sobota, 6 lipca 2013

RODODENDRONY



W małym, uśpionym miasteczku pod holenderską granicą srebrzystobiała pościel. Kwiaty w toaletach.
Zasłony w moim pokoju obszyte perełkami ścielą się po podłodze. Mam także piękny taras z fotelami dla gości. To najpiękniejszy pokój - apartament dla nowożeńców.
Przez muślinowe firanki zielone słońce..i promienie na schodach... Obficie zastawiony, szwedzki stół: gorące mleko w dzbankach i płatki. Lubię, gdy szeleszczą. Lubię delikatny serek pleśniowy z połyskiem.
Przyjechałam tu autokarem późnym popołudniem. W sprawie indyków. Któż ich nie hoduje: po pierwsze architekt, po drugie lotnik, dalej marynarz i filozof z największą w Polsce amerykańską wylęgarnią.  Ledwo poznany ginekolog pozostał w domu, ale on też zajmuje się hodowlą. Elita. Schyłek krótkiego rozkwitu polskich ferm na progu kapitalizmu. I każdy marzy o jednym: wyjechać po jednym cyklu  mercedesem i jechać wśród rododendronów...

A one kwitły wszędzie - pełne różu, pełne fioletu, w klinkierowych zaułkach, uliczkach, na trawnikach i w lesie. I daleko wśród bagien- starannie osuszanych.

A potem minęliśmy pola jeszcze nie zaorane...

-Jaki swojski zapach… westchnęła Jola. I nie był perfumowany.
I było w tym coś polskiego wreszcie, po tych wszystkich dezynfekcjach i wybielonych rękach, i śnieżnobiałych kombinezonach - wyjałowionych chemicznie- przed wejściem do wylęgarni  w Kartzfehn i do przeglądu ferm w północnych Niemczech. Miały się bardzo dobrze. I nie było w tym śladu znanego nam dobrze kryzysu - gdy nic nie można sprzedać.

                              I zaczęliśmy w autokarze tańczyć, jakbyśmy przyjechali na niekończącą się wycieczkę po pełne kieszenie marek.
I powiewał nad nami sojusz polsko - niemiecki, bo kupowaliśmy rocznie 1,5 miliona piskląt, a  mieliśmy kupić – trzy!
Parował ulubiony deser - gorące wiśnie- obłożone lodami, a koniak pachniał jak łąka... i złote, piękne piwo...

 Lekki dotyk światła rozjaśniał twoją marynarkę... Aż uginało się powietrze. Przystojny młody mężczyzna- przedstawiciel  mieszalni -Golpasz - postawił wino. Śmialiśmy się przy barze. Miękkie dywany odprowadzały gości.
A  przy stoliku obok - polski pijak oraz tutejszy - rozmawiali ze sobą, powtarzając trzy słowa:

- polish...?
- deutsch...?
- ja
Po tym następowało głośne stuknięcie kuflami i od nowa to samo:

-polish...?
- deutsch...?
- ja
Aż w końcu rodak nasz - zniecierpliwiony- obraził się na niego. Podszedł do nas i stwierdził:
-Tłumaczę mu już pół godziny,  a on i tak nic nie rozumie.
 A po przeciwnej stronie, na drewnianym krzesełku siedział hodowca z brzuszkiem - spod Szczecina: nieduży - i włosy miał na emeryturze.
Wypinał się dumnie wśród młodzieńców, aż wreszcie odezwał się lekceważąco:

- Co tam te wasze...15 cm..., ja mam takiego, że koń by pozazdrościł !
                     
 A Jola tańczyła boso i w kapeluszu z trawy, bo było w jej portfelu jeszcze sporo marek. Moje mieściły się w kieszeni razem z sucharami (na wszelki wypadek...)
A kiedy wszyscy się rozeszli, na korytarzu został Darek –hodowca- architekt. Leżał  na pluszowej kozetce na pięterku ze smukłymi palcami pod głową - blisko klamki swego pokoju, bo zamknął się tam od wewnątrz i zasnął twardo jego towarzysz z przydziału, który wypił zbyt wiele.

- Przecież nie będę się dobijał, to nie w moim stylu.- tłumaczył  nam nad ranem.  Nogi wystawały mu z pluszu na 3/4 metra.

 Rano - zbiegałam po schodach
 Muślinowe firanki i świeże kwiaty w toaletach. Sprzątaczka w jasno-zielonym fartuchu szybko zamyka składzik ze szczotkami. Nie wiedziała, że ktoś wstanie tak wcześnie. Stoi z zakłopotaniem z wiaderkiem w ręku i mówi niespodziewanie -po polsku: "przepraszam"... I mówi do mnie -jak do wielkiej damy, jakbym nigdy nie była na polu i nie nosiła śmieci...
Było mi bardzo przyjemnie z tego powodu. Jakbym wreszcie została artystką.! Nie operową wprawdzie i nie telewizyjną..., ale ktoś mnie docenił i to o siódmej rano! Był to mój sukces zagraniczny !

Po śniadaniu wykłady po angielsku, parująca kawa i kolorowe ciasteczka. Właściciel firmy INDOOR, która zajmuje się wyposażeniem ferm w różne urządzenia a także budową hal – tłumaczy wszystko bez problemu. A ja zauważam, że do twarzy mu, z kolanem na kolano, z koszulą w kratkę i  z jasną podłogą na podeście. Wiele razy w roztargnieniu brałam go za kogoś innego a tu masz – pierwszoplanowa postać w polskiej hodowli!
I znowu rododendrony. Jedziemy na obiad, a później Niemcy zapraszają nas na ognisko. Wysoka,  kelnerka podaje pieczone ziemniaki – nadziewane mięsem- owinięte w sreberka. Usta pomalowała na biało.  Kojarzy mi się ze śmiercią.  Uderza mnie to tak samo jak opowieści   jednego z hodowców o chińskich knajpach, gdzie kości i wszystkie resztki rzuca się pod stół. Przysłuchuje się temu pan Jacek – kierownik ubojni. To ważna postać dla właścicieli ferm, gdy na rynku jest zbyt dużo towaru.

 W końcu nadszedł wieczór. Zaczynał się delikatnie. Założyłam swój biały strój ze snu. Kilka osób siedziało w ogródku na ławeczkach wśród kwiatów. W szaro-różowych uliczkach, brukowanych kostką, w podwórkach, ulubione drzewa szeptały...Szeroką aleją w dół szedł chłopak z dziewczyną.

    - Dotknij mnie- powiedział.
Miał piękne, brązowe ciało. Ona szła lekko. Szczęśliwa, oszołomiona i grały w niej druty wysokiego napięcia, że on nie odejdzie ze słońcem...

W moim pokoju miodowym światłem wylewał się -chewalieu. Było wiele osób. Właściciel gorzelni i dwóch tysięcy hektarów pod Szczecinem- były dyrektor z okresu socjalizmu- powiedział : "Nawet nie marzyłem, że dostanę aż tyle. Już nic mnie nie zaskoczy." I wtedy ktoś wyrecytował:

                                          „ Jak, gdy kto ciśnie
                                            w oczy człowiekowi
                                            garścią fijołków
                                            i nic mu nie powie

                                            jak gdy dziewczynie
                                            stojącej na ganku
                                            daleki księżyc
                                            wpląta się we włosy”
                                           
 Popłynęła poezja i zaczęło się światło. I oto miałam salon literacki . Goście siedzieli w fotelach albo na dywanie- słuchając. Ktoś głaskał dziewczynę po włosach, ktoś inny płakał- bo koniak na to pozwala, ktoś usnął  w mojej  pościeli. Siedziałam na dywanie. Srebrzyste włosy mojego rozmówcy kontrastowały z mahoniową szafą. „Ty jesteś jak ten rower, który odkrył Żyd na rosyjskim strychu” – powiedział do mnie  i po raz kolejny napełnił kieliszki. Miły i ciepły gwar trwał całą noc-aż przyszedł ranek z uciskiem w żołądku i trzeba było pożegnać miłe niemieckie miasteczko.

 W pośpiechu pakowałam torbę. Prawie wszyscy czekali na dole. Ostatnie zdjęcia przed odjazdem i powrót. W autokarze popsuła się klimatyzacja i parowaliśmy przez 10 godzin .
Na wideo rozbierała się Madonna. Leżała na podłodze w zagraconym pokoju. On był w ubraniu. Było bardzo gorąco.
Pamiętam, że miał usta jak wiśniowy deser.

                     


                                                                           Kartzfehn 1997r.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...