Z daleka świeciła ściana hotelu Savoy. W starej windzie można usiąść na ławeczce i pogadać z windziarzem, który przeprowadza gości z góry na dół albo odwrotnie.
Zatrzymałam się przed czerwoną ścianą
papierowe lampiony migały delikatnie
W tej części mało kto przechodził
więc zawróciłam i przez światełko na stoliku
spojrzałam na Anatewkę.
To bardzo popularna restauracja. Lubiłam jej nastrój, stare meble, ręcznie robione koronkowe serwety, lichtarze na które kapią świece. Lubiłam kaszę z mięsem i wielką główkę czosnku do ozdoby i sos borowikowy. Każdy gość był witany. Pomagają zdjąć płaszcz i zawieszają w szafie, jakbyś był dobrym znajomym. I muzyka tam jest. Kiedyś był jeden skrzypek jak ten ze "Skrzypka z dachu"
A teraz jest nawet więcej:
Spoglądały na mnie portrety z ulic dawnej Łodzi- tej, ktorej nie ma i było w nich coś bliskiego, pełnego cierpienia ale także niepokojącego.
Ale któregoś dnia do mojego stolika w ogródku przysiadł się szczupły, skromny człowiek i powiedział, że prowadził tu prace remontowe jako podwykonawca.
- "Właściciel nie zapłacił mi większej części umówionej kwoty, tj dwunastu tysięcy zł. I nie tylko mnie. Urywał wszystkim: płytkarzom, malarzom, stolarzom... Kto by z nim walczył? Ma takie koneksje,znajomości w rządzie, jada z prezydentem, a ja zwykła płotka nie mam nic do gadania.
Może to nie jest wielki przekręt- urwać murarzowi, albo tynkarzowi ale straciłam apetyt i już tam nie wpadam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz