piątek, 24 lutego 2017

Zakopany ręcznik


 Któregoś dnia znalazłam się na przystanku przy szpitalu Kopernika i czekałam na czwórkę. To już nie była taka trumna jak w latach osiemdziesiątych a nawet dziewięćdziesiątych XX wieku, ale wystarczająco stara, by ją z daleka rozpoznać. Była późna jesień 2004 roku, chłodn i mglista. Na przystanku stała elegancko ubrana kobieta po sześćdziesiątce z włosami utlenionymi na blond.Były ładnie przycięte, do ramion, starannie ułożone. Do tego beżowy, wełniany płaszcz, modna torebka, czułenka na średnim obcasie. Powiedziałam: dzień dobry i usiadłam na ławce a ona wyraźnie się ucieszyła i zaczęła rozmowę. Nie pamiętam początku, ale już po kilku minutach miała w oczach łzy. Opowiadała o mężu, który odszedł do innej i miał z nią syna i córkę:
"Ze mną nie chciał mieć więcej dzieci. Kazał usuwać ciąże, choć mieliśmy tylko jednego syna...a z nią zaraz po ślubie miał córkę a potem jeszcze syna... dlaczego? Nie mogę się z tym pogodzić. To było dawno, 15 lat temu i nie chodzi o to, że odszedł, ale że ma  dzieci, a mnie nie wolno było ich mieć. Nawet to pierwsze to był problem.  To mnie najbardziej boli."
 Wielkie łzy ciekły jej po twarzy i płakała w głos. Tramwaj długo nie przyjeżdżał i byłyśmy tylko we dwie. Kiedy wreszcie nadjechała czwórka byłyśmy już na ty i usiadłyśmy obok siebie. Kobieta z zapłakaną twarzą opowiadała mi o swoim życiu a stary tramwaj skrzypiał jadąc okrężną drogą na Bałuty. Jechałyśmy chyba godzinę i w końcu wysiadłam razem z nią, bo opowieść była ciekawsza od tego, co miałam załatwić. Mieszkała w bloku na pierwszym albo drugim piętrze w bardzo ładnie urządzonym mieszkaniu z lustrem na całą ścianę, w którym odbijała się zieleń. Wanda ( bo tak się nazywała) była inżynierem w zakresie włókiennictwa już na emeryturze. Kiedy zamknięto jej zakład i zwolniono z pracy dorabiała na dzianinach. Rozwoziła przędzę do 10 kobiet a one ręcznie dziergały swetry według jej wzoru. Wanda je sprzedawała rozwożąc po rynkach i sklepikach, najpierw maluchem a potem dużo lepszym autem. W tym czasie wszystko się dobrze sprzedawało, bo rynek był nienasycony.
" Byłam ciągle w drodze i jeździłam nawet do Gdańska. Zarabiałam coraz lepiej. On nadal pracował. Któregoś dnia powiedział, że odchodzi- ot tak po prostu jakby to był kolejny temat na śniadanie. Czy płakałam nie pamiętam. Zabrał swoje rzeczy i wyprowadził się do niej.  Tak, jest młodsza ode mnie, ale niech sobie będzie... tak już jest.  Z naszym synem spotyka się rzadko, choć Rafał dobrze sobie radzi. Jest kierownikiem w duzej firmie w branży cukierniczej. Jednak, kiedy ktoś mi powiedział wtedy po pół roku, że ona jest w zaawansowanej ciąży- przeżyłam szok i do dziś nie mogę się pozbierać, kiedy spotykam jego dzieci."
Za oknem był zwykły, szary dzień. Zrobiła herbatę i pokazała mi sypialnię. to był nieduży pokój z białym szerokim łóżkiem i białą szafą. Na ścianie  fototapeta z jakimś krajobrazem. Najbardziej podobało mi się przykrycie łóżka- bardzo kolorowe- ręczna robota z wełny. Wanda zaparzyła herbatę i opowiadała dalej.
" Teraz spotykam się czasami z kimś. Dałam ogłoszenie w internecie. Przychodzą tu różni faceci, ogladają mieszkanie i zaraz chcą się wprowadzać. Ostatnio jeden wymyślił, że swoje mieszkanie odda córce i zamieszka u mnie. Jaki sprytny. Jak szybko wymościł sobie gniazdko... a jeszcze powiem ci więcej. Był tu taki jeden z daleka - osiemdziesiąt lat. Nawet miły. No to posłałam mu w sąsiednim pokoju. A on w nocy przyszedł do mnie z ręczniczkiem... taki dziadek wyobrażasz sobie, czy on jeszcze może...? Ten ręczniczek...
Wyobraziłam sobie małego staruszka w piżamie z żółtym ręczniczkiem na ramieniu i wyobraziłam sobie, jak kładzie ten ręczniczek na jej prześcieradle i jeszcze widziałam go w lustrze. I nawet teraz go widzę. Nie powiedziałm nic, bo co tu można powiedzieć... Wanda mówiła dalej, dlaczego właśnie mnie, dopiero co poznanej osobie...? Przeszłyśmy do pokoju a ona mówiła dalej, tym razem o matce.  Dobrze  pamiętam.
" Któregoś dnia wróciłam do domu trochę później. Byłam na pierwszym roku studiów. Spytała mnie, co robiłam a ja odparłam, że miałam spotkanie z fajnym chłopakiem a ona uderzyła mnie w twarz z całej siły. Nic nie zrobiłam, pocałowaliśmy się tylko i to wszystko. Nie wiem, dlaczego to zrobiła. Była bardzo surowa. Kiedy wyszłam za mąż, nie wiedziałam nic o zapobieganiu ciąży.

- Jak to możliwe?- spytałam Przecież jesteś inżynierem

- To był temat tabu. Nigdy się o tym nie mówiło. Zachodziłam w ciążę i usuwałam ją, bo on nie chciał dzieci. Miałam jedenaście skrobanek. Jedenaście! Wyobrażasz sobie!?

Nie wiedziałam co powiedzieć. Była zapłakana i rozdygotana. Wyjechałam stamtąd po kilku godzinach. Spotkałyśmy się jeszcze raz albo dwa i potem kontakt się urwał.




wtorek, 14 lutego 2017

Zamknę oczy i nie widzę - nic

-Zamknę oczy i nic nie widzę...- powiedział staruszek zaciskając powieki

-Kiedy ja zamknę oczy, to też nic nie widzę - powiedziała córka uśmiechając się

-Serce nie bije, nic a nic- ciągnął ojciec  zdziwiony

- Ale żyjesz- odparła

-No tak, żyję, ale kaku nie ma...

- Damy lekarstwo, albo sok z kapusty i będzie. Pospaceruj trochę.

-Gdzie mam spacerować?

- Z kuchni do pokoju i z powrotem

- Oj Boże tak ciężko...

- Tato jeśli będziesz ćwiczył, to będzie coraz lepiej.

Staruszek nie mógł wstać z fotela, więc Alicja pomogła mu i z zadowoleniem patrzyła jak ojciec chodzi. Jeszcze kilka dni temu nie był wstanie ruszyć się z miejsca, nie był w stanie utrzymać łyżki i trzeba było go karmić. Cieszyła się, że tak ładnie je kremową zupę jarzynową z blendera. Był bezradny jak dziecko i całkowicie bezbronny, ale był w domu. W szpitalu nie chciał jeść, bo myślał, że go otrują. Nie ufał nikomu. Kiedy przyjechała do niego, poczuł się bezpieczniej i zjadł trzy jogurty a potem wypił kompot przez rurkę i sok bananowy.

- Czy pamiętasz kim jestem?- spytała siadając obok łóżka

- Pamiętam, ale nie mogę wymówić..., córka- powiedział z trudem i dodał szybko: uciekaj, bo ciebie zamkną, tutaj trupy wynoszą, zobacz, jak ich męczą...

- To pielęgniarki, one opiekują się tymi ludźmi- zaprzeczyła stanowczo
- Pożyjemy, zobaczymy- ciagnął z przekonaniem

- I karmią na chama ...zaoponował

- Karmią, bo by nie przeżyli, chcą ich uratować

- Ale ten jeden ciągle krzyczy! -dodał z lękiem

- Krzyczy, bo chce banana. Jak mu dam czipsy albo ciastka, albo cokolwiek, to przestaje krzyczeć- zobacz. On tymi krzykami zwraca na siebie uwagę- powiedziała córka

- On jest samotny, krzyczy z samotności- powiedział ojciec. Nikt go nie odwiedza.

-Masz rację, ale Ciebie odwiedza kilka osób- odpowiedziała córka

-Uciekaj stąd, oni i ciebie zamkną, tu są kraty w oknach!

-Nie zamkną mnie, jestem silna i zabiorę cię stąd- odparła

- Ja się modliłem do Boga, do wszystkich i do ciebie też się modliłem, żebyś mnie stąd zabrała

- Zabiorę tato. Jutro będzie wynik roentgenu płuc i jeśli będzie dobry, zabiorę cię do domu. Nie martw się.

W tym momencie weszła pielęgniarka i przyniosła leki

- Czy mogę...? spytał ojciec z obawą patrząc na córkę

- Tak tato, to lekarstwo.

Staruszek uspokoił się i połknął podane pastylki.

- Od rodziny biorą a od nas nie- powiedziała pielęgniarka i dodała: jak tata ładnie je, gdy pani go karmi...

Córka uśmiechnęła się i powiedziała:  ma do mnie zaufanie.

- No tak, no tak -pokiwała głową pielęgniarka i poszła do następnego pacjenta.

W sali było osiem łóżek i wszystkie zajęte. Byli tam młodzi mężczyźni i kilku starszych. Jeden z pacjentów był wychudzony i pod kroplówką. Rehabilitant pracował nad jego nogami. Prostował je, zginał, masował wychudłe łydki a jej ojciec przyglądał się temu ze strachem. Czuł się zagubiony w tym nieznanym miejscu i każdy jęk przejmował go lękiem.

- Tato przyniosłam laptop. Pokażę ci zdjęcia. Ojciec oglądał zdjęcia i usiłował przypomnieć sobie kto na nich jest.

- Nic nie pamiętam, nie wiem kto to jest....

- Ale tutaj zobacz, byliśmy tu razem, piłeś piwo a potem jedliśmy lody- przypominała córka

-Nie było cię długo i bałem się, że nie wrócę do domu- szepnął staruszek

-Musiałam zaparkować samochód a nigdzie nie było wolnych miejsc i odjechałam dalej ale przyszłam

- A ja myślałem, że zginęłaś...

- Nie zostawiłabym cię- powiedziała córka i dodała: Czy pamiętasz jak śpiewałeś?

- Pamiętam, wszyscy mnie podziwiali, oklaskiwali... - ciągnął z zadowoleniem i w tym momencie zapomniał o strachu.

- No właśnie, zaśpiewaj mi coś po cichu- powiedziała Alicja

Ojciec zaczął śpiewać starą piosenkę sprzed lat: " Umówiłem się z nią na dziewiątą, tak mi do niej tęskno dziś, pójdę wezmę od szefa a konto, kupię jej bukiecik róż...."

- Pan pięknie śpiewa- uśmiechnęła się pielęgniarka

- Ale kaku nie mogę... powiedział ojciec bezradnie jak mały chłopczyk i dodał: " Chcę do łazienki, muszę się wysikać."

Pielęgniarz pomógł mu wstać i posadził na wózku. Córka zawiozła ojca do toalety i przy pomocy pielęgniarza zaprowadziła go do sedesu. Czuła się zakłopotana, gdy mężczyzna ściągał ojcu pampersa i powiedziała: " Nie jestem jeszcze przyzwyczajona do tej sytuacji, może pan zostanie z tatą?"

- Oczywiście, rozumiem uśmiechnął się mężczyzna i zamknął drzwi. Kiedy wyszli, umyła ojcu dłonie nad umywalką a pielęgniarz zdjął gumowe rękawiczki. Dała mu dużą czekoladę z orzechami w rumie i powiedziała: Dziękuję za wszystko, niech pan nas dobrze wspomina.
Teraz byli już w domu , w jej mieszkaniu. Stała przy oknie i patrzyła jak ojciec powoli chodzi wzdłuż ścian dużego pokoju. Czasami zatrzymywał się przy ścianie i wracał z powrotem tyłem. Podchodziła do niego i mówiła troskliwie, obracając go delikatnie: " Przodem tato, przodem."

- Gdzie jest przód? -spytał ojciec

- Tutaj -odparła- wskazując jego pierś

-Ale serce nie bije... odparł z powątpiewaniem

- Bije, tylko nie słyszysz- odparła. Ja swego też nie słyszę, a wiem, że bije.

- Ale ja nie wiem- zmartwił się ojciec

- Tato, ty mógłbyś występować w kabarecie- roześmiała się głośno

-Ale gdzie ten kabaret...? - spytał ojciec

Alicja z czułością popatrzyła na ojca. Był łagodny i grzeczny, i trudno było uwierzyć, że szarpał się w pasach, że krzyczał na pielęgniarki, że jej młodszą siostrę nazywał suką, że wziął kuchenny nóż i powiedział, że ją zabije. To ona wezwała pogotowie i czuła się pokrzywdzona. Alicja myślała o niej z niechęcią jakby zobaczyła ją nagle od nowa. Siostra potrafiła być urocza i zabawna. Była duszą towarzystwa. Mieszkała w wygodnym domu i nie pracowała, bo jej mąż zarabiał bardzo dobrze i był pod jej wpływem, choć nigdy go nie kochała. A może właśnie dlatego?-  myślała Alicja - on ją całe życie zdobywa i choć świetnie sobie radzi jest ciągle zakochany i ślepy, a ona manipuluje. Zawsze była w tym dobra, choć nikt jej tego nie uczył.
Następnego dnia ojciec sam poszedł do łazienki i sam zjadł śniadanie- jajecznicę z trzech jaj. Alicja cieszyła się, że tak szybko wraca do zdrowia. On na pewno miał mały wylew, ale w szpitalu nikt nie zrobił tomografii, bo uważali, że skoro ma dziewięćdziesiąt lat, to już pora umierać i szkoda kasy. Niepotrzebnie dałam lekarzowi koniak i tak niczego nie zrobił. Powiedział, żebym z zapaleniem płóc zabrała go do domu, bo na pewno będzie mu lepiej. I rzeczywiście, był w coraz lepszej formie. Może to te leki, które dostawał w kroplówce tak na niego działały?- myślała Alicja. Ale dlaczego wyszedł w nocy na podwórko w skarpetkach? Dlaczego  krzyczał? Może zbyt długo tłumił to w sobie i w końcu wybuchnął. Przecież kiedyś bywał wybuchowy, ale nie aż tak. Siostra nie zadzwoniła do niej, nie powiedziała, że ojciec w szpitalu na oddziale zamkniętym, że ma zapalenie płuc. Dowiedziała się o tym dopiero po kilku dniach. Załatwiła urlop i pojechała. Był przerażony. Nie rozumiał, co się dzieje, ale poznał ją. Co będzie dalej? Lekarz mówi, że ma demencję, że będą dobre dni i takie, gdy nie będzie pamiętał nawet jej. Kto się nim zajmie, gdy pójdę do pracy? Trzeba kogoś wynająć, by z nim został, ale kogo? Alicja myślała gorączkowo, była zdenerwowana, od kilku dni sypiała jak zając, sprawdzając, czy ojciec śpi. W pierwszą noc spadł z łóżka, zasikał wszystko pomimo pampersa i wołał, że tonie. Następnej nocy dała podwójną dawkę ketrelu, jak zalecił lekarz i  spał spokojnie. A teraz był osłabiony, ale przytomny.

- Ona mnie okradła- powiedział ojciec po śniadaniu- zabrała mi wszystkie pieniądze, choć jest bogata. Przecież dałem jej co mogłem, dawałem połowę renty za utrzymanie a resztę odkładałem a ona mi wszystko zabrała i mówi, że wyniosłem z domu i zapomniałem. Zrobiła ze mnie głupka. Trzymałem wszystko w tapczanie i zbierałem dla ciebie a ona mi zabrała.
 Ojciec był smutny i wyglądał jak dawniej. Jego oczy już nie były zamglone.

- Nigdy nie czułem się u niej dobrze, choć to przecież mój dom...ciągle mi wymawia, że z tamtego domu, co jej zapisałem, to już prawie nic nie ma, że wszystko nowe, że to oni odnowili i ciągle jej mało. Czemu jest taka chciwa?, Przecież niczego jej nie brak?
 Zabrała mi wszystko i jeszcze wmawiała, że to ja gdzieś wyniosłem i zapomniałem. Chciałem jej przywalić, ale wezwali pogotowie i zabrali mnie  - ciągnął ojciec

- Mówiłam ci, że trzeba założyć konto w banku -wtrąciła Alicja

- Ale ja nie chciałem, żeby ona wiedziała, ile mam
- Tato, to bardzo łatwo obliczyć

- Oddawałem połowę i jeszcze mało...

- Zgłosisz to na policję, albo do sądu? Możesz zgłosić. Czy chcesz chodzić do sądu?

- Nie

- No właśnie, nie podasz jej do sądu, a poza tym to trudno udowodnić- powiedziała córka

Ojciec ma wpisaną demencję na karcie ze szpitala- pomyślała i nie wiadomo jak będzie się czuł, zanim sprawa się zacznie. Taki stres nie jest mu potrzebny. Kto się nim zajmie, gdy pójdę do pracy i czy wystarczy jego emerytura? Lekarz mówi, że będą lepsze i gorsze dni. A jeśli mnie któregoś dnia nie pozna, co wtedy?
Alicja popatrzyła na ojca w fotelu i uspokoiła się. Oglądał album ze zdjęciami zwierząt, bez okularów. Czytał duże litery i w pewnym momencie powiedział patrząc na mapę: to Ameryka Południowa a to północna. Co to za cholera, że rano nie mogłem tego przeczytać, ani nie znałem tej mapy? Co to się porobiło?
Alicja uśmiechnęła się i włączyła telewizor. Po raz kolejny obejrzała" Szklaną pułapkę" z dzielnym Bruce Willisem a ojciec powiedział:" Ja go już gdzieś widziałem, nie mogę przypomnieć... jak on się nazywa...?"




poniedziałek, 13 lutego 2017

Krakowski Kazimierz

Późną jesienią ubiegłego roku pojechałam do Krakowa i cały dzień spędziłam szwendając się po uliczkach i synagogach dawnej, żydowskiej dzielnicy. W świątyni Kupa, (co za nazwa) wszyscy panowie w jednakowych jarmułkach, biało niebieskich jak czepki kąpielowe. Skąd oni wzięli te czapeczki, myślałam. Można by w nich od razu wskoczyć do basenu … Może to modne na zachodzie…? Ale gdzie tam. Dostają je przy wejściu obowiązkowo. Wyglądają zabawnie i czują się nieswojo w tych czepkach z aparatami na piersi -wypasionymi jak armatki. Dwie kobiety w oddali zapadają w ciszę i modlą się. Ta potrzeba istnieje w każdej kulturze. Nie ma tej samej odpowiedzi dla wszystkich. Ja także jej szukam i odpowiedź - może być tylko moja.
Wychodzę z synagogi, idę dalej. Przede mną kawiarnia z książkami. Zamawiam hummus i koszerne wino a potem siadam przy regale z książkami. Wszystko o holokauście i gettach. Przeglądam i odkładam. Reszta po angielsku i niemiecku. Jestem jedyną Polką w tym przybytku wiedzy. Muzyka też egzotyczna. Przypomina Egipt. Sałatka z kuskusa i mięty nie bardzo mi smakuje, hummus ciężkostrawny, ale wino świetne. W końcu znajduję książkę dla siebie: poezję sufich. Przypomina mi się wirujący derwisz w pięknej sali na statku, gdy płynęłam po Nilu. Niezapomniany wieczór i noc- ciepła noc pustyni z odległymi światłami dalekich grobowców.
Napęczniała hummusem, zbieram swoje przyrządy i wyruszam dalej. Przede mną restauracja "Sąsiedzi”. Przyciąga i odpycha. Pachnie Grossem i pytaniami jak było naprawdę i jakoś nie mam złudzeń, że w czasach przemocy szlachetność była cieniutka.  W wąskich uliczkach, gdzie drewniane krzesełka, przytulne wnętrza w kafejkach i świece - nikt nie mówi po polsku. Sami cudzoziemcy, uprzejmi i grzeczni. Tżz się uśmiecham- jak Japończyk na lewo i prawo. Czasem rozstawiam statyw, ale dzień pochmurny i światła za mało. W końcu mam dość. Czuję się zagubiona, jakbym trafiła do innego kraju. Wracam do Polski- myślę i zdecydowanie wkraczam na Grodzką, która mnie prowadzi do sukiennic w zmierzchu i białych karet, i stangretów w cylindrach. Zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń.


                                            To jeszcze nie Kazimierz, ale zbliżam się

Synagoga Kupa od zewnątrz." Kupat- cdaka" to po hebrajsku puszka ofiarna, stąd nazwa .


                                            Wnętrza synagogi Kupa, ulica Warszauera 8.



 A to moja kawiarnia. Mam słabość do książek, bo można w nich zatonąć. Niestety zapomniałam jak się nazywa...

        
      Synagoga Kowea Itim Le- Tora , ulica Józefa 42. Teraz są tu mieszkania.

                                             A to już droga powrotna do krakowskiego rynku

                                 A oto i on w nocnych światłach - jak zaczarowany

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...