Zbliżał się najpiękniejszy miesiąc w
roku- listopad. Drzewa traciły liście i odsłaniały się coraz bardziej.
- Wkrótce będą nagie, żaden architekt
nie potrafi tak projektować - pomyślał z drżeniem.
Gałęzie odsłaniały swój kształt – do końca.
Nie był rozczarowany. Przeciwnie. Podziwiał
ich niezwykły rysunek. Drzewa umierały na chwilę w splątaniu i odkryciu- inaczej
niż ludzie. Jego przyjaciel był świetnym architektem, z polotem. Jego dom miał
niezwykłe, erotyczne kominy. Pochylały
się nad nimi czarne konary-zastygłe czarownice. Budziły w nim ekscytację. Dom otaczał wiekowy las, którego jeszcze nie
wycięto. Któregoś dnia zobaczył w nim
wysoką, smukłą dziewczynę z włosami do pasa. Wyłoniła się z mgły jak czarna
wróżka a kiedy przechodziła obok, pomyślał, że jest piękna.
- Wystraszyła mnie pani- powiedział
cicho
- Nie wygląda pan na wystraszonego-
odrzekła spokojnie i poszła dalej.
Był podekscytowany jej urodą, obojętnością i ciszą. Patrzył na
długie, falujące włosy. Nie obejrzała się, więc szedł za nią z daleka.
Szła w kierunku drogi. Przystanął za
świerkiem i uśmiechnął się. Otworzyła furtkę i weszła do domu kolegi.
- Więc to jej samochód stoi przed
domem- pomyślał. Może to klientka? Może to dla niej projektuje ostatni dom?
Skąd ma tyle kasy? Taka młoda? Mężatka…?
Odczekał kwadrans paląc papierosy a potem zbliżył się do domu architekta. Brama otwierała
się powoli sterowana zdalnym pilotem. Wróżka z lasu siedziała za kierownicą.
Skinął głową i uśmiechnął się. Tym razem nie była obojętna. Roześmiała się
szeroko i pomachała ręką.
- Kto to? Spytał kumpla.
- Studentka, szuka pracy- odparł
-Piękna dziewczyna i fascynująca.
Spotkałem ją w lesie…
-Jej projekty są takie sobie-
powiedział przyjaciel pochylając się nad
rysunkami.
- Zatrudnij ją a ja zamówię u ciebie
projekt, który jej zlecisz- uśmiechnął się
- Ale nie na długo- powiedział kolega
- Mam nosa do ludzi i myślę, że
zostanie na dłużej.
- Przekonamy się - odparł architekt.
Witold załatwił pracę Kornelii, ale
nie została jego kochanką. Była ambitna, pracowita, szybko się uczyła i
wiedziała czego chce. To ona zaprojektowała wiejski dom Witolda. Wspominał ją
chodząc po ogrodzie. W kieszeni miał telefon z włączonym radiem.
- Hawking nie ma racji- pomyślał.
Prostytutki nie lubią swojej pracy. Faceci po pięćdziesiątce śmierdzą, bo nie dbają
o zęby, ale może w Anglii jest inaczej. ..
Lubił grabić liście wokół domu
szczególnie dziś, gdy zapadał zmierzch- suchy- październikowy- z lekkim wiatrem.
Dom był pełen kwiatów, choć miał tylko jeden umeblowany solidnie, wygodny pokój- sypialnię z pościelą. Na dole– ażurowe fotele z wikliny i kominek
na całą ścianę i polana sosny, i brzozy ułożone pod sufit. Lubił tu być
wieczorami, patrzeć w ogień. Ściany
pomalowane w niebieskie kwiaty przypominały, że jeszcze niedawno ktoś tu był.
Kolorowe talerze jak lipcowe łąki,
dzbanki i cukiernicę wybrała jego dziewczyna. Tak do niej mówił.
-Jesteś moją dziewczyną. Dodajesz mi
sił, jestem szczęśliwy, gdy tu jesteś.
- Jesteś żonaty, a ja jestem tylko
kochanką, dlaczego się nie rozwiedziesz?- odpowiadała
Tęsknił za nią. Zbudował
ten dom kilka lat temu za zakrętem niewielkiej rzeki i zbudował most, który tonął latem w powodzi malw. To ona je posadziła - siostra Kornelii. Lubiła biegać po łące o czwartej rano całkiem
nago.
- Był zdziwiony tym jej bieganiem.
Wariatka – myślał. Przynosił jej ubranie
i kazał się ubierać.
- Nie potrzebuję rozgłosu. Nie rób mi
obciachu.
- Nikogo nie ma, czego się boisz?
- Ubieraj się! Oni wiedzą, że ja tu
jestem i wiedzą, że ty jesteś. To nie pustynia.
- Ok masz rację, ale fajnie jest
biegać w tej rosie-Cudownie! Fantastycznie!
- A jeśli ktoś rozrzuci tu szkło…? – pomyślałaś
o tym? Wystarczy kilku gniotów- nawet jeden. Nigdzie ich nie brakuje.
Anka włożyła bluzę dresową i zaczęła wciągać
spodnie wypinając w jego kierunku gołą i
mokrą od rosy dorodną pupę. To zawsze
działało.
-Wypięła się jeszcze bardziej
-Nie tutaj, kochanie, nie tutaj-
powiedział cicho
- Tam w lesie za drzewem ktoś jest i to
mnie podnieca- odparła
- Jesteś zboczona!
- Ty też! Ktoś czeka… za drzewem
popatrz- powiedziała namiętnie
- Jakiś gniot- dodał twardo
- To kobieta, widziałam ją wczoraj
rano z daleka
Anka wypięła się i czekała. Szeroko rozłożyła nogi. Wiedziała, że jej pragnie.
Wiedziała też, że będzie ją całował w kuchni ,na stole, na kanapie, na podłodze,
ale nie tu.
- Poczekam na ciebie w domu, jeśli wytrzymam-
powiedział nabrzmiałym głosem i spojrzał na las. Niespodziewanie dla samego
siebie, zaczął biec. Do drzew było około stu metrów. Nikogo nie było.
Biegł skrajem lasu. Nie było żywej
duszy. Kupił 20 hektarów łąki wraz z kawałkiem lasu. Łąkę przecinała rzeka. Płynęła leniwie wąskim korytem . Miał prywatny
most. Dom stał na wzniesieniu wśród buków. Wiosną zdarzały się wylewy, ale dom
był bezpieczny. Kilka kilometrów dalej rozciągała się wieś. Z okna na poddaszu,
widział ją jak na dłoni. Była pod kontrolą.
Kiedy wrócił do domu- całkowicie
otrzeźwiał.
- Jeśli jeszcze raz zrobisz coś
takiego- nie będziemy razem.
- Przecież lubisz- powiedziała z
przekorą.
- Lubię wiele rzeczy, których nie
robię, bo tak wybrałem. To moje miejsce. W sąsiedniej wsi, dziesięć kilometrów
stąd mieszkał mój dziadek. Niektórzy mnie pamiętają. Nie jestem anonimowy. Nie
chcę kłopotów i skandali.
- Przepraszam- powiedziała niespodziewanie-
masz rację.
Przyjeżdżał z nią na kilka dni prawie,
co miesiąc. Zasłaniali okna ciężkimi kotarami I kochali się przy kominku, na skórze wielkiego dzika przykrytej kocami.
Uwielbiał tamte dni i brakowało mu szalonej dziewczyny, która ni stad ni zowąd
wychodziła na zewnątrz, siadając na progu.
- Ktoś może cię zobaczyć- mówił z
niepokojem
- Właśnie o to chodzi- odpowiadała ze
śmiechem.
To ona umieściła w kuchni zalipiański wzorzysty szlak i kuchnia kwitła makami. I kwitły jej wypięte pośladki jak cukiernice i mleczniki. Nie lubił szastać pieniędzmi, ale dał się namówić na dekoracyjne talerze, wazy i imbryki z Bolesławca. Uwielbiał, gdy stała przy studni nago i wyciągała w górę wiadro kręcąc kolbą ze śmiechem. Za wysokimi krzewami nikt jej nie widział- tylko on. To ona pomalowała okiennice na niebiesko. Rano w koszyku leżały bułki i parowała kawa. Był oszołomiony i szczęśliwy. A teraz nie było jej.
Na podłodze leżały książki. Przejrzał je
starannie. Zawierały wiele podkreśleń, ale nie było notatek ani zdjęć. Jedynie
mapa Londynu. On też miał bilet. Chciała, by rzucił wszystko i był tylko z nią.
Była szalona, ale dom bez niej był martwy. W drugim domu mieszkała żona.
Trzysta kilometrów dalej. Przyjeżdżała tu rzadko. Nazwała dom chatą i tak zostało. Nie lubiła
grzebać w ziemi. Wystarczał jej jeden
ogród. Miała wysokie, uniesione pośladki, które go kiedyś fascynowały ale teraz
drażniła go. Unikał jej.
- Czy coś ze mną nie tak?- pytała?
- Nie całujesz mnie. Dlaczego?
- Jestem zmęczony- odpowiadał
wymijająco
- Byłam u dentysty. Wszystko w
porządku, ale wymieniłam dwie plomby. Przecież widzę, że nie odpowiada ci
oddech, a może masz kogoś…?
- To nie twoja wina, przechodzę
klimakterium, sam nie wiem… spadek mocy- skłamał, jednak nocą kochał się z
żoną, wyobrażając sobie tamtą.
-Nie czuję cię – powiedziała
Skończył szybko wyobrażając sobie to,
co zawsze pragnął zrobić: kochać się z Anką nago na łące, gdy ktoś podgląda ich
zza drzew. Czasem to była kobieta, czasem zakonnik lub kilka osób podnieconych,
szalonych podchodzących coraz bliżej.
Opadł na poduszkę i miał ochotę
wyjść, lecz leżał nieruchomo. Żona przytuliła się do niego i powiedziała z
niepokojem:
- Jesteś inny…
Nie odpowiedział. Nie lubił się
tłumaczyć. Szybko oceniał. Na co dzień zarządzał ludźmi.
- Może pojedziemy do chaty- zapytała?
- Jeśli chcesz… - odparł
- Od tamtego lata jesteś inny. Nie
interesujesz się dziećmi, ciągle wyjeżdżasz…
- Kopalnia się wali- widzisz, co się
dzieje.
Nie znajdowała argumentu. Bała się,
lecz zdusiła żal. Odwróciła się i wbiła twarz w poduszkę.
Rano nie powróciła do tematu. Była z
nim prawie dwadzieścia lat. Znała go. To
nie był pierwszy romans w jego życiu.
Ale tamte wydawały się zabawą. Teraz było inaczej. Unikał jej.
- Jeśli chcesz, możemy jechać w
niedzielę- powiedział pojednawczo i zamyślił się. Nie słyszał jej odpowiedzi.
Jak automat zjadł śniadanie i wypił herbatę. Chciał wyjść.
- Wrócę pod wieczór- rzucił wychodząc
W aucie czuł się lepiej. Mógł tutaj
być ze swymi myślami. Na pulpicie leżał notatnik przytwierdzony magnesem.
Dostał go od Anki na imieniny. Pamiętał
pierwsza rozmowę, gdy poznali się na dancingu Oboje kogoś szukali. Podrywał ją podpity facet około
czterdziestki. Gniot- pomyślał z niechęcią i patrzył, co będzie dalej. Była młoda i atrakcyjna – starsza siostra
Kornelii. Rozejrzała się po sali i zobaczyła go. Podeszła do stolika.
- Mogę tu z panem posiedzieć? Męczy
mnie jeden facet…
- Oczywiście, bardzo proszę
Natręt wrócił, ale pozbył się go
szybko i skutecznie. Anka nie była pięknością jak siostra, ale miała wesołe
oczy, świetną figurę i pełno pomysłów. Po tygodniu została jego kochanką. Nazywał ją
swoją dziewczyną. Uwielbiał patrzeć na nią od tyłu, gdy siedziała nago przy
kominku i niemal całkowicie przykrywały ją długie do pasa czarne włosy.
- Moja czarownica- szeptał- czekałem
na ciebie. Chciał zabrać ją do kopalni, ale za każdym razem znajdowała powód,
żeby odmówić.
- Zjedź ze mną na dół. Kopalnia wygląda
jak miasto. To nocne miasto. Cale w neonach.
-Ale tam nie ma chmur. Nie lubię
śmierci- odpowiadała
- W kopalni się żyje- odpowiadał. Tam
są ulice.
Jednak ostatnio rzadko zjeżdżał na
dół. Kopalnie umierały. Nie potrzebowały nowych szybów. Wiedział o tym.
Snuł się po ulicach. Opowiedział o
Annie przyjacielowi sprzed lat.
- Oszalałeś? Chcesz wszystko rzucić?
Odbiło CI? Masz dwóch synów. Krzyś ma
dwanaście lat. Chcesz go zostawić? I co dalej? Co będziesz robić w Londynie?
Nie znasz angielskiego. Dwadzieścia lat różnicy to dużo. Zostawi Cię i nie będziesz miał, do czego wracać.
Jeszcze miesiąc dwa i zapomnisz
Przyznał mu rację, ale nie mógł
znaleźć sobie miejsca. Tęsknota za Anką doprowadzała go do szału. Zadzwonił z
nieznanej jej komórki, tylko po to, żeby usłyszeć jej glos.
- Halo!, Kto mówi?, Halo
Odłożył słuchawkę. Następnego dnia
znowu zadzwonił.
- Halo, czy to ty?, Witek, odezwij
się…
I znowu odłożył słuchawkę.
- Czemu się tak boję? Co się dzieje…?
Przecież to normalne, że chcę z nią być. Minął dopiero miesiąc.
Któregoś dnia zauważył, że żona
bardzo schudła.
- Dużo jesz a chudniesz powiedział,
idź do lekarza
- To nerwy, to wszystko przez nerwy-
powiedziała z westchnieniem
- Przecież siedzę w domu, nawet nie
jeżdżę do chaty.
- Możesz jechać i tak cię nie ma, nie
rozmawiasz z nami. Zapomniałeś o mnie i nawet o chłopcach- dodała z wyrzutem
- Zabiorę ich tam na tydzień. Kopalnia pada. Zostanę bez pracy. Ja też mam
swoje stresy.
- Zapewne… powiedziała bez
przekonania i spróbowała się uśmiechnąć. Kiedyś lubił jej twarz, lekko odęte
usta. Przez chwilę zapomniał o Annie i
powiedział jak dawniej:
- Wciąż masz piękny uśmiech. Zabiorę
chłopców na tydzień a ty zrobisz badania na wszelki wypadek…
- Dobrze- powiedziała z nadzieją i
roześmiała się. Biały wachlarz firany poruszył się w otwartym oknie.
- Wraca do mnie – pomyślała i poszła
spakować rzeczy
Wyjechali następnego dnia rano.
Starszy syn nie był specjalnie zadowolony, rozmowa z ojcem nie kleiła się, ale
młodszy bardzo się cieszył, nawet wtedy, gdy ojciec nic nie mówił i włączył
radio.
Przyjechali po kilku godzinach. Dom był
pusty i zimny, jednak Witold ożywił się i powiedział: napalcie w kominku a ja
przywiozę coś dobrego. Coś dobrego oznaczało wino z czarnych porzeczek,
kiełbasę czosnkową i jajka, które zawsze kupował od znajomej gospodyni kilka
kilometrów dalej. Nawet Krzyś znał smak tego wina. Było wyśmienite i miało
wspaniały kolor.
Kiedy ojciec wrócił, w wielkim
kominku na całą ścianę strzelały polana brzozy. Chłopcy przynieśli materac i
przykryli go kocem. Siedzieli do późnej nocy patrząc w ogień i popijali wino z
trzech kieliszków: małego, większego i bardzo dużego.
- Tatusiu – tak się cieszę, że nas
zabrałeś- powiedział Krzyś opierając głowę o jego ramię. Kiedy syn zasnął,
ojciec wziął go na ręce i zaniósł do sypialni.
- Jednak dobrze, że z nią nie pojechałem-
pomyślał i zaciągnął ciężką kotarę. Za oknem prószył śnieg.
Ściągnął buty i spodnie i położył się
obok syna. Starszy lubił zasypiać przy kominku i widzieć noc przez okna. Nie
zasłaniał ich. Dębowe pieńki paliły się długo i wolno.
Późną nocą Witold obudził się z
lękiem. Wisiał nad nim fioletowy wachlarz i otwierał się wolno jak muszla.
- Za dużo wypiłem- pomyślał i w tym
samym momencie odczuł silne parcie na pęcherz. Wstał i prawie po omacku wszedł
do łazienki a potem zszedł na dół. Polana wygasły. Starszy syn oddychał równo i
spał. Witold przymknął komin do połowy i wrócił do łóżka. Na schodach zostawił punktowe, delikatne
światło. Słyszał ciche kroki jakby ktoś chodził po domu. Otworzył szeroko oczy
i patrzył w sufit. Poruszył się nad nim prawie niewidzialny cień. Czuł się nieswojo. Tajemniczy cień jak przezroczyste skrzydło wachlarza nie znikał. Obniżał się powoli i otaczał jego
twarz jak przezroczysta muszla. Otworzył
oczy i patrzył. Widział jak się otwiera coraz szerzej i szerzej jak fioletowy
kosmos. Lęk znikł. Witold spoglądał z zachwytem w niespodziewaną przestrzeń,
ale po długiej chwili odniósł wrażenie, że to jemu ktoś się przygląda- ktoś
niewidzialny.
- Kim jesteś? – zapytał cicho, lecz
nie usłyszał odpowiedzi
Czuł się coraz bardziej nieswojo.
Nigdy wcześniej nie miał takich wrażeń.
- Dobrze, że przyjechałem z synami
–pomyślał. Przytulił się do śpiącego Krzysia i to go uspokoiło. Kroki na
schodach ucichły a wachlarz rozpłynął się jak dym.
Następnego dnia wyszli na ośnieżoną
łąkę i kopali piłkę a wieczorem zasiadali przy kominku.
Te dni zbliżyły ich do siebie. Witold
szukał towarzystwa synów, bo nocą słyszał kroki na stopniach. Ich zdrowy śmiech
i wygłupy dawały mu poczucie bezpieczeństwa.
- Cieszę się, że jesteście-
powiedział rano smażąc jajecznicę.
- Nigdy tak nie mówiłeś- zauważył
starszy
-Ale wybudowałem dwa domy i one dla
was zostaną- odpowiedział ojciec wymijająco, bo przez moment odczuł, że długo
był na uboczu i nie zna swoich dzieci. Nie umiał się z nimi bawić, kiedy byli
mali ani później, kiedy podrośli. Zapewniał im byt, wycieczki, wyjazdy w Alpy
na nartach i uważał, ze to wystarczy.
- To najpiękniejszy tydzień w moim
życiu tato- powiedział Krzyś. Nie chcę stąd wyjeżdżać.
- Jednak czas wracać do szkoły. Mama
zwolniła was na tydzień. A zresztą wkrótce święta- powiedział Witold stanowczo.
Wyjechali po śniadaniu. Posprzątali
dokładnie, żeby nie lęgły się myszy i zamknęli drewniane okiennice. Nad łąkami wisiała mgła.
Ojciec dobrze prowadził. Był skupiony i poważny. Krzyś zasnął a Wiktor założył słuchawki i mruczał pod nosem. Po czterech godzinach byli na miejscu.
Chłopcy wpadli do domu jak burza,
Wiktor uniósł matkę jak piórko, ale była smutna i zamyślona
- Co się stało mamo?- pytali z
niepokojem
- Muszę iść do szpitala- powiedziała
ciężko
- Dlaczego?- spytał Krzyś
- Trzeba zrobić dokładne badania-
powiedziała wymijająco.
Była blada i chuda. Jej palce stały
się przezroczyste.
- Zawsze chciałam mieć takie
delikatne kostki u stóp- powiedziała patrząc na nogi.
- Połóż się- powiedział Witold-
odpocznij- zajmę się chłopcami
- Mną nie trzeba się zajmować-
powiedział starszy opryskliwie i podszedł do matki
- Co powiedział lekarz ?- zapytał
cicho
- Będą mnie operować, mam guz. Jest złośliwy. - odparła stłumionym
głosem
Zapadła cisza. Krzyś wyjął gumę z ust i miętosił ją w dłoniach.
- Czy coś cię boli mamusiu… -zapytał ponownie
- Teraz nie, ale dwa dni temu bardzo,
dostałam leki przeciwbólowe
- Czemu nie zadzwoniłaś?
- Nie chciałam psuć wam urlopu.
Byliście tacy szczęśliwi. Chciałabym, żeby było tak zawsze.
Witold spojrzał na żonę i zobaczył w
oknie cień wachlarza. Ona umiera- pomyślał i wyszedł do kuchni.
Ta myśl nie zmartwiła go. Czuł zadowolenie. Jednak to żona- pomyślał z niepokojem i poczuł się nieswojo. Pomyślał o
Annie i ogarnął go lęk:
-
Ani razu nie zadzwoniła. Jest dumna, nie chce być w cieniu. Teraz
będziemy razem. Jutro do niej zadzwonię. Jutro! A może zaraz! I co powiem, że żona umiera, że czekam na jej śmierć…? Ta myśl
poraziła go i poczuł się winny. Poszedł do sypialni i przeżegnał się.
Przepraszam- powiedział cicho. Ale kogo ja przepraszam, po co robię te szopki?
Jakiego Boga? Kurwa. Nikogo nie ma.
Wrócił do żony i spojrzał na nią
pytająco. Była wychudzona i przez chwilę było mu przykro. Przez jedną chwilę
ich oczy spotkały się i uśmiechnęła się. Przez chwilę był gotów ją przytulić,
ale zatrzymał się i wrócił do kuchni.
-Zajrzał do lodówki i wyciągnął
cielęcinę, którą przywiózł ze wsi. Natarł ją solą z pieprzem i czosnkiem i
zanurzył w serwatce.
- Zrobię wspaniałą pieczeń-
powiedział wchodząc do pokoju
- Starszy syn spojrzał na niego ze
zdziwieniem i zauważył z przekąsem
- Masz apetyt…?
- Może mama coś zje- odparł ojciec z
zakłopotaniem
Syn mruknął pod nosem- akurat! i
wyszedł trzaskając drzwiami. Był wściekły na ojca. Wiedział, że nie kocha
matki, że jej unika. Od dawna patrzył na nią z niepokojem:
- Mamo idź do lekarza, chudniesz w
oczach - mówił ale ona odpowiadała:
- Czuję się dobrze. Twoja babcia miała nadczynność tarczycy. Była
chuda jak palec, pewnie to na mnie przeszło…
Wiktor biegł ulicą w listopadowej
mgle. Chodnik był prawie pusty. Nie czuł nawet, że jego policzki są mokre od
łez. Dobiegł do parku, gdzie przychodził z matką, kiedy był małym chłopcem i
słyszał jej śmiech jak dzwoneczki.
Kaczki nad wodą uleciały z łoskotem. Był piękny dzień. We mgle unosiło
się słońce. Wybuchnął głośnym, rozpaczliwym płaczem i usiadł pod drzewem
chowając twarz w dłoniach.
Witold
zrobił obiad i zadzwonił do syna, ale nie odbierał.
- Zjemy we trójkę – powiedział. .Jest
prawie dorosły
- Jest uparty tak samo jak ty –
powiedziała Ula i spróbowała pieczeni
- Bardzo dobre tatusiu- pochwalił
Krzyś, ale chyba nie jestem głodny…
Witold zjadł solidną porcję, większą
niż zamierzał i był trochę zły na siebie.
- Powinienem schudnąć, bo rośnie mi
brzuch a znowu zjadłem za dużo
- Zawsze byłeś łakomczuchem-
uśmiechnęła się żona
-To szczęście, że można przytyć, też
bym tak chciała- dodała smutno i zaczęła zbierać naczynia.
- Zostaw, ja posprzątam a Krzyś mi
pomoże prawda?- zwrócił się do syna
Ula przyglądała się mężowi i myślała:
-Warto zachorować, żeby go mieć, ale
nie aż tak. Nie chcę umierać, nie za taką cenę.
Zjadła mało, czuła się źle.
Wiedziała, że ma przeżuty.
- Nie powinnam jeść pieczeni-
pomyślała i poszła do łazienki, bo męczyły ją mdłości.
Witold zaniepokoił się i było mu
wstyd:
- Przecież to matka moich dzieci, nie
chciałem, żeby cierpiała, świnia ze mnie i tyle. Nie zadzwonię do Anki, nie teraz -przynajmniej tyle – myślał
napełniając zlew.
- Przecież jest zmywarka… szepnął
Krzyś, jakby zwykła rozmowa była zakazana.
- Dokończ za mnie, pójdę do mamy-
powiedział ojciec
Ula wyszła z łazienki i położyła się
na kanapie włączając telewizor
- Jak się czujesz? -spytał Witold
siadając obok
- Lepiej- odparła
- Co mówią lekarze? -spytał półgłosem
- Mam raka mózgu i są przeżuty. To
dlatego bolała mnie głowa, dlatego tak chudłam, a ty nie lubisz chudych.
- Grubych też nie lubię. Byłaś w sam
raz i piersi i pupa… latałem za tobą jak wściekły
- To było tak dawno, że prawie nie
pamiętam- powiedziała z wyrzutem
- Przepraszam, nie jestem doskonały- odparł w zamyśleniu
- Kochałam cię za bardzo a ty
odchodziłeś coraz dalej i dalej, uciekałeś przede mną.
- Nie potrafię kochać, wybacz mi,
chyba nie…
- Przyczepiłam się do ciebie jak ten
ślepy do płotu, co za ironia. Dlaczego widzę to dopiero teraz, ciągle miałam do
ciebie żal, a teraz za późno.
- Może jest jakiś sposób, może
wyzdrowiejesz. Pojadę z tobą do lekarza, powiedział i delikatnie pocałował ją w
usta.
- Zawsze tak samo piękne- dodał i
przytulił ją. Miała 45 lat a wyglądała na dwanaście. Jedynie twarz lekko żółta
w siateczkach zmarszczek była dużo starsza.
- Wygląda jak staruszka- pomyślał ze
zgrozą i odczuł silny strach. Wielkie, sine
skrzydło ledwo widzialnego wachlarza poruszyło zasłonę.
- Co ci jest? – spytała z niepokojem
- Nie wiem, muszę wyjść. Duszno mi. Przejdę się.
Założył kurtkę i prawie biegiem
wypadł z domu na ulicę zalaną mgłą.
Poszedł do parku tak samo jak syn i próbował
się uspokoić.
-Za dużo tego wszystkiego – pomyślał.
Chciał zadzwonić do Anki, ale rozmyślił
się. Czuł się na przemian zły na siebie
lub na żonę:
- Nie dbałem o nią, czemu się nie
rozwiodłem, miałem dość jej cierpiętniczej miny i wszyscy mówili jaka jest
wspaniała… jaka dobra … może i tak, to czemu nie zadbała o siebie, czemu nie
odeszła, zostawiłbym jej dom, byłby spokój, a teraz masz, tylko tego mi
brakowało.
Rzucił kamieniem w wodę a kiedy
kaczki poderwały się w górę z łoskotem warknął z niechęcią:
- Spierdalać!
Obejrzał się dookoła, czy nikogo nie
ma, wyłamał suchy konar i ze złością rzucił go w rzekę.
Następnego
dnia pojechał z Ulą do szpitala.
- To skomplikowana operacja –
powiedział neurochirurg, może nastąpić paraliż prawej strony ciała, mogą
wystąpić zaburzenia wzroku, ale jeśli nic nie zrobimy, ucisk spowoduje utratę
świadomości, śpiączkę… Trzeba szybko działać
- Ile mam czasu?- spytała Ula
- Nie wiem, co wydarzy się jutro.
Operacja daje nadzieję, jest pani młoda.
- Za dwa albo trzy dni panie
doktorze…, choć nie mam przekonania. Ja tutaj umrę…
- Proszę tak nie myśleć, chcę pani
pomóc – odpowiedział prowadzący chirurg.
Dzień przed operacją chłopcy spędzili
z matką w szpitalu. Ojciec przyjechał
późnym wieczorem, by zabrać ich do domu i powiedział do żony:
- Nie będę się z tobą żegnał,
Zobaczymy się jutro. A kiedy się nad nią pochylił, objęła go i szepnęła cicho:
- Ja tutaj zostanę, nie wrócę do
domu…
Ula
nie obudziła się po operacji. Była nieprzytomna. Leżała sama w pokoju, na szpitalnym łóżku pod
respiratorem. W jej popękanych, szeroko otwartych ustach tkwiła plastykowa
rura. Oddychała ciężko.
- Nie obudzi się?- spytał Witold
lekarza
- Jest odkorowana. Szanse były małe,
ale istniały. Chciałem ją ratować. Co to jest 45 lat?- powiedział lekarz. Samo
życie. Chciałem ją ratować…
- Czy mogę zostać z nią sam? – spytał
lekarza
Neurochirurg odszedł ciężkim krokiem, zostawiając otwarte drzwi. Witold patrzył na krople krwi zastygłe na
wargach żony i torbę z moczem, podłączoną do nerek.
- To ją boli- pomyślał i w tym samym
momencie odczuł żal, że uciekał z domu,
że zbywał ją byle czym. Czuł się winny. Pielęgniarka w niebieskim
fartuchu szła lekko po korytarzu. W bladym świetle ten kolor wydawał się
fioletowy. Witold miał wrażenie, że to wielki kąkol szeleści za drzwiami, że się za chwilę rozłoży
jak wachlarz. Stopy żony i łydki były
opuchnięte a paznokcie obcięte zbyt krótko, tuż przy skórze.
- To ją boli- pomyślał - nie nosiła
takich, jak można obcinać tak krótko.? Oni ją zamęczą.
Poczuł ukłucie w sercu i pomyślał, że
nie powinien wyjeżdżać na kilka dni w takiej sytuacji, ale przecież zapłacił
pielęgniarce, żeby się nią opiekowała, żeby robiła masaże…
- Wybacz mi – szepnął pochylając się
nad żoną
- Wybacz mi
Po policzkach płynęły mu łzy. Ula z
wysiłkiem uniosła powieki i zobaczył jej żółte, wywrócone białka bez źrenic. A
potem z ogromnym wysiłkiem uniosła rękę, żeby go objąć, ale nie podtrzymał jej
i opadła.
- Poruszyła się!- krzyknął głośno
- Ona się poruszyła!- powtórzył
Kiedy wszedł lekarz, oczy Uli były
zamknięte a dłoń bezwładnie leżała na pościeli.
- Niemożliwe- powiedział lekarz- ona
jest odkorowana, to odruch bezwarunkowy.
-Jestem pewien, że mnie słyszy,
widziałem- powiedział Witold do pielęgniarki, która stanęła w drzwiach.
- Bardzo mi przykro, żona jest w
bardzo ciężkim stanie- tłumaczył lekarz powoli i wycofał się na korytarz.
Witold posmarował wargi Uli kremem ze stolika i uświadomił sobie, że jest
podniecony.
To było niespodziewane. Nie wiedział
co zrobić. Ścisnął dłoń żony delikatnie, pogłaskał ją po włosach i powiedział
cicho:
- Jestem zdenerwowany, pożądam Cię,
nie wiem dlaczego teraz, przepraszam
Kobieta leżała bez ruchu a karbowana
rura wchodziła jej w gardło.
- Nie chcę, żebyś cierpiała…, odejdź,
zostanę z tobą. Umrzyj. Będę Cię kochał fioletową...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz