Przyszedłeś
do mnie w żelazne popołudnie
kiedy
na schodach czerwieniało słońce
rozpadały
się Twoje policzki
obcięte
włosy leżały na podłodze
Twoich
koszul nie było na wietrze
Dotykałeś mnie kropelkami strun
Pociąg
tłukł się powoli w letnią noc
wagony
drugiej klasy były prawie puste
świerki
szumiały w ciele
w dolinie zimnego piwa
wschodziły
ziarna kakaowców
Znam
datę- powiedziałeś
umarł mój ojciec i przyjaciel
nie mam dokąd pójść
pozwól
podzielić się czułością
o czwartej nad ranem widziałam Cię na peronie
ostatni
raz
drżałeś
z zimna
Wszystkie modlitwy jak smukłe kasztany
wyrastały wysoko i zamieniały się w stal
granatowe gwoździe oplatały ławki
białe konie na chwiejnych nogach
wstały ostatni raz i odjechały do obozu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz