piątek, 21 czerwca 2013

PERŁOWE TENISÓWKI



Napisałam do domu, z obozu harcerskiego, że potrzebne mi tenisówki. Był to pierwszy obóz w moim życiu. Skończyłam 13 lat. Pierwszy raz byłam na wakacjach poza domem. Namówił mnie do tego nasz nauczyciel, który lubił podlotki. I trzeba szczerze przyznać, że dwie z nas też go lubiły, więc to całe gadanie o molestowaniu seksualnym to  bzdura. Mnie ten nauczyciel niezbyt się podobał, a nawet wcale i z tego powodu obóz był nieinteresujący... 
O wiele ciekawszy był nasz dalszy sąsiad - "Zalotne oczy" tak go nazywano. Był to prawdziwy rolnik i też miał fantazję, choć inną niż Eugeniusz. Był to rolnik najlepszy- 20- hektarowy i miał wielką żonę. Chyba największą we wsi. Bardzo lubił mój warkocz, szczególnie gdy podrosłam i od kiedy zaczęłam chodzić do liceum. A mnie się podobały jego spodnie do jazdy konnej i czapka na bakier i słynne, zielone oczy.
Tak więc nasz historyk odpadał w konkurencji i nic mu nie pomagał brązowy grzebień, zatknięty w tylną kieszeń spodni, ani równe fale na powierzchni włosów.
Nie umiał iść tak środkiem drogi jak "Zalotne oczy", ani tak płakać szczerze, ani tak wziąć się do roboty, ani tak powiedzieć...

         I tak to myśląc o tym wszystkim, pisałam do domu: Przyślijcie mi białe tenisówki i coś do jedzenia.
List przeczytała babka Olga i wyprawiła do mnie, na motorze-  lokatora- z przesyłką. Wszyscy  się zlecieli.  A Maleszko postawił starą "wfm-kę" na środku placu i idzie do mnie z paczką... I tak na oczach wszystkich wyjmuje:
-wielkie kogucie udo, gotowane, w torebce po cukrze
- jakieś 10 jajek
- 5 bułek z serem
-cukierki miętowe
-kawałek kiełbasy serdelowej
i na samym końcu....perłowe papucie!

                        O pięć numerów za duże!

Były to najnowsze tenisówki Olgi! pociągnięte perłowym plastikiem! Kupiła je własnoręcznie na targu!
Z pewnością nie były za ciasne... Po co mi dwa? Jeden by wystarczył...
Owinięte w gazetę i z pękniętym jajkiem. Ale nie były przemakalne... Podobne do amerykańskich kajaków, które przysłała ciotka Antonina. Dostaliśmy ich trzy pary- długich na pół metra i wąskich. Najdłuższe były wrzosowe. Leżały na półce, nad schodami- ze świecącą broszką na czubku.  Pantofle od parady, bo nikt by ich nie włożył...
Moje były praktyczne.  Dobre na deszcz jak gumowce i mógł w nich chodzić zastępca oraz komendant hufca - bo miały jego rozmiar. Jakbym je zagięła, to by mi jeszcze przykryły kolana...

          Od takich tenisówek można zostać sławnym. Wystarczy je założyć i stanąć w szeregu na zbiórce...
Z kogucim udem w ręku, obsypanym cukrem i z miętowym karmelkiem w ustach jak gdyby nigdy nic...
Można by je spuścić na spadochronie z 3000 metrów, albo wysłać balonem dookoła świata. Można by kupić melonik i wystąpić w filmie...Ale ja przywiozłam  je do domu i oddałam Oldze. Obejrzał je Eugeniusz, pochwalił... Na koniec zaś zauważył, że jak założę pięć albo sześć skarpet- to w nich przechodzę całą zimę!




1 komentarz:

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...