Na działce Ani, w Wieliczce -wycinałam,
co się da: niepotrzebne gałęzie, tawuły, milin i inne bogactwa natury. Jest już
miejsce na cebulki krokusów i tulipanów, żeby zakwitły wiosną. Wróciłyśmy około
szesnastej i już nie miałyśmy ochoty iść na stare miasto. Ania miała wino i
pyszną wódkę litewską o smaku pigwy- jak krystaliczna nalewka. To "Stumbras". Jest
wielokrotnie filtrowany i nie ma po nim kaca. Pycha! Zjadłyśmy pomidorówkę,
schabowe z sałatką i siedziałyśmy przy telewizji, krojąc jabłka z działki w
plasterki do suszenia. A potem rozbijałyśmy orzechy mazurskim kamieniem do
kiszenia kapusty, ubrane domowo a la de Balzac. Czasem
trzeba zwyczajnie być razem: trochę pomilczeć, trochę pogadać bez pośpiechu i
bez przymusu. Dostałam pigwy z działki na syrop z miodem lub cukrem, dostałam
owoce cytrynowca o pieprzowym smaku i mydełko miodowe z domowej manufaktury. A
potem poszłam spać na szerokie łoże pokryte wełną a na wierzchu pościel- delikatna jak
mgiełka i puszysta jak śnieg. Spałam fantastycznie śniąc całą noc o tym, że mój
scenariusz został przyjęty do filmu a ja mam w nim grać główną rolę.
Przyjechałam na plan filmowy niezmiernie dumna z wyróżnienia, lecz okazało się,
że nie ma ani jednego słowa z mojego tekstu. Jestem oburzona! Nie gram w nie
swoim filmie! - mówię jak gwiazda filmowa a oni na to, że nie umiem pisać, bo
jeden z moich bohaterów o imieniu Mietek mówi ciągle – zaniesłem –zamiast- zaniosłem.
ON mówi, zaniesłem, bo jest przekorny
- tłumaczę To żadna sztuka powiedzieć: zaniosłem! Każdy to potrafi. Wychodzę z
planu ze złością i scenariuszem pod pachą. A potem czytam swój rozdział o istotach, co
mają tylko jeden wymiar. Są niebezpieczne. Każdego na swojej drodze tną jak
laser na cieniutkie plasterki…
Budzę się około dziesiątej, szybko
jem śniadanie: bułki z wiejskim serem z krakowskiego rynku- przepysznie tłustym
od śmietany, polane pysznym miodem a
do tego kawa. Ania zjadła wcześniej i dymi papierosem. Pakuję się szybko i
wyjeżdżamy razem. Kierunek Olkusz, bo tam są rydze. Zatrzymujemy się w wysokich i śmigłych
sosnach na skraju szosy za wsią o nazwie Zaderman. Dostaję gumowce myśliwskie z
białego nissana Ani i kozik dla gości. Idziemy szukać grzybów. Jednak nie ma
ani jednego- tylko trzy purchawki. Wracamy powoli przez jesienne ugory i obiecujemy
sobie spotkać się na wiosnę. Do zobaczenia koniecznie! Ona wraca do Krakowa a
ja jadę do Ogrodzieńca Szlakiem Orlich Gniazd. Zjeżdżam na drogę bez tirów i jadę nie spiesząc się. Pod zamkiem karczma z kominkiem
i wielkie szczapy ognia. Gorący obiad i kawa a potem łażenie po skałkach. Ładne
te ruiny, ale słońce zaszło i mglisto, więc fotografie nie będą zbyt ciekawe,
jednak miejsce mi się podoba i nie chce mi się wracać do pracy i codzienności.
Pan parkingowy daje mi wizytówkę do „ Magdalenki” w pobliskim Bzowie, bo
wygodnie i taniej niż tu. Więc jadę tam i faktycznie: domiszcze okazałe i
pełno, pełno kwiatów w donicach glinianych. Mam niewielki, ciepły pokój z
łazienką i dwa wąskie tapczany. Przez chwilę jest mi smutno, że ktoś bliski
jest daleki i nieosiągalny i przemyka myśl, że mógłby tu zabłądzić jak Bridget
Jones do jurty miliardera… Ale to marzenie- zaiste upojne nie ma nawet cienia
na urzeczywistnienie, bo mieszka tu jedynie dziadek- jego córka
i wnuk. A w oddali kozy i kilka kogutów. Zatem otwieram mojego Stumbrasa na
pigwie, strzepuję popiół i rozgrzewam zielony długopis. Jutro wzejdzie słońce i
będę myśleć brzuchem wzorem Suzukiego pomykając przez malownicze pagórki Jury
Krakowsko- Częstochowskiej w ostatni dzień urlopu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz