Na dalekim Półwyspie Kimnburskim
wśród stepowych traw muzyka i śpiew a że jedzenie kiepskie –nie szkodzi. Do
kolacji przedni, ukraiński bimber z zapachem whisky, woda ze studni i arbuzy. Branko
Tadic gra tak pięknie na swoim akordeonie z Belgradu, że wynagradza to niewygody
i trudy. A ci, co tu przyjechali, stanowią świetną
kompanię.
Z Warszawy wyjechało kilkanaście osób
w wieku od 18-40 lat z trzema nauczycielami śpiewu ( z Serbii, Polski i Ukrainy) żeby uczyć się pieśni ludowych na bezludnym półwyspie, na
Morzu Czarnym. Jechali różnie: bla bla carem, autobusem i pociągiem- do Lwowa a
stamtąd 1100 km do Mikołajewa. Potem busami do Oczakowa, dalej kutrem na półwysep
a potem traktorem na drugi koniec półwyspu do Pokrowki. Traktorem- bo wszystkie
drogi to głęboki piach.
Ukraińskie pociągi to osobna historia. Każdy wagon ma swego konduktora i pomocnika. Konduktor ma kuchnię na początku wagonu i wydaje pasażerom dwie herbaty w ramach biletu a większą ilość z dopłatą. Wagony są otwarte. Mieści się w nich 50 osób. Śpią na wąskich, piętrowych pryczach w otwartych boksach a po drugiej stronie korytarza też są prycze tyle, że umieszczone równolegle do ściany. Zakochane pary śpią na nich jedno na drugim i przez 18 godzin wszyscy wszystkich podglądają. Rano korytarzem przechodzi pomocnik konduktorki i zamiata zamaszyście wielką miotłą obsypując kurzem tych, co śpią niżej. (Sorki tak było w moich czasach w ZSRR, teraz jest chyba szczotka....) A potem- po zebraniu śmieci, przynosi herbatę czyli czaj -w solidnych szklanicach -tym, co już powstawali. Ludzie wyciągają zapasy i jedzą. Każda konduktorka opiekuje się swoimi pasażerami i pyta, czego im „nada”(potrzeba). Zaręczam, że taka podróż wcale nie jest nudna, bo jest tam wszystko: chrapanie, kochanie, kichanie i bąków puszczanie, a dla wybrednych otwarte okna i krajobrazy stepów oraz delty Dniepru. W Mikołajewie duży port nad potężną rzeką i miejskie wygody, ale dzielne mieszczuchy z Warszawy, Wrocławia, Krakowa i Łodzi wsiadają w "marszrutki" (busiki) i jadą dalej- do Oczakowa. Jadą dwójkami, trójkami, w pojedynkę-jak, komu wypadło. Przybywają do kurortu nad Morzem Czarnym i czekają na kuter, który z nimi popłynie na Półwysep Kimnburski (na mapie nie ma tej nazwy- to rezerwat- długi i wąski z malowniczymi, słonymi rozlewiskami wśród wysokich i suchych traw) Kutry są tylko dwa i czeka się na nie około 5 godzin. Później trzeba jechać na drugą stronę półwyspu- najlepiej amerykańskim filmowym jeepem, którego tu brak, ale jest przyczepa i traktor.
Ukraińskie pociągi to osobna historia. Każdy wagon ma swego konduktora i pomocnika. Konduktor ma kuchnię na początku wagonu i wydaje pasażerom dwie herbaty w ramach biletu a większą ilość z dopłatą. Wagony są otwarte. Mieści się w nich 50 osób. Śpią na wąskich, piętrowych pryczach w otwartych boksach a po drugiej stronie korytarza też są prycze tyle, że umieszczone równolegle do ściany. Zakochane pary śpią na nich jedno na drugim i przez 18 godzin wszyscy wszystkich podglądają. Rano korytarzem przechodzi pomocnik konduktorki i zamiata zamaszyście wielką miotłą obsypując kurzem tych, co śpią niżej. (Sorki tak było w moich czasach w ZSRR, teraz jest chyba szczotka....) A potem- po zebraniu śmieci, przynosi herbatę czyli czaj -w solidnych szklanicach -tym, co już powstawali. Ludzie wyciągają zapasy i jedzą. Każda konduktorka opiekuje się swoimi pasażerami i pyta, czego im „nada”(potrzeba). Zaręczam, że taka podróż wcale nie jest nudna, bo jest tam wszystko: chrapanie, kochanie, kichanie i bąków puszczanie, a dla wybrednych otwarte okna i krajobrazy stepów oraz delty Dniepru. W Mikołajewie duży port nad potężną rzeką i miejskie wygody, ale dzielne mieszczuchy z Warszawy, Wrocławia, Krakowa i Łodzi wsiadają w "marszrutki" (busiki) i jadą dalej- do Oczakowa. Jadą dwójkami, trójkami, w pojedynkę-jak, komu wypadło. Przybywają do kurortu nad Morzem Czarnym i czekają na kuter, który z nimi popłynie na Półwysep Kimnburski (na mapie nie ma tej nazwy- to rezerwat- długi i wąski z malowniczymi, słonymi rozlewiskami wśród wysokich i suchych traw) Kutry są tylko dwa i czeka się na nie około 5 godzin. Później trzeba jechać na drugą stronę półwyspu- najlepiej amerykańskim filmowym jeepem, którego tu brak, ale jest przyczepa i traktor.
Gorąco- 34 stopnie i żadnej
klimatyzacji. We wsi Pokrowka czeka pomalowany na niebiesko: ni to barak ni to
dom ze studnią i malowniczym stołem z desek na podwórku. Toalety jak w całej Ukrainie
na „narciarza”- śmierdzące, ale „zdrowe”.
Przybyli tutaj z daleka, żeby uczyć się pieśni ludowych: serbskich, ukraińskich i polskich. Lekcje zaczynały się w różnych godzinach, bo różnie wstawali. Po śniadaniu szli nad morze albo nad jeziorka błotne. Obiady gotowała miejscowa kobieta. Wszystkie podobne do siebie i nijakie, ale nie ma, co marudzić. Można było dokupić coś w sklepie. Był otwarty wtedy, gdy ktoś zadzwonił i składał się głównie z dań w słoikach, ale drugi miał większy wybór- było trochę owoców i warzyw. Raz na cztery dni przyjeżdżał handlarz obwoźny z suszonymi rybami i arbuzami. Wieczorami było głośno i gwarno. Zuzanna Morawiecka, która na co dzień pracuje w banku- uczyła polskich pieśni, Jurij Pastuszenko (stypendysta ministra kultury) z Wrocławia uczył pieśni ukraińskich a Branko Tadic z Belgradu fantastycznie grał i śpiewał po serbsku, o czym możecie się przekonać wysłuchując nagrania z telefonu. Trzy czwarte śpiewających stanowiły kobiety. Ale to nic nowego. Tak jest na większości wycieczek.
Przybyli tutaj z daleka, żeby uczyć się pieśni ludowych: serbskich, ukraińskich i polskich. Lekcje zaczynały się w różnych godzinach, bo różnie wstawali. Po śniadaniu szli nad morze albo nad jeziorka błotne. Obiady gotowała miejscowa kobieta. Wszystkie podobne do siebie i nijakie, ale nie ma, co marudzić. Można było dokupić coś w sklepie. Był otwarty wtedy, gdy ktoś zadzwonił i składał się głównie z dań w słoikach, ale drugi miał większy wybór- było trochę owoców i warzyw. Raz na cztery dni przyjeżdżał handlarz obwoźny z suszonymi rybami i arbuzami. Wieczorami było głośno i gwarno. Zuzanna Morawiecka, która na co dzień pracuje w banku- uczyła polskich pieśni, Jurij Pastuszenko (stypendysta ministra kultury) z Wrocławia uczył pieśni ukraińskich a Branko Tadic z Belgradu fantastycznie grał i śpiewał po serbsku, o czym możecie się przekonać wysłuchując nagrania z telefonu. Trzy czwarte śpiewających stanowiły kobiety. Ale to nic nowego. Tak jest na większości wycieczek.
Któregoś dnia do tej wesołej kompanii
dołączył Polak z Brukseli. Przyjechał swoim najnowszym jeepem i późnym
wieczorem wjechał do jeziora, żeby go wypróbować. Nie zważał na to, że jest w
rezerwacie i w dodatku wykrzykiwał: „ Mój samochód jest wart 350 tysięcy, niech
mi ktoś pomoże!”
Ale jak tu pomóc, gdy jest środek nocy...? Żeby go wyciągnąć trzeba było sprowadzić dwa podobne samochody.
Ale wdzięczności nie okazał, jeszcze się obraził... i odjechał na drugi dzień.
Żałuję,
że mnie tam nie było, bo bym mu coś powiedziała... Przekazuję opowieść i zdjęcia jednej z uczestniczek, a że
niegdyś przejechałam kawał Rosji pociągiem- klimat jest mi znajomy.
Tym razem na plażę zabiera pickup, nie trzeba wlec się piechotą w upale
Ale z powrotem na auto-piętachWspaniałe rozlewiska w stepowym krajobrazie
wesołe polskie dziewczyny
sklep spożywczy
zabawa w błocie
zapach zgniłych jajek nikomu nie szkodzi.....
zeszyty już zapisane
podwieczorek gotowy
można iść na plażę w zachodzącym słońcu
Brukselczyk chciał pochwalić się mocą swego jeepa, ale mu nie wyszłoCóż w końcu go wyciągnęli
Urlop się kończy. Pora zbierać plecaki i jechać na drugą stronę półwyspu,
gdzie czeka kuter do Oczakowa. A potem wracać nad Dniepr -do Mikołajewa, a potem 1100km do Lwowa, a potem do domu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz