poniedziałek, 13 lutego 2017

Krakowski Kazimierz

Późną jesienią ubiegłego roku pojechałam do Krakowa i cały dzień spędziłam szwendając się po uliczkach i synagogach dawnej, żydowskiej dzielnicy. W świątyni Kupa, (co za nazwa) wszyscy panowie w jednakowych jarmułkach, biało niebieskich jak czepki kąpielowe. Skąd oni wzięli te czapeczki, myślałam. Można by w nich od razu wskoczyć do basenu … Może to modne na zachodzie…? Ale gdzie tam. Dostają je przy wejściu obowiązkowo. Wyglądają zabawnie i czują się nieswojo w tych czepkach z aparatami na piersi -wypasionymi jak armatki. Dwie kobiety w oddali zapadają w ciszę i modlą się. Ta potrzeba istnieje w każdej kulturze. Nie ma tej samej odpowiedzi dla wszystkich. Ja także jej szukam i odpowiedź - może być tylko moja.
Wychodzę z synagogi, idę dalej. Przede mną kawiarnia z książkami. Zamawiam hummus i koszerne wino a potem siadam przy regale z książkami. Wszystko o holokauście i gettach. Przeglądam i odkładam. Reszta po angielsku i niemiecku. Jestem jedyną Polką w tym przybytku wiedzy. Muzyka też egzotyczna. Przypomina Egipt. Sałatka z kuskusa i mięty nie bardzo mi smakuje, hummus ciężkostrawny, ale wino świetne. W końcu znajduję książkę dla siebie: poezję sufich. Przypomina mi się wirujący derwisz w pięknej sali na statku, gdy płynęłam po Nilu. Niezapomniany wieczór i noc- ciepła noc pustyni z odległymi światłami dalekich grobowców.
Napęczniała hummusem, zbieram swoje przyrządy i wyruszam dalej. Przede mną restauracja "Sąsiedzi”. Przyciąga i odpycha. Pachnie Grossem i pytaniami jak było naprawdę i jakoś nie mam złudzeń, że w czasach przemocy szlachetność była cieniutka.  W wąskich uliczkach, gdzie drewniane krzesełka, przytulne wnętrza w kafejkach i świece - nikt nie mówi po polsku. Sami cudzoziemcy, uprzejmi i grzeczni. Tżz się uśmiecham- jak Japończyk na lewo i prawo. Czasem rozstawiam statyw, ale dzień pochmurny i światła za mało. W końcu mam dość. Czuję się zagubiona, jakbym trafiła do innego kraju. Wracam do Polski- myślę i zdecydowanie wkraczam na Grodzką, która mnie prowadzi do sukiennic w zmierzchu i białych karet, i stangretów w cylindrach. Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń.


                                            To jeszcze nie Kazimierz, ale zbliżam się

Synagoga Kupa od zewnątrz." Kupat- cdaka" to po hebrajsku puszka ofiarna, stąd nazwa .


                                            Wnętrza synagogi Kupa, ulica Warszauera 8.



 A to moja kawiarnia. Mam słabość do książek, bo można w nich zatonąć. Niestety zapomniałam jak się nazywa...

        
      Synagoga Kowea Itim Le- Tora , ulica Józefa 42. Teraz są tu mieszkania.

                                             A to już droga powrotna do krakowskiego rynku

                                 A oto i on w nocnych światłach - jak zaczarowany

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...