Przeczytajcie ten wpis, bo w razie
potrzeby będziecie wiedzieć, do kogo iść.
Ja nie wiedziałam. To, że trzeba
natychmiast operować syna spadło jak grom z jasnego nieba.
To ona miała go operować, ale ja
patrzyłam na skromną kobietę w tenisówkach i myślałam: a jeśli ona zemdleje…?
Nie było czasu, nie było wiadomo, komu zaufać i powierzyć dziecko. Pytaliśmy znajomych
lekarzy i w końcu zabraliśmy syna do innego szpitala, do innego miasta. I to był błąd.
Po kilku miesiącach znowu trzeba było
go operować i znowu jego lekarzem prowadzącym na oddziale neurochirurgii była doktor Emilia
„ Mamo, ona ma jakiś stary mundurek harcerski- mówił mój syn, może kupisz jej nowy…?
Czy widzieliście, żeby lekarz wstawał
ze swojego fotela, kiedy wchodzicie do jego pokoju i serdecznie was witał ?
A tak było za każdym razem w jej
gabinecie i zawsze była kolejka, i nie było wizyt prywatnych. Czy widzieliście, żeby
neurochirurg zostawał po godzinach i rozmawiał z rodzicami o ich dziecku?
Doceniłam ją po czasie. Któregoś dnia
siedziałam pod gabinetem ordynatora wraz z inną kobietą i słuchałam jej
opowieści o doktor Emilii. Dziś jest profesorem i nadal operuje w Matce Polce,
ale wtedy w 1999 roku była skromną lekarką w białych tenisówkach, zawsze na
końcu podczas obchodu.
- To najlepszy lekarz, jaki może się trafić-
(mówiła o doktor Emilii nieznajoma kobieta)- Ona uratowała dziecko mojej
koleżanki, choć nie była lekarzem prowadzącym. Urwał się kawałek przewodu odprowadzającego
płyn mózgowo-rdzeniowy do jamy otrzewnej u jej córeczki i lekarze nie mogli go
znaleźć i chcieli wypisać dziecko do domu a ona przyszła do niej i powiedziała,
żeby w żadnym wypadku nie zabierała córki ze szpitala. Sprowadziła z Niemiec aparaturę
poprzez swoje prywatne znajomości i odkryto, że ten brakujący kawałek jest w
komorze serca. Dziewczynka od razu poszła na stół kardiochirurga Mola ( znana
postać) i żyje do dziś.
Po tej rozmowie nie miałam już wątpliwości.
Powierzyłam jej syna bez obaw. Operacja trwała kilka godzin i nie było
dodatkowych powikłań a szwy na czaszce były misterne jak koronki. Nie przyjmowała
nawet kwiatów.
- Jestem pracownikiem państwowym –
mówiła z uśmiechem i odjeżdżała tramwajem.
.....są takie Osoby ....ja nie mam szczęścia by na nie trafić ...
OdpowiedzUsuńWiele razy chciałam o Niej napisać...a dziś po prostu napisałam od ręki. Lekarzy z powołania jest mało...
UsuńA może szczęściu trzeba pomóc....? Życzę Ci nie tylko dobrego lekarza ale i wiele zdrowia, które go nie potrzebuje:)
UsuńElu, to właśnie lubię w Twoim pisaniu... świetnie tworzysz atmosferę, nie trwonisz słów. Chyba pomaga Ci w tym Twój dar pisania wierszy - w poezji chodzi przecież o kondensację atmosfery.
OdpowiedzUsuńTeż miałam szczęście trafić na taką panią doktor... rzetelną, skromną i nie zbywającą moich lęków i wątpliwości. Dobry człowiek i dobry fachowiec - osoba na wagę złota.
Syna pozdrawiam :)
Syn dziękuje i też Cię pozdrawia:)Ma ostatni egzamin i trzy tygodnie wolnego przed praktykami. Bardzo żałuję, że nie zaufałam jej za pierwszym razem. Masz rację- to osoba na wagę złota.
OdpowiedzUsuńDziękuje Elu za życzenia zdrowia .... Synowi 6-tki na egzaminie .... i niech Cię lato opromieni ... bo polskie lato jest najpiękniejsze .... :-)
OdpowiedzUsuń