Bilet
wydrukowany, walizka na kółkach, krótka rozmowa z ochroniarzem o
kiepskim stanie toalety w city Pabianice i już podjeżdża mój
pociąg. Przyjechał punktualnie z południowej Polski. Wsiadam i idę
na wykupione miejsce przy oknie do wagonu numer sześć. A tu zajęte.
Dziadek z wnuczkiem ze Śląska. Wnuczek dobrze wygląda i ma
dwanaście lat, więc trudno. Nie będę stała w przejściu aż do
Białegostoku. Dziadek też nie ma miejscówki, ale było wolne, więc
usiadł. Wybrał się do Warszawy z czterema chłopcami na zwiedzanie
i do planetarium. Trzech pozostałych w następnym wagonie. Dziadek
prowadzi wnuczka do starszych i wraca. Pyta o to, o tamto..., ja
odpowiadam uprzejmie ale za cicho... On nie słyszy na ucho od mojej
strony, więc odpowiadam coraz głośniej. Już pół wagonu nas
słyszy.... Już wiem, że wynajął pokój w hotelu i gdzie
mieszkają dzieci i że był stolarzem. Wyciągam książkę, żeby
poczytać i wybrnąć z sytuacji, ale on pyta o fotografie, gdzie to
są takie ładne miejsca....? Zdjęcia nie podpisane. To książka
Bryana Petersona na temat kompozycji i jak robić zdjęcia -
odpowiadam. Szkoda, ten most taki piękny, może z wnukami by
pojechał...? Ale to w Nowym Yorku...! Na szczęście Centralna już
blisko i zaraz wysiądzie myślę po cichu. W tym momencie
przychodzi wnuczek i siada mu na kolanach. Duży, silny chłopiec na
szczupłych kościach starszego pana a za chwilę przychodzą inni-
wysokie smukłe chłopaki. Najstarszy ma szesnaście lat.
I
coś mnie nagle zdumiewa w tej sytuacji, bo nastolatki w tym wieku
ganiają za dziewczynami a oni skupieni wokół dziadka, który
niedosłyszy. I widać, że dziadek jest ważny.
Do
widzenia. Zapada cisza. Obok mnie wolne miejsce a Intercity nabiera
rozpędu. Przeglądam pisma kobiece, dobre rady, wyglądam przez okno
a tu pociąg stanął. Czemu tak długo?- pytam konduktora. Drzwi się
zacięły. Mija dwadzieścia minut a one nadal otwarte. Ale ja mam
tylko sześć minut na przesiadkę do Ełku... - mówię do
kierownika. Kierownik zdenerwowany, wychodzi, wchodzi a drzwi nic,
przymarzły od klimy czy co...? aż czupryna porudziała ze stresu.
Wreszcie jedziemy! Zamknęły się! Żeby tylko się otworzyły jak
dojedziemy na miejsce...- myślę i spoglądam na młotek. W razie
czego wybiję szybę...
Dojeżdżamy do Białegostoku. Już po czasie..., trudno
pojadę następnym ale przez głośniki słychać ogłoszenie:
„Podróżni do Suwałk i Ełku wasze pociągi czekają na drugim
peronie, proszę zwrócić uwagę na bagaż podręczny” Chwytam
swoją walizkę, rozpalam kółka i pędzę po klepkach aż do
Przewozów Regionalnych a tu cisza i spokój. Wagony prawie puste,
wyścielone czerwonym pluszem, poprzecieranym i rzadkim ale ile
miejsca...! Czuję się jak u siebie, wyciągam jabłko i nogi i
patrzę jak mój pociąg powoli, powoli wyjeżdża z Białego...
Biletu nie mam, bo przez internet można wykupić jedynie na
intercity a dalej ani rusz. Czemu tak? Nie wiem. Przegryzam jabłko i
wyglądam przez okna. Pojawia się konduktorka: uśmiechnięta i
jasna, pulchna jak matrioszka a ja zaczynam szukać portfela. A ona
do mnie powolnym, słodkim głosem zaciągającym :
- „ A niech nie szuka.., niech spokojnie zje japko..., ja pójdę dalej, obejde wagony i kupi sobie jak wróce. A może poczekam...?”I siada na wprost mnie jak najpiękniejsza dynia... Włosy jasne związane z tyłu, buzia jak księżyc w pełni, spodnie granatowe, za ciasne, urzędowa koszula... Ja zaniemówiłam a ona prawi dalej:
- Oj nie ma biletu....? Jaka szkoda, będzie musiała zapłacić osiem złoty drożej... Niech je, ja mam czas, ja poczekam.
I to jest właśnie istota Podlasia– serce
rośnie.