Dopiero teraz rozumiem- dawne
piosenki pełne tęsknoty i ciepła:
„ Mówcie co chceci nie ma na swieci joj jak serce batiara”/Batiar jak trza to
życie swe da bo takie serce on ma”
„Więc , gdybym kiedyś urodzić się
mógł/ tylko we Lwowi/ Bo ni ma gadania i co chcesz to mów/ ni ma jak Lwów! A
panny to ma słodziutkie ten gród jak sok, czekuliada i mniód”
Jednakże panny czasami zachodziły w ciążę i wtedy "batiar" musiał się żenić czyli "okołtunić". Kiedy do Lwowa przyjeżdżał ktoś niesypatyczny pytano go: " Czy ty z Warszawy, czy ze świeżego powietrza...?"
Kamienne serce miasta- zabytek na
zabytku- inaczej niż w Łodzi, gdzie nie ma polskich pałaców, gdzie za każdym
pięknym budynkiem- obce nazwisko. Tutaj odwrotnie: Kazimierz Wielki,
Fredro, Boy- Żeleński, Herbert, Mickiewicz, Sobieski … i choć to
był król mimo woli- to jednak polski.
Niezwykłe miasto-pełne zaułków,
świątyń, kamienic, kościołów- położone na siedmiu wzgórzach jak Rzym. A
tramwaje jeżdżą tak wolno, że można przed nimi przejść po kamiennych,
szlifowanych stopami ulicach. To miasto
zdaje się mieć tak wielką starówkę, że mój kochany Lublin może się w niej
schować. I czuję żal, że stracone. W zachodzącym słońcu płoną i błyszczą
grzebienie Roztocza a małe poletka z chwastami
ciągną się długo za miastem i wyglądają smutno.
- Być może taki sam smutek odczuwają
Niemcy wyjeżdżając z Wrocławia… -mówi
Janina Ostrzyżek.
Jednak to nie to samo. Nie
straciliśmy Lwowa z powodu pychy ani z powodu żądzy władzy- myślę po cichu i
przyglądam się jej. Sympatyczna buzia
bez makijażu, różaniec, termos którym gotowa częstować, napój energetyzujący i
książka w zanadrzu. Przyjechała tu z
dwoma najmłodszymi synami, żeby pokazać
im serce dawnej Polski, z której można być dumnym. Pochodzi z okolic Ryk i
pisze wiersze. Mam w plecaku jej tomik: „Codzienność”. Wieczorem idzie z
chłopcami na „Trawiatę”. Gmach opery na placu jak na wielkim stole- stoi na
płycie betonu. To był nowy materiał w XIX wieku. Architekt Gorgolewski
zaprojektował go bogato: stiuki, marmury, rzeźby, złocenia, malowidła ścienne. Sala lustrzana i widownia
jak naszyjniki ze złota. Ponad głowami widzów przypięta do sufitu wspaniała
broszka- pełna świateł. Wygięte loże dla bogaczy, w tym cesarska z łazienką i
oddzielnym wejściem. Wszystkich wejść do gmachu było czternaście. Zapewniały
bezpieczeństwo w przypadku pożaru. Kiedy
z niej wychodzę idę na targ pełen gwaru,
gdzie naszyjniki ręcznie wiązane z sutaszu i korali, w kształcie maków, jarzębin i róż, a
nieco dalej stoisko siwych akordeonów i postarzałych guzikówek , które wciąż
bardzo lubię. Idę w stronę szpitala żydowskiego z czerwonej i żółtej cegły zwanego niegdyś
izraelskim. Podoba mi się jego mauretańska czapka orientalnie zdobiona. Szpital
wygląda jak nieczynny, choć czasem ktoś wychodzi z bramy. Podobno jest tu
oddział położniczy. Jednak w oknie ani jednej twarzy. Obchodzę go dookoła i
nic- kompletna cisza.
Za to dzielnica ormiańska pełna
życia. W uliczkach kafejki z kwiatami, brodacz z gazetą w ubraniu popa i zawodzący, orientalny zaśpiew
z katedry. Świątynia pełna malowideł, przydymionych żółci, fioletów i różu. Co
za miasto! Przed wojną mieszkali tu Ormianie, Węgrzy, Żydzi, Polacy, Ukraińcy i
Rosjanie. Przy czym Polaków było 60
procent, Żydów trzydzieści a pozostałe nacje stanowiły dziesięć. Jednak w miasteczkach wokół Lwowa przeważała
ludność żydowska. Kiedy wybuchła wojna
Niemcy oznaczyli ich przepaskami i zamknęli w getcie a potem wieziono ich do
Bełżca i mordowano spalinami. Żeby nie uciekli podczas transportu, przewożono
ich nago w zamkniętych wagonach towarowych wysypanych wapnem. Taki przejazd
wystarczał za śmierć. Bełżec był obozem, gdzie na początku mordowano Cyganów. Kiedy ich
zabrakło, przyszła kolej na Żydów. Kto byłby następny…?
Ten obóz rzuca cień na pobyt we
Lwowie i trudno się otrząsnąć. Kamienne serce miasta rozległe, dobrze
chronione, nietknięte wojnami ma wiele polskich śladów, choć ulicom zmieniono
imiona. Na wzgórzu łyczakowskim pięknie
skomponowany cmentarz nastoletnich chłopców -obrońców miasta z 1920 roku. W
latach siedemdziesiątych Rosjanie zrównali go z ziemią spychaczami i koparkami
ale w 15 lat później pojawiła się polska firma Energopol i wzniesiono go od nowa według starych planów. Lwowiacy
przychodzili tu i sprzątali, bo uważali to za swój obowiązek. Teraz białe
mogiły leżą jasno i nieruchomo a nad nimi archanioł Gabriel w chmurach z
mieczami w rękach pełen dumy i siły i gotów do walki.
Tutaj
trzeba przyjechać na dłużej. Jeden dzień to za mało. Poza tym taniej niż w Polsce. Za pięćdziesiąt złotych kupiłam trzy paczki najlepszych
papierosów, zjadłam dobry obiad z deserem, winem i kawą i jeszcze mi coś
zostało. Na ulicy Ukrainki młoda kobieta
podrywa gołębie do lotu. Fotografuję ją z oddali, choć zdjęcie nieostre. Potem
siadam na chwilę w jednej z licznych kawiarni pełnych pelargonii i kupuję Kurier
Galicyjski po polsku. Czytam dobrze znany kawał o tym jak reb-
Gedalie Boniówka zarabiał na śpiewie z wyjątkiem trzech drobnych rzeczy: to nie był
reb Boniówka tylko kupiec Srul, który nie śpiewał lecz kupował lasy i nie
zarobił tylko stracił. Żeby nie ten humor- to by człowiek umarł- mawiał znany
lwowianin Aleksander Fredro.
Lwów był stolicą kultury, nadawał ton
całej Polsce. Słynna „Lwowska Fala” była słuchana przez radio w całym kraju. Jej ostatni
batiarzy: Szczepko i Tońko podnosili na duchu naród- nawet w czasie wojny.
Żeby zrozumieć siebie, żeby poznać - trzeba to miasto zobaczyć. Jestem z niego
dumna.
Bogate wnętrza Opery Lwowskiej
Budynek opery
Hol opery
Widok z pomnika Mickiewicza
Ta kobieta poderwała gołębie do lotu na ulicy Ukrainki
Na wprost dawnego Szpitala Izraelskiego
Ulica Lwowa
Katedra ormiańska
Anioł na Łyczakowie
2400 mogił - nastolatków- obrońców Lwowa na Cmentarzu Łyczakowskim