niedziela, 31 sierpnia 2014

Sandomierz

Droga z Kraśnika do Sandomierza  była super. Kochane pagórki i słoneczne doliny. Żadnej ściany!  Co chwila inny widok. Sobota. Nie było tirów.  Nawet nie padało. Domy zadbane, zakwiatowane, na cokołach pagórków . Kilometry sadów. To zagłębie jabłkowe. Mogłabym tak hulać w tę i z powrotem przez całą Polskę.
 Boże! zalej naszymi jabłkami Europę, Chiny i Bliski Wschód. Niech sypią się z samolotów jak holenderskie tulipany z napisem Made in Poland.   Zatrzymuję się kilka kilometrów przed Sandomierzem, w domu z napisem: „www.zlota-agroturystyka.eu” , gdzie właśnie sadzą róże.  Jest tutaj  Ukrainiec , który wysyła za granicę całe tiry jabłek.   To najmilszy gość w Złotej, stały lokator i odbiorca.  Spady na skupie  po 13 groszy – niemożliwie tanio.  W ubiegłym roku były po 40.
Stary fotel bujany trzeszczy w upale. Dostałam pokój od południa. Za ciepło, ale  wkrótce noc.  Gospodyni lubi pogadać i sprzątać także, co od razu doceniam. W altanie na stole pełno coli, chipsów, kanapek i piwa a dwóch facetów uwija się przy wiadrach.  Jeden bardzo przejęty miesza goła ręką. Przekłada, dokłada, odejmuje, próbuje, wącha… ???
To rybia karma na konkurs rybacki.  Chodzi o to,  żeby do nich szły wszystkie ryby...

Sandomierz mnie oczarował. Wysypał z rękawa kamienice, katedry, ogrody i zamek. Jeszcze Wisła w oddali. Kazimierz się nie umywa. Za szybko się kończy.

Schabowe w Don Matteo  twarde jak tektura i równie smaczne, ale szarlotka pycha  -prawie jak z Novorolu.  Żeby tu wejść, mijam dworek z gankiem, flagę narodową, Matkę Boską  w ogródku i drewniane kierpce na ganku.  Miejsce w sam raz dla PIS-u.  Moje ułamki  podziwiają zabytek i idą dalej  do aż wypasionych plebanii na wzgórzu.







piątek, 22 sierpnia 2014

FIOLETOWE KWARKI


                                                                                                                                  
Fioletowe kwarki
w purpurowych ogrodach
chryzantem sztorm
wysypią na zaułki
     w grobowcu miasta
    smukłe nogi słońca

Zdejmij baleriny
 blaszanych dachów
i kominami kwiatów
otul  je
                bransolety irysów
                pobrzękują na kostkach

Mrówki w okularach
wychodzą z supersamów
i w japońskich spódnicach
po szosach śmigają

               niebieskookie skwarki
               przegryza mordka wiatru

Białe piegi stopu
w uliczkach kratkowanych
rozgrzane popołudnie
rozpłaszczają w bramach

     Purchawy  i purchawki                                                                      
         w przydeptanych kapciach
         sękate bąki
          wypuszczają na balkon 

                        w lodówce woda drży

Hej! kapturki czerwone
przysypane zmierzchem
światełka migają
bo król nocy wzywa






środa, 20 sierpnia 2014

Czerwone maki słońca

Kraków 1982 wyciska z oczu łzy. Przyjechałam o zmierzchu. Tak samo jak dziś siedziałam w Novorolu. Stare pudernice w aksamitnych fotelach miały ciekawą biżuterię.  Mgławice duchów wychodziły z zaułków, ciągnęły ulicami.
 Był pierwszy listopada. Miasto jak wielki grobowiec.

                                      Teraz tonie w kwiatach. Czerwone maki słońca mocno przypiekają.
Wchodzę do chłodnej Zary i kupuję szorty. A wokół ludzi tłum, kafejki na chodnikach. Rosjanin pięknie gra na guzikówce. 
Kobieta w gruzińskiej knajpie wyciąga z torby pól litra i nalewa do szklanki. Dwie Cyganki bezczelnie stawiają kubki na monety. Każdy zarabia, jak się da.

Przede mną grupa rudych, piegowatych- baobabów unijnych. Na szczęście -poszli dalej.
















sobota, 16 sierpnia 2014

Babski blues


Cały dzień w łóżku  i czytanie „Babskiego bluesa” Eryki Jong. Powieść wydano dwa lata po narodzinach córki a ja nic nie wiedziałam. Szkoda. Może to by coś zmieniło w moim  dawnym życiu?
Cały dzień w łóżku, zupa i grabienie trawy i czytanie babskiego bluesa i słońce włazi na parapet i kilogramy słońca i wielkie kilosy słońca!
Jak mogła kochać utrzymanka?- Nie pojmuję. Mężczyzna, który nie pracuje jest aseksualny. Jednak nie dla bohaterki. Dziwne. Dla super bohaterki, która zapisywała w dzienniczku, że siedem razy dziennie miała z nim seks, super seks, super pieprzenie, super miłość,  super kochanka, który był jej bożkiem i bez którego nic nie miało sensu a dwie małe dziewczynki o imionach Ed i Mike były jak jej przyjaciółki i to wszystko dziwne. Wielkie bogactwo, obrazy po dwieście tysięcy, życie blisko lasu z taką kasą bez ochroniarza z córeczkami, ich nianią i asystentką. Dziwny świat i bardzo wciągający. Co w nim feministycznego? To prawdziwy świat i nieprawdziwy.
Stare panny w szkole, pedagożką ze zmarszczkami na nosie, pielęgniarki, które latami nie miały faceta. Smutne to i gorzkie a tu -Eryka o seksie  mówi z uwielbieniem. A z jaką czułością pisze o wibratorze, kiedy porzuca ją kochanek?
Super książka. Dawno nie czytałam równie dobrej i fascynującej, a kupiłam ją w Litera- cafe za cztery złote. Jasne, że słyszałam o pisarce, ale nie miałam czasu na czytanie. Budowanie domu, ferma, hurtownia, pełne stawy karpi, dzieci, przedszkola, szkoły, kółka zainteresowań, klienci, dostawcy, kredyty, zakładanie ogrodu, który wystarczyłby na dziesięć innych, pranie, sprzątanie, zakupy, zagubienie. I wreszcie wszystko diabli wzięli.




piątek, 15 sierpnia 2014

W słońcu i w deszczu


Trudno opuścić malownicze jeziora, więc jechałam  z Ełku powoli, krętymi drogami aż do Mikołajek skąpanych w deszczu. Zjadłam obiad  w  barze, wśród  kwiatów i krzewów. Po lśniących kamieniach wszedł przystojny żeglarz z włosami do ramion.  Cóż, halibut Renaty  i poranna sielawa z patelni były o wiele lepsze, ale Mikołajki  mają swój klimat.  Widać je z daleka jak klamrę jezior.  Szłam ulicą aż do  kościoła augsburskiego  na wzgórzu. Wśród aksamitek  do pasa – stał ogromny posąg  Chrystusa.
 Z kościoła wyszło dwoje ludzi. Nie byli młodzi i nie byli piękni. Dwie chude szkapy, podstarzałe, ale w ich przytuleniu i delikatnej tkliwości było coś uroczego.  Patrzyłam jak schodzą z dziedzińca  i znikają w uliczce na wodą.  Łodzie ściągały do portu. Kobieta przed lumpeksem czekała na klientów, ale nikt nie wchodził.   Smutne manekiny spoglądały z wystawy na odnowione kamienice. Ten lumpeks tu nie pasował. Ale  sklep indyjski z torbami we wszystkich odcieniach różu i fioletu wyglądał w uliczce jak obraz.
 Między starymi murami z patynami tynku, w głębi podwórka  stał śmieciarz i upychał coś do torby. Miał stary  rower z odzysku.    W kolorowej, zamaszystej kurtce w szerokie pasy szedł Niemiec jak soczysty brojler. Gdyby nie gumowe podeszwy, mógłby stukać obcasami o podmokłe kamienie. Miał pięknie siwe włosy. Lekki deszcz im służył.
 Jechałam dalej, zatrzymując się nad mijanymi jeziorami aż do Rozłogów. Wielkie świerki i sosny po drodze zawsze dodają mi sił.  Tu czuję się jak w domu. Drogi szybkiego ruchu męczą mnie i drażnią. Ich wielkie ściany co chwila zasłaniają widok, toteż nic nie goniło mnie do przodu. Siedemdziesiąt kilometrów przed Warszawą zaczęła się ulewa. Dochodziła jedenasta. Było ciemno.  Zatrzymałam się przy restauracji obok nieczynnej stacji benzynowej i  pomyślałam, że poczekam tu do świtu. O północy podjechał jeep. Wysiadła z niego  dziewczyna  w bardzo obcisłej sukience. Wyrzuciła papierosa do kosza i odeszła, kołysząc się na szpilkach. Jej długie włosy falowały w świetle.
 Po północy pojawił się ogromny, stalowy tir „Biedronki” z napisem : Wspieramy Polskę i powoli podjeżdżał pod sklep. Zapakował kontener do magazynu i z hukiem odjechał.  Ostatnia para wyszła z restauracji. Zapadła cisza. Obudziłam się około czwartej nad ranem w wielkiej mgle.  Wyjechałam na drogę 61.  Na najbliższej stacji benzynowej sprzedawca spał na stołku na siedząco, opierając głowę o ścianę. Nie budziłam go.




czwartek, 14 sierpnia 2014

ROSAMUNDE

                                                                                    Renacie, Eugeniuszowi i Andrzejowi -Bieleckim
                                                                                   bez których, to miejce nie byłoby tym, czym jest.




Wszystko zaczęło się tutaj. Najpierw był pokój z łazienką z widokiem na polną drogę i okrawek jeziora. Potem dwa pokoje. Potem przyjechały dwie podróżniczki. Jedna z nich była malarką. Znosiła kilogramy piachu z różnych pól i sypała na płótno. Tak tworzyła piaszczyste pejzaże. Potem przyjechał Mosze  z Izraela swoim czerwonym kabrioletem i powiedział: ”Andrzej- Zwiedziłem pół świata, ale takiej interpretacji  piosenki z Rio Bravo nie słyszałem nigdzie. Ty masz serce do kabaretu i głowę do interesów. Ja tobie pożyczę dwadzieścia tysięcy bez procentu, a ty zrobisz następne pokoje. Oddasz mi za rok. I tak się stało. Pod samym szczytem, gdzie kiedyś wieszano tabakę, montowano w pośpiechu  kolejne ściany. Przyjechało trzydziestu Niemców.  Spoglądali z drogi niepewnie na drewniany płot, postarzałe cegły i omszały dach, ale przytulne pokoje, pachnące świeżym wapnem i tatarakiem -zwaliły ich z nóg. A potem zwalały ich pierogi z jagodami, naleśniki, gorące bułki z piekarnika, kiełbasy z wędzarni  i całe królestwo Renaty. A wszystko to- w zwykłej kuchni z piecem chlebowym.
Nad jeziorem płonęło ognisko, piwo spływało strumieniami. Andrzej brał gitarę i śpiewał tenorem: „Naj-lep-sze -pi -wo to…. łomżyński full!!!
- "GuL, gul,gul"- odpowiadał basem Eugeniusz, który tego dnia nasunął na czoło swój najnowszy kapelusz z odzysku.
A kiedy obaj pełnym głosem zaśpiewali :„Rosamunde, Schenk mir dein Herz/ und sag Ja…” -Niemcy leżeli u ich stóp. Od tego dnia, Peter, który zakochał się w gospodyni, każdego roku przed wigilią, przysyłał wielką pakę z koniakiem i winami.
„ To dopiero goście- chwaliła Renata. Pokoje czyściutkie, wszyscy schodzą na śniadanie punktualnie -sznurkiem i jadą na cały dzień. Wracają na kolację i dobrze płacą.
- A ile wódki można wypić za darmo…! dodawał Eugeniusz
Teraz jest drugi dom, trzy ciągniki I kombajn w stodole. Brak wolnych miejsc do parkowania.  Nawet zimą, gdy woda skuta lodem słychać w tym domu gwar.



czwartek, 7 sierpnia 2014

Sen



Śniło mi się, że idę z wózkiem w nocy przez  zaułki z ogrodem. Potem przez białe skały, które ciemniały wśród deszczu.Potem musiałam iść  tunelem węglowym. Droga skręcała  w górę .Wysoko, coraz wyżej. Miałam nadzieję,  że to wyjście, ale z wózkiem nie mogłam tam wejść. Potem byłam z mężczyzną w labiryncie tuneli.  On spuścił się na dno jednego z nich  na linie, bardzo głęboko i odkrył inny świat. Byliśmy wygrani. Jednak to trwało krótko, bo musiałam wykonać następne zadanie. Na ścianie wisiała skrzynka z wyłącznikami. Było ich siedem. Musiałam przesunąć dźwignie i użyć do każdej z nich  tylko jednego palca.  Trzeba było je trzymać- jak w bombie.  Drugą dłonią trzymałam kable. I nagle zobaczyłam z ulgą, że mam dodatkowe palce. Mały- miał obok siebie drugi -jeszcze nie rozdzielony. Pozostałe były oddzielne. Wykonałam zadanie i byłam wolna. 
Znalazłam się w kinie.  Katolicy puścili film o wolnej Polsce na który prawie nikt nie przyszedł, ale film mnie wzruszył. Powiedziałam, że jest nie na czasie, ale spełniał moje marzenia. Płakałam ze wzruszenia. Przy stole były zakonnice i zaangażowani.  Jedli kolację na białym obrusie. Nie zaprosili mnie. Dałam im 20 złotych na Polskę i wyszłam.




Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...