niedziela, 27 listopada 2016

Wachlarze




Zbliżał się najpiękniejszy miesiąc w roku- listopad. Drzewa traciły liście i odsłaniały się coraz bardziej.
- Wkrótce będą nagie, żaden architekt nie potrafi tak projektować - pomyślał z drżeniem.
 Gałęzie odsłaniały swój kształt – do końca. Nie był rozczarowany. Przeciwnie.  Podziwiał ich niezwykły rysunek. Drzewa umierały na chwilę w splątaniu i odkryciu- inaczej niż ludzie. Jego przyjaciel był świetnym architektem, z polotem. Jego dom miał niezwykłe, erotyczne kominy.  Pochylały się nad nimi czarne konary-zastygłe czarownice. Budziły w nim ekscytację.  Dom otaczał wiekowy las, którego jeszcze nie wycięto.   Któregoś dnia zobaczył w nim wysoką, smukłą dziewczynę z włosami do pasa. Wyłoniła się z mgły jak czarna wróżka a kiedy przechodziła obok, pomyślał, że jest piękna.
- Wystraszyła mnie pani- powiedział cicho
- Nie wygląda pan na wystraszonego- odrzekła  spokojnie i poszła dalej.
Był podekscytowany  jej urodą, obojętnością i ciszą. Patrzył na długie, falujące włosy.  Nie  obejrzała się, więc szedł za nią z daleka. Szła w kierunku drogi.  Przystanął za świerkiem i uśmiechnął się. Otworzyła furtkę i weszła do domu kolegi.
- Więc to jej samochód stoi przed domem- pomyślał. Może to klientka? Może to dla niej projektuje ostatni dom? Skąd ma tyle kasy? Taka młoda? Mężatka…?
Odczekał kwadrans paląc papierosy  a potem  zbliżył się do domu architekta. Brama otwierała się powoli sterowana zdalnym pilotem. Wróżka z lasu siedziała za kierownicą. Skinął głową i uśmiechnął się. Tym razem nie była obojętna. Roześmiała się szeroko i  pomachała ręką.
- Kto to? Spytał kumpla.
- Studentka, szuka pracy- odparł
-Piękna dziewczyna i fascynująca. Spotkałem ją w lesie…
-Jej projekty są takie sobie- powiedział  przyjaciel pochylając się nad rysunkami.
- Zatrudnij ją a ja zamówię u ciebie projekt, który jej zlecisz- uśmiechnął się
- Ale nie na długo- powiedział kolega
- Mam nosa do ludzi i myślę, że zostanie na dłużej.
- Przekonamy się   - odparł architekt.
Witold załatwił pracę Kornelii, ale nie została jego kochanką. Była ambitna, pracowita, szybko się uczyła i wiedziała czego chce. To ona zaprojektowała wiejski dom Witolda. Wspominał ją chodząc po ogrodzie. W kieszeni miał telefon z włączonym radiem.
- Hawking nie ma racji- pomyślał. Prostytutki nie lubią swojej pracy. Faceci po pięćdziesiątce śmierdzą, bo nie dbają o zęby, ale może w Anglii jest inaczej. ..
Lubił grabić liście wokół domu szczególnie dziś, gdy zapadał zmierzch- suchy- październikowy- z lekkim wiatrem. Dom był pełen kwiatów, choć miał tylko jeden umeblowany solidniewygodny pokój- sypialnię z pościelą.   Na dole– ażurowe fotele z wikliny i kominek na całą ścianę i polana sosny, i brzozy ułożone pod sufit. Lubił tu być wieczorami, patrzeć w ogień.  Ściany pomalowane w niebieskie kwiaty przypominały, że jeszcze niedawno ktoś tu był. Kolorowe talerze jak lipcowe  łąki, dzbanki i cukiernicę wybrała jego dziewczyna. Tak do niej mówił.
-Jesteś moją dziewczyną. Dodajesz mi sił, jestem szczęśliwy, gdy tu jesteś.
- Jesteś żonaty, a ja jestem tylko kochanką, dlaczego się nie rozwiedziesz?- odpowiadała
Tęsknił  za nią.   Zbudował ten dom kilka  lat temu za zakrętem niewielkiej rzeki i zbudował most, który   tonął latem w powodzi malw.  To ona je posadziła -  siostra Kornelii.  Lubiła biegać po łące o czwartej rano całkiem nago.
- Był zdziwiony tym jej bieganiem. Wariatka – myślał.  Przynosił jej ubranie i kazał się ubierać.
- Nie potrzebuję rozgłosu. Nie rób mi obciachu.
- Nikogo nie ma, czego się boisz?
- Ubieraj się! Oni wiedzą, że ja tu jestem i wiedzą, że ty jesteś. To nie pustynia.
- Ok masz rację, ale fajnie jest biegać w tej rosie-Cudownie! Fantastycznie!
- A jeśli ktoś rozrzuci tu szkło…? – pomyślałaś o tym? Wystarczy kilku gniotów- nawet jeden. Nigdzie ich nie brakuje.
Anka  włożyła bluzę dresową i zaczęła wciągać spodnie wypinając  w jego kierunku gołą i mokrą od rosy dorodną pupę.  To zawsze działało.
-Wypięła się jeszcze bardziej
-Nie tutaj, kochanie, nie tutaj- powiedział cicho
- Tam w lesie za drzewem ktoś jest i to mnie podnieca- odparła
- Jesteś zboczona!
- Ty też! Ktoś czeka… za drzewem popatrz- powiedziała namiętnie
- Jakiś gniot- dodał twardo
- To kobieta, widziałam ją wczoraj rano z daleka
Anka  wypięła się i czekała.  Szeroko rozłożyła nogi. Wiedziała, że jej pragnie. Wiedziała też, że będzie ją całował w kuchni ,na stole, na kanapie, na podłodze, ale nie tu.
- Poczekam na ciebie w domu, jeśli wytrzymam- powiedział nabrzmiałym głosem i spojrzał na las. Niespodziewanie dla samego siebie, zaczął biec. Do drzew było około stu metrów. Nikogo nie było.
Biegł skrajem lasu. Nie było żywej duszy. Kupił 20 hektarów łąki wraz z kawałkiem lasu. Łąkę przecinała rzeka.  Płynęła leniwie wąskim korytem . Miał prywatny most. Dom stał na wzniesieniu wśród buków. Wiosną zdarzały się wylewy, ale dom był bezpieczny. Kilka kilometrów dalej rozciągała się wieś. Z okna na poddaszu, widział ją jak na dłoni. Była pod kontrolą.
Kiedy wrócił do domu- całkowicie otrzeźwiał.
- Jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego- nie będziemy razem.
- Przecież lubisz- powiedziała z przekorą.
- Lubię wiele rzeczy, których nie robię, bo tak wybrałem. To moje miejsce. W sąsiedniej wsi, dziesięć kilometrów stąd mieszkał mój dziadek. Niektórzy mnie pamiętają. Nie jestem anonimowy. Nie chcę kłopotów i skandali.
- Przepraszam- powiedziała niespodziewanie- masz rację.
Przyjeżdżał z nią na kilka dni prawie, co miesiąc. Zasłaniali okna ciężkimi kotarami I kochali się przy kominku,  na skórze wielkiego dzika przykrytej kocami. Uwielbiał tamte dni i brakowało mu szalonej dziewczyny, która ni stad ni zowąd wychodziła na zewnątrz, siadając na progu.
- Ktoś może cię zobaczyć- mówił z niepokojem
- Właśnie o to chodzi- odpowiadała ze śmiechem.
To ona umieściła w kuchni zalipiański wzorzysty szlak i kuchnia kwitła makami. I kwitły jej wypięte pośladki jak cukiernice i mleczniki. Nie lubił szastać pieniędzmi, ale dał się namówić na dekoracyjne talerze, wazy i imbryki z Bolesławca. Uwielbiał, gdy stała przy studni nago i wyciągała w górę wiadro kręcąc kolbą ze śmiechem. Za wysokimi krzewami nikt jej nie widział- tylko on. To ona pomalowała okiennice na niebiesko. Rano w koszyku leżały bułki i parowała kawa. Był oszołomiony i szczęśliwy. A teraz nie było jej.
 Na podłodze leżały  książki. Przejrzał je starannie. Zawierały wiele podkreśleń, ale nie było notatek ani zdjęć. Jedynie mapa Londynu. On też miał bilet. Chciała, by rzucił wszystko i był tylko z nią. Była szalona, ale dom bez niej był martwy. W drugim domu mieszkała żona. Trzysta kilometrów dalej. Przyjeżdżała tu rzadko.  Nazwała dom chatą i tak zostało. Nie lubiła grzebać w ziemi.  Wystarczał jej jeden ogród.  Miała wysokie, uniesione pośladki, które go kiedyś fascynowały ale teraz drażniła go. Unikał jej.
- Czy coś ze mną nie tak?- pytała?
- Nie całujesz mnie. Dlaczego?
- Jestem zmęczony- odpowiadał wymijająco
- Byłam u dentysty. Wszystko w porządku, ale wymieniłam dwie plomby. Przecież widzę, że nie odpowiada ci oddech, a może masz kogoś…?
- To nie twoja wina, przechodzę klimakterium, sam nie wiem… spadek mocy- skłamał, jednak nocą kochał się z żoną, wyobrażając sobie  tamtą.
-Nie czuję cię – powiedziała
Skończył szybko wyobrażając sobie to, co zawsze pragnął zrobić: kochać się z Anką nago na łące, gdy ktoś podgląda ich zza drzew. Czasem to była kobieta, czasem zakonnik lub kilka osób podnieconych, szalonych podchodzących coraz bliżej.
Opadł na poduszkę i miał ochotę wyjść, lecz leżał nieruchomo. Żona przytuliła się do niego i powiedziała z niepokojem:
- Jesteś inny…
Nie odpowiedział. Nie lubił się tłumaczyć. Szybko oceniał. Na co dzień zarządzał ludźmi.
- Może pojedziemy do chaty- zapytała?
- Jeśli chcesz… - odparł
- Od tamtego lata jesteś inny. Nie interesujesz się dziećmi, ciągle wyjeżdżasz…
- Kopalnia się wali- widzisz, co się dzieje.
Nie znajdowała argumentu. Bała się, lecz zdusiła żal. Odwróciła się i wbiła twarz w poduszkę.
Rano nie powróciła do tematu. Była z nim prawie dwadzieścia lat. Znała go.  To nie był pierwszy romans w jego życiu.  Ale tamte wydawały się zabawą. Teraz było inaczej. Unikał jej.
- Jeśli chcesz, możemy jechać w niedzielę- powiedział pojednawczo i zamyślił się. Nie słyszał jej odpowiedzi. Jak automat zjadł śniadanie i wypił herbatę. Chciał wyjść.
- Wrócę pod wieczór- rzucił wychodząc
W aucie czuł się lepiej. Mógł tutaj być ze swymi myślami. Na pulpicie leżał notatnik przytwierdzony magnesem. Dostał go od Anki  na imieniny. Pamiętał pierwsza rozmowę, gdy poznali się na dancingu Oboje kogoś szukali.  Podrywał ją podpity facet około czterdziestki. Gniot- pomyślał z niechęcią i patrzył, co będzie dalej.  Była młoda i atrakcyjna – starsza siostra Kornelii.  Rozejrzała się po sali  i zobaczyła go. Podeszła do stolika.
- Mogę tu z panem posiedzieć? Męczy mnie jeden facet…
- Oczywiście, bardzo proszę
Natręt wrócił, ale pozbył się go szybko i skutecznie. Anka nie była pięknością jak siostra, ale miała wesołe oczy, świetną figurę i pełno pomysłów.  Po tygodniu została jego kochanką. Nazywał ją swoją dziewczyną. Uwielbiał patrzeć na nią od tyłu, gdy siedziała nago przy kominku i niemal całkowicie przykrywały ją długie do pasa czarne włosy.
- Moja czarownica- szeptał- czekałem na ciebie. Chciał zabrać ją do kopalni, ale za każdym razem znajdowała powód, żeby odmówić.
- Zjedź ze mną na dół. Kopalnia wygląda jak miasto. To nocne miasto. Cale w neonach.
-Ale tam nie ma chmur. Nie lubię śmierci- odpowiadała
- W kopalni się żyje- odpowiadał. Tam są ulice.
Jednak ostatnio rzadko zjeżdżał na dół. Kopalnie umierały. Nie potrzebowały nowych szybów. Wiedział o tym.
Snuł się po ulicach. Opowiedział o Annie przyjacielowi sprzed lat.
- Oszalałeś? Chcesz wszystko rzucić? Odbiło CI? Masz dwóch synów.  Krzyś ma dwanaście lat. Chcesz go zostawić? I co dalej? Co będziesz robić w Londynie? Nie znasz angielskiego. Dwadzieścia lat różnicy to dużo.  Zostawi Cię i nie będziesz miał, do czego wracać.  Jeszcze miesiąc dwa i zapomnisz
Przyznał mu rację, ale nie mógł znaleźć sobie miejsca. Tęsknota za Anką  doprowadzała go do szału. Zadzwonił z nieznanej jej komórki, tylko po to, żeby usłyszeć jej glos.
- Halo!, Kto mówi?, Halo
Odłożył słuchawkę. Następnego dnia znowu zadzwonił.
- Halo, czy to ty?, Witek, odezwij się…
I znowu odłożył słuchawkę.
- Czemu się tak boję? Co się dzieje…? Przecież to normalne, że chcę z nią być. Minął dopiero miesiąc.
Któregoś dnia zauważył, że żona bardzo schudła.
- Dużo jesz a chudniesz powiedział, idź do lekarza
- To nerwy, to wszystko przez nerwy- powiedziała z westchnieniem
- Przecież siedzę w domu, nawet nie jeżdżę do chaty.
- Możesz jechać i tak cię nie ma, nie rozmawiasz z nami. Zapomniałeś o mnie i nawet o chłopcach- dodała z wyrzutem
- Zabiorę ich tam na tydzień.  Kopalnia pada. Zostanę bez pracy. Ja też mam swoje stresy.
- Zapewne… powiedziała bez przekonania i spróbowała się uśmiechnąć. Kiedyś lubił jej twarz, lekko odęte usta. Przez chwilę zapomniał o Annie  i powiedział jak dawniej:
- Wciąż masz piękny uśmiech. Zabiorę chłopców na tydzień a ty zrobisz badania na wszelki wypadek…
- Dobrze- powiedziała z nadzieją i roześmiała się. Biały wachlarz firany poruszył się w otwartym oknie.
- Wraca do mnie – pomyślała i poszła spakować rzeczy
Wyjechali następnego dnia rano. Starszy syn nie był specjalnie zadowolony, rozmowa z ojcem nie kleiła się, ale młodszy bardzo się cieszył, nawet wtedy, gdy ojciec nic nie mówił i włączył radio.
Przyjechali po kilku godzinach. Dom był pusty i zimny, jednak Witold ożywił się i powiedział: napalcie w kominku a ja przywiozę coś dobrego. Coś dobrego oznaczało wino z czarnych porzeczek, kiełbasę czosnkową i jajka, które zawsze kupował od znajomej gospodyni kilka kilometrów dalej. Nawet Krzyś znał smak tego wina. Było wyśmienite i miało wspaniały kolor.
Kiedy ojciec wrócił, w wielkim kominku na całą ścianę strzelały polana brzozy. Chłopcy przynieśli materac i przykryli go kocem. Siedzieli do późnej nocy patrząc w ogień i popijali wino z trzech kieliszków: małego, większego i bardzo dużego.
- Tatusiu – tak się cieszę, że nas zabrałeś- powiedział Krzyś opierając głowę o jego ramię. Kiedy syn zasnął, ojciec wziął go na ręce i zaniósł do sypialni.
- Jednak dobrze, że z nią nie pojechałem- pomyślał i zaciągnął ciężką kotarę. Za oknem prószył śnieg.
Ściągnął buty i spodnie i położył się obok syna. Starszy lubił zasypiać przy kominku i widzieć noc przez okna. Nie zasłaniał ich. Dębowe pieńki paliły się długo i wolno.
Późną nocą Witold obudził się z lękiem. Wisiał nad nim fioletowy wachlarz i otwierał się wolno jak muszla.
- Za dużo wypiłem- pomyślał i w tym samym momencie odczuł silne parcie na pęcherz. Wstał i prawie po omacku wszedł do łazienki a potem zszedł na dół. Polana wygasły. Starszy syn oddychał równo i spał. Witold przymknął komin do połowy i wrócił do łóżka.  Na schodach zostawił punktowe, delikatne światło. Słyszał ciche kroki jakby ktoś chodził po domu. Otworzył szeroko oczy i patrzył w sufit. Poruszył się nad nim prawie niewidzialny cień.  Czuł się nieswojo. Tajemniczy cień  jak przezroczyste skrzydło wachlarza  nie znikał. Obniżał się powoli i otaczał jego twarz jak przezroczysta muszla.  Otworzył oczy i patrzył. Widział jak się otwiera coraz szerzej i szerzej jak fioletowy kosmos. Lęk znikł. Witold spoglądał z zachwytem w niespodziewaną przestrzeń, ale po długiej chwili odniósł wrażenie, że to jemu ktoś się przygląda- ktoś niewidzialny.
- Kim jesteś? – zapytał cicho, lecz nie usłyszał odpowiedzi
Czuł się coraz bardziej nieswojo. Nigdy wcześniej nie miał takich wrażeń.
- Dobrze, że przyjechałem z synami –pomyślał. Przytulił się do śpiącego Krzysia i to go uspokoiło. Kroki na schodach ucichły a wachlarz rozpłynął się jak dym.
Następnego dnia wyszli na ośnieżoną łąkę i kopali piłkę a wieczorem zasiadali przy kominku.
Te dni zbliżyły ich do siebie. Witold szukał towarzystwa synów, bo nocą słyszał kroki na stopniach. Ich zdrowy śmiech i wygłupy dawały mu poczucie bezpieczeństwa.
- Cieszę się, że jesteście- powiedział rano smażąc jajecznicę.
- Nigdy tak nie mówiłeś- zauważył starszy
-Ale wybudowałem dwa domy i one dla was zostaną- odpowiedział ojciec wymijająco, bo przez moment odczuł, że długo był na uboczu i nie zna swoich dzieci. Nie umiał się z nimi bawić, kiedy byli mali ani później, kiedy podrośli. Zapewniał im byt, wycieczki, wyjazdy w Alpy na nartach i uważał, ze to wystarczy.
- To najpiękniejszy tydzień w moim życiu tato- powiedział Krzyś. Nie chcę stąd wyjeżdżać.
- Jednak czas wracać do szkoły. Mama zwolniła was na tydzień. A zresztą wkrótce święta- powiedział Witold stanowczo.
Wyjechali po śniadaniu. Posprzątali dokładnie, żeby nie lęgły się myszy i zamknęli drewniane okiennice.  Nad łąkami wisiała mgła.
 



  Ojciec dobrze prowadził. Był skupiony i poważny. Krzyś zasnął a Wiktor założył słuchawki i mruczał pod nosem. Po czterech godzinach byli na miejscu.
           Chłopcy wpadli do domu jak burza, Wiktor uniósł matkę jak piórko, ale  była smutna i zamyślona
- Co się stało mamo?- pytali z niepokojem
- Muszę iść do szpitala- powiedziała ciężko
- Dlaczego?- spytał Krzyś
- Trzeba zrobić dokładne badania- powiedziała wymijająco.
Była blada i chuda. Jej palce stały się przezroczyste.
- Zawsze chciałam mieć takie delikatne kostki u stóp- powiedziała patrząc na nogi.
- Połóż się- powiedział Witold- odpocznij- zajmę się chłopcami
- Mną nie trzeba się zajmować- powiedział starszy opryskliwie i podszedł do matki
- Co powiedział lekarz ?- zapytał cicho
- Będą mnie operować, mam  guz. Jest złośliwy. - odparła stłumionym głosem
Zapadła cisza. Krzyś wyjął gumę z ust i miętosił ją w dłoniach.
- Czy coś cię boli mamusiu…  -zapytał ponownie
- Teraz nie, ale dwa dni temu bardzo, dostałam leki przeciwbólowe
- Czemu nie zadzwoniłaś?
- Nie chciałam psuć wam urlopu. Byliście tacy szczęśliwi. Chciałabym, żeby było tak zawsze.
Witold spojrzał na żonę i zobaczył w oknie cień wachlarza. Ona umiera- pomyślał i wyszedł do kuchni.
Ta myśl nie zmartwiła go.  Czuł zadowolenie. Jednak to żona- pomyślał z  niepokojem i poczuł się nieswojo. Pomyślał o Annie i ogarnął go lęk:
-  Ani razu nie zadzwoniła. Jest dumna, nie chce być w cieniu. Teraz będziemy razem. Jutro do niej zadzwonię.  Jutro! A może zaraz! I co powiem, że żona  umiera, że czekam na jej śmierć…? Ta myśl poraziła go i poczuł się winny. Poszedł do sypialni i przeżegnał się. Przepraszam- powiedział cicho. Ale kogo ja przepraszam, po co robię te szopki? Jakiego Boga? Kurwa. Nikogo nie ma.
Wrócił do żony i spojrzał na nią pytająco. Była wychudzona i przez chwilę było mu przykro. Przez jedną chwilę ich oczy spotkały się i uśmiechnęła się. Przez chwilę był gotów ją przytulić, ale zatrzymał się i wrócił do kuchni.
-Zajrzał do lodówki i wyciągnął cielęcinę, którą przywiózł ze wsi. Natarł ją solą z pieprzem i czosnkiem i zanurzył w serwatce.
- Zrobię wspaniałą pieczeń- powiedział wchodząc do pokoju
- Starszy syn spojrzał na niego ze zdziwieniem i zauważył z przekąsem
- Masz apetyt…?
- Może mama coś zje- odparł ojciec z zakłopotaniem
Syn mruknął pod nosem- akurat! i wyszedł trzaskając drzwiami. Był wściekły na ojca. Wiedział, że nie kocha matki, że jej unika. Od dawna patrzył na nią z niepokojem:
- Mamo idź do lekarza, chudniesz w oczach - mówił ale ona odpowiadała:
- Czuję się dobrze.  Twoja babcia miała nadczynność tarczycy. Była chuda jak palec, pewnie to na mnie przeszło…
Wiktor biegł ulicą w listopadowej mgle. Chodnik był prawie pusty. Nie czuł nawet, że jego policzki są mokre od łez. Dobiegł do parku, gdzie przychodził z matką, kiedy był małym chłopcem i słyszał jej śmiech jak dzwoneczki.  Kaczki nad wodą uleciały z łoskotem. Był piękny dzień. We mgle unosiło się słońce. Wybuchnął głośnym, rozpaczliwym płaczem i usiadł pod drzewem chowając twarz w dłoniach.
            Witold zrobił obiad i zadzwonił do syna, ale nie odbierał.
- Zjemy we trójkę – powiedział. .Jest prawie dorosły
- Jest uparty tak samo jak ty – powiedziała Ula  i spróbowała pieczeni
- Bardzo dobre tatusiu- pochwalił Krzyś, ale chyba nie jestem głodny…
Witold zjadł solidną porcję, większą niż zamierzał i był trochę zły na siebie.
- Powinienem schudnąć, bo rośnie mi brzuch a znowu zjadłem za dużo
- Zawsze byłeś łakomczuchem- uśmiechnęła się żona
-To szczęście, że można przytyć, też bym tak chciała- dodała smutno i zaczęła zbierać naczynia.
- Zostaw, ja posprzątam a Krzyś mi pomoże prawda?- zwrócił się do syna
Ula przyglądała się mężowi i myślała:
-Warto zachorować, żeby go mieć, ale nie aż tak. Nie chcę umierać, nie za taką cenę.
Zjadła mało, czuła się źle. Wiedziała, że ma przeżuty.
- Nie powinnam jeść pieczeni- pomyślała i poszła do łazienki, bo męczyły ją mdłości.
Witold zaniepokoił się i było mu wstyd:
- Przecież to matka moich dzieci, nie chciałem, żeby cierpiała, świnia ze mnie i tyle. Nie zadzwonię do Anki,  nie teraz -przynajmniej tyle – myślał napełniając zlew.
- Przecież jest zmywarka… szepnął Krzyś, jakby zwykła rozmowa była zakazana.
- Dokończ za mnie, pójdę do mamy- powiedział ojciec
Ula wyszła z łazienki i położyła się na kanapie włączając telewizor
- Jak się czujesz? -spytał Witold siadając obok
- Lepiej- odparła
- Co mówią lekarze? -spytał półgłosem
- Mam raka mózgu i są przeżuty. To dlatego bolała mnie głowa, dlatego tak chudłam, a ty nie lubisz chudych.
- Grubych też nie lubię. Byłaś w sam raz i piersi i pupa… latałem za tobą jak wściekły
- To było tak dawno, że prawie nie pamiętam- powiedziała z wyrzutem
- Przepraszam, nie jestem doskonały- odparł w zamyśleniu
- Kochałam cię za bardzo a ty odchodziłeś coraz dalej i dalej, uciekałeś przede mną.
- Nie potrafię kochać, wybacz mi, chyba nie…
- Przyczepiłam się do ciebie jak ten ślepy do płotu, co za ironia. Dlaczego widzę to dopiero teraz, ciągle miałam do ciebie żal, a teraz za późno.
- Może jest jakiś sposób, może wyzdrowiejesz. Pojadę z tobą do lekarza, powiedział i delikatnie pocałował ją w usta.
- Zawsze tak samo piękne- dodał i przytulił ją. Miała 45 lat a wyglądała na dwanaście. Jedynie twarz lekko żółta w siateczkach zmarszczek była dużo starsza.
- Wygląda jak staruszka- pomyślał ze zgrozą i odczuł silny strach. Wielkie, sine  skrzydło ledwo widzialnego  wachlarza poruszyło zasłonę.
- Co ci jest? – spytała z niepokojem
- Nie wiem, muszę wyjść.  Duszno mi. Przejdę się.
Założył kurtkę i prawie biegiem wypadł z domu na ulicę zalaną mgłą.
Poszedł do parku tak samo jak syn i próbował się uspokoić.
-Za dużo tego wszystkiego – pomyślał.  Chciał zadzwonić do Anki, ale rozmyślił się.  Czuł się na przemian zły na siebie lub na żonę:
- Nie dbałem o nią, czemu się nie rozwiodłem, miałem dość jej cierpiętniczej miny i wszyscy mówili jaka jest wspaniała… jaka dobra … może i tak, to czemu nie zadbała o siebie, czemu nie odeszła, zostawiłbym jej dom, byłby spokój, a teraz masz, tylko tego mi brakowało.
Rzucił kamieniem w wodę a kiedy kaczki poderwały się w górę z łoskotem warknął z niechęcią:
- Spierdalać!
Obejrzał się dookoła, czy nikogo nie ma, wyłamał suchy konar i ze złością rzucił go w rzekę.
            Następnego dnia  pojechał z Ulą do szpitala.
- To skomplikowana operacja – powiedział neurochirurg, może nastąpić paraliż prawej strony ciała, mogą wystąpić zaburzenia wzroku, ale jeśli nic nie zrobimy, ucisk spowoduje utratę świadomości, śpiączkę…  Trzeba  szybko działać
- Ile mam czasu?- spytała Ula
- Nie wiem, co wydarzy się jutro. Operacja daje nadzieję, jest pani młoda.
- Za dwa albo trzy dni panie doktorze…, choć nie mam przekonania. Ja tutaj umrę…
- Proszę tak nie myśleć, chcę pani pomóc – odpowiedział prowadzący chirurg.
Dzień przed operacją chłopcy spędzili z matką w szpitalu.  Ojciec przyjechał późnym wieczorem, by zabrać ich do domu i powiedział do żony:
- Nie będę się z tobą żegnał, Zobaczymy się jutro. A kiedy się nad nią pochylił, objęła go i szepnęła cicho:
- Ja tutaj zostanę, nie wrócę do domu…

            Ula nie obudziła się po operacji. Była  nieprzytomna. Leżała  sama w pokoju, na szpitalnym łóżku pod respiratorem. W jej popękanych, szeroko otwartych ustach tkwiła plastykowa rura. Oddychała ciężko.
- Nie obudzi się?- spytał Witold lekarza
- Jest odkorowana. Szanse były małe, ale istniały. Chciałem ją ratować. Co to jest 45 lat?- powiedział lekarz. Samo życie. Chciałem ją ratować…
- Czy mogę zostać z nią sam? – spytał lekarza
Neurochirurg  odszedł ciężkim krokiem,  zostawiając otwarte drzwi.  Witold patrzył na krople krwi zastygłe na wargach żony i torbę z moczem, podłączoną do nerek.
- To ją boli- pomyślał i w tym samym momencie odczuł żal, że uciekał z domu,  że zbywał ją byle czym. Czuł się winny. Pielęgniarka w niebieskim fartuchu szła lekko po korytarzu. W bladym świetle ten kolor wydawał się fioletowy. Witold miał wrażenie, że to wielki kąkol  szeleści za drzwiami, że się za chwilę rozłoży jak wachlarz.  Stopy żony i łydki były opuchnięte a paznokcie obcięte zbyt krótko, tuż przy skórze.
- To ją boli- pomyślał - nie nosiła takich, jak można obcinać tak krótko.? Oni ją zamęczą.
Poczuł ukłucie w sercu i pomyślał, że nie powinien wyjeżdżać na kilka dni w takiej sytuacji, ale przecież zapłacił pielęgniarce, żeby się nią opiekowała, żeby robiła masaże… 
- Wybacz mi – szepnął pochylając się nad żoną
- Wybacz mi
Po policzkach płynęły mu łzy. Ula z wysiłkiem uniosła powieki i zobaczył jej żółte, wywrócone białka bez źrenic. A potem z ogromnym wysiłkiem uniosła rękę, żeby go objąć, ale nie podtrzymał jej i opadła.
- Poruszyła się!- krzyknął głośno
- Ona się poruszyła!- powtórzył
Kiedy wszedł lekarz, oczy Uli były zamknięte a dłoń bezwładnie leżała na pościeli.
- Niemożliwe- powiedział lekarz- ona jest odkorowana, to odruch bezwarunkowy.
-Jestem pewien, że mnie słyszy, widziałem- powiedział Witold do pielęgniarki, która stanęła w drzwiach.
- Bardzo mi przykro, żona jest w bardzo ciężkim stanie- tłumaczył lekarz powoli i wycofał się na korytarz. Witold posmarował wargi Uli kremem ze stolika i uświadomił sobie, że jest podniecony.
To było niespodziewane. Nie wiedział co zrobić. Ścisnął dłoń żony delikatnie, pogłaskał ją po włosach i powiedział cicho:
- Jestem zdenerwowany, pożądam Cię, nie wiem dlaczego teraz, przepraszam
Kobieta leżała bez ruchu a karbowana rura wchodziła jej w gardło.
- Nie chcę, żebyś cierpiała…, odejdź, zostanę z tobą. Umrzyj. Będę Cię kochał fioletową...






czwartek, 17 listopada 2016

Miasto w deszczu



W lublinie deszcz i deszcz. Na zamkowym wzgórzu ostatni turysta.


Wchodzi do zamku i zatrzymuje się przed  myśliwym w futrach


    a potem  przed postarzałą, frasobliwą rzeźbą


   a potem zabija nudę przed sielskim krajobrazem


  a potem wychodzi i snuje się po kafejkach



   w ulubionej uliczce deszczowe kwiaty

niedziela, 13 listopada 2016

Niedziela z Hawkingiem





Najbardziej przekonującym zdaniem na temat względności czasu jakie słyszałam jest określenie Hawkinga, że czas płynie jak rzeka: raz wolniej raz szybciej w zależności od właściwości środowiska. To kapitalnie proste i czytelne porównanie dla takiego laika jak ja. Jestem za nie wdzięczna sławnemu  Stevenowi i łatwiej mi zaakceptować jego fizyczny obraz. To całkiem niezłe mieć wolną niedzielę, siedzieć w wygodnym fotelu i oglądać film o znanym kosmologu. Taka niedziela mogłaby mieć długość sześciu dni a tylko ten siódmy byłby pracą,  żeby wiedzieć czym jest niedziela i żeby ją docenić.
Zatem po raz kolejny przypominam sobie pojęcie mechaniki kwantowej, czytam w wikipedii, że opisuje rzeczywistość na poziomie subatomowym i trochę mi głupio, że poza E=mc2 i kilkoma innymi wzorami niewiele  pamiętam z fizyki a wzory, które widzę  w „Świecie nauki” są nieczytelne. Nie pozostaje mi nic innego jak po prostu uwierzyć, że te mało wyraziste dla polonistki  równania są prawdziwe.
Steven Hawking nie dostał nagrody Nobla, bo jego rozważania na temat promieniowania czarnej dziury nie zostały (jeszcze) potwierdzone doświadczalnie. Jednak Bozon Higgsa odkryto dopiero po pięćdziesięciu latach od chwili, gdy uczony przyjął, że istnieje. Pamiętam jak wiele pisano na temat tej cząstki.  Nazywano ją „boską”. Steven Hawking założył się, że jej nie odkryją i przegrał sto dolarów :)  Bozon pojawia się niezwykle rzadko podczas zderzeń cząstek w akceleratorze (raz na kilka milionów zderzeń) i żyje tak krótko (10-23 sek.), że nie sposób go zaobserwować  (jedynie produkty jego rozpadu)  Dlaczego jest tak ważny? Bo od niego zależy istnienie świata jakiego znamy, bo nadaje masę innym cząstkom (tak  mówi prof. Grzegorz Wrochna http://www.polskieradio.pl/7/3086/Artykul/953771,Co-boskiego-jest-w-bozonie-Higgsa ) . Przypuszczam, że za ileś lat zostanie odkryta kolejna, nieznana cząstka, ponieważ to pasuje do pojęcia nieskończoności, które wyniosłam ze szkoły i trudno mi uwierzyć, że istnieje coś, czego nie można podzielić lub zmniejszyć.       
Zwykły zjadacz chleba pod pojęciem "próżnia" rozumie stan nicości, w którym absolutnie niczego nie ma, ale zgodnie z prawami fizyki kwantowej taki "pusty" stan jest niemożliwy. Nawet jak odpompujemy wszystkie cząstki, to przestrzeń pozostanie wypełniona różnymi "polami oddziaływań" i będzie aż kipieć od cząstek wirtualnych, które pojawiają się znikąd i po chwili (10-23 sekundy) bezpowrotnie znikają.
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75400,16615299,Stephen_Hawking_ostrzega__bozon_Higgsa_przyniesie.html#ixzz4PtREQpsV

O Stevenie Hawkingu piszą, że jest agnostykiem a innym razem, że ateistą. Agnostycyzm oznacza, że istnienia Boga nie można udowodnić, ale też nie można udowodnić, że go nie ma. Ateista mówi : Bóg nie istnieje i zaprzecza jego istnieniu. Agnostyk mówi: nie wiem.  Pojęcie agnostyk oznacza „ bez wiedzy”.
[57]. Hawking podkreśla, że nie jest religijny w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, Boga rozumie jako ucieleśnienie praw natury i wierzy, że Wszechświat rządzony jest przez prawa natury, które może zostały określone przez Boga, ale nie są przez niego łamane[58], uznając religijną koncepcję osobowego Boga za niemożliwą. Widzi fundamentalną różnicę pomiędzy opartą na autorytecie religią a nauką używającą doświadczenia i myślenia. Uważa, że w tym konflikcie dzięki skuteczności nauka zwycięży[59]. W Krótkiej historii czasu (1988) napisał, że odkrycie kompletnej „teorii wszystkiego” wyjaśni przyczynę naszego istnienia, dzięki czemu „będzie to ostateczny tryumf ludzkiej inteligencji – poznamy wtedy bowiem myśli Boga”, ale w napisanej wspólnie z Leonardem Mlodinowem Jeszcze krótszej historii czasu (2005) stwierdził, że nowe odkrycia w fizyce pokazują, że stwórca „nie jest potrzebny”. Podczas wywiadu z Charlie Rosem w 2008 na pytanie o kwestie religijne odpowiedział, że prawa fizyki muszą obowiązywać bez wyjątku, bo inaczej nie byłyby prawami, co nie zostawia zbyt wiele miejsca na cuda lub Boga[42]. W wydanej w 2010 The Grand Design (również wspólnie z Mlodinowem) pisze: „Ponieważ istnieją takie prawa jak grawitacja, Wszechświat – dlatego że może to zrobić – stworzy się sam z niczego. Spontaniczne stworzenie jest przyczyną, dla której istnieje raczej coś niż nic, wyjaśnia istnienie Wszechświata. Nie jest konieczne przywoływanie Boga, by zapalić lont i wprawić Wszechświat w ruch”[60].






Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...