągnęła Ewa. Ja niedługo wyjeżdżam i zostaniesz sama. Bądź ostrożna.
         Mijały kolejne dni. Ania cieszyła się, że jeszcze trochę i opuści szpital, Ewa była pełna wrażeń a Ola coraz bardziej zamyślona ciągle patrzyła w okno.
- O czym tak ciągle myślisz? – pytały- dlaczego jesteś smutna?
- Zadurzyłam się w żonatym facecie- odpowiedziała z westchnieniem. Jest podobny do mojego męża a zarazem zupełnie inny: Czuły, serdeczny i pełen fantazji. Mogłabym z nim iść i iść… Lecz nie ma żadnych szans, żeby był ze mną.
- Dlaczego?- spytała Ewa
- Bo ma żonę, bo jest podobny do Ani. Dla niego małżeństwo jest święte.
- Idealizujesz go, zaproś go tutaj, to zobaczymy co za jeden- powiedziała Ewa- To tylko facet!
- Jesteś niemożliwa!- pokręciła głową Anka.
- Przez ciebie przypaliłam grzywkę!- dodała
- On się ze mną więcej nie spotka, bo boi się, że zniszczę jego małżeństwo- westchnęła Ola- jest chrześcijaninem i wierność jest dla niego niezwykle ważna.
- Czy on ma dzieci?- spytała Ania
- Tak i bardzo je kocha- odpowiedziała Ola
- Tam gdzie jest troje, jedno musi odejść- przecież wiesz- powiedziała Ania patrząc na przyjaciółkę
- Wiem, że muszę się z tym pogodzić, że moje marzenia są niemożliwe.  Gdyby nawet się ze mną kochał, byłabym jedynie tą gorszą i znienawidziłby   mnie. Chciałabym, żeby to mnie był taki wierny…
 - Mało masz zmartwień? Po co ci to? Znajdź kogoś innego- powiedziała Ewa- Na sobotę zaproszę dwóch znajomych, takich jak lubisz wysokich i przystojnych. Wybierzesz sobie jednego i zapomnisz
- Nie mam nastroju do zabawy…  Co to za jedni…?- odparła Ola smutno
- Policjanci- uśmiechnęła się Ewa
- O nie, tylko nie to, o czym z nimi gadać? Wolę  być sama.
- Nie każdy policjant jest głupi. Przekonasz się. Będzie fajnie i uczcimy wyjazd Ani.
- Aleśmy się dobrały- podsumowała Ola- Anka ma wielką miłość, ja wciąż na nią czekam a ty ją olewasz. Niezła trójca święta… Ciekawe, co będzie dalej?
- Srały muszki, będzie wiosna, będzie trawa lepiej rosła! – zanuciła Ewa poprawiając makijaż i wyszła kołysząc biodrami.



-





Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...