Prawie każdego dnia widziałam go na
podwórku: kosił, grabił, kopał, sadził, dokonywał rozlicznych przeróbek. Po
pracy siadał na ławce pod jabłonką i podśpiewywał machając krótkimi nogami.
- Jestem nieduży ale chłop! – mawiał
o sobie z dumą i wchodził na dach, by uszczelnić papę smołą.
- Złaź natychmiast! - wołała jego
dziarska i władcza żona uderzając laską po żelaznej drabinie – Masz
osiemdziesiąt lat, nie tobie łazić po dachu! Złaź mówię, obiad stygnie!
- Babiątko znowu się zdenerwowało…
mruczał pod nosem
- Witek do jasnej ciasnej! Nie będę
odgrzewała!
- Sam sobie odgrzeję! - zawołał-
ciesząc się, że jest daleko od żony- I na dodatek ona tu nie wejdzie… - myślał,
uśmiechając się szeroko.
Dokonywał oględzin komina i papy
spoglądając na sąsiedni trawnik, gdzie opalała się młoda kobieta z dużymi, pełnymi piersiami, które nie
mieściły się w ciasnym bikini. Podśpiewywał
pod nosem i zszedł z dachu dopiero wtedy, gdy sąsiadka weszła do domu. Był
przyzwyczajony do pokrzykiwania żony i jej ciągłych uwag, choć wszystko tu
zbudował. Wygodny dom piętrowy i rozległy taras, budynek gospodarczy i
ogrodzenie. Uprawiał ogród od wiosny do jesieni i był pogodny jak jego sad
pełen śliw, jabłoni, wiśni i grusz. Dusza –człowiek- mówili o nim sąsiedzi i
rodzina. Stary młyn, który prowadził przez wiele lat powoli chylił się do
ziemi. Jeździł tam rzadko, lecz lubił wspominać tygodnie pracy w białym pyle,
które jego rodzinie zapewniły dobrobyt. Sam naprawiał swoje maszyny w Polsce
Ludowej i miał złotą rękę. Kiedy wójt zaproponował mu legitymację partyjną
powiedział ze zdziwieniem: „ Miałbym się tak spaprać na stare lata…?
Po obiedzie kładł się na kanapie w
dużym pokoju i odpoczywał puszczając mimo uszu marudzenie żony. A potem założył
krótkie szorty, wziął motykę i poszedł do ogrodu. Pracowicie pielił grządki buraków marchwi i pietruszki. Rozglądał
się, czy żona nie podgląda i szybko wyrywał największe chwasty z działki
atrakcyjnej sąsiadki. Ona jednak widziała wszystko. Patrzyła na jego czerstwą
postać i myślała z zazdrością: starszy o dziesięć lat a żadnych zmarszczek ,
jeszcze porzuci mnie kulawą…
- Witek, czyś ty zgłupiał, żeby jej
jeszcze pielić, swojej roboty nie masz…?! Ona ma w głowie fiu- bździu, tylko lata, żaden chłop nie będzie miał z niej pożytku.
- A co ty tam gadasz, uciechę będzie
miał… odpowiadał mąż i wracał posłusznie na swoje grządki.
Minęło kilka lat. Któregoś dnia Witek
długo nie wychodził z piwnicy, gdzie przesypywał węgiel, więc żona gniewnie wołała go na obiad
- Co tam robisz? Poczekaj aż wróci
syn. Czy to robota dla Ciebie? Mówiłam przecież, że drzwiczki trzeba naprawić!
On mnie nigdy nie słucha- mruczała
stukając laską- i zeszła do piwnicy, gdzie był jego warsztat
pełen narzędzi. Witek siedział na
betonie oparty o drzwi i oddychał z wielkim trudem. Pogotowie zabrało go do
szpitala. Było upalne lato. Pan Witek nie wrócił na swoje podwórko. Pożegnaliśmy
go na cmentarzu z prawdziwym żalem.
Może to przypadek, ale po jego
śmierci każdego roku usychało jedno lub dwa drzewa w sadzie i trzeba było je wycinać. Teraz zostało
tylko kilka. Kiedy na nie patrzę, widzę
jego pogodną twarz na ławce pod jabłonką, gdy śpiewa pod nosem machając nogami:
„ Jestem nieduży ale chłop!”
Piwnica pana Witolda
Mam wrażenie, że zostawił tu coś dobrego- w swoim dawnym ogrodzie, który porasta trawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz