środa, 14 kwietnia 2021

Orient-Express

 

Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem po dębowym parkiecie. Bałam się, że zaleje sąsiadkę na dole i do drugiej w nocy kilkoma grzejnikami suszyłam podłogę, choć i tak jest ciepło. Jednak remont to duży koszt. Na szczęście nikt z dołu z paszczą rozwartą do mnie nie przyleciał. To znaczy, że dobrze zafugowałam klepki. Urwał się zawór, choć wszystkie rury i wszystkie elementy wymieniłam trzy lata temu. Hydraulik mówi, że to nie jego wina, że teraz takie zawory i nawet nie chciał od razu przyjechać. Ja jednak myślę, że coś jest nie tak, że praca za mało dokładna. W moim domu rodzinnym rury mają 40 lat i nic się nie urywa. A gdyby popłynęła w nocy, gdy śpię, przecież nie sposób zamykać co chwila zawór główny… Na wszelki wypadek wezwałam innego hydraulika i ubezpieczyłam mieszkanie a teraz jadę do Lublina. Patrzę przez okno na wypasione chaty w Międzylesiu i zajadam ruskie z cebulką, popijając kawą. W całym wagonie jestem sama, nie myślę o wirusach. Mam wygodny stół, laptop i wszystko, co potrzeba. Tylko o aparacie zapomniałam w porannym popłochu. Za oknami piękna pogoda ( nareszcie!) i czeka na mnie córka i jeszcze dwie osoby, które mówią bezczelnie: ”My sprzątamy swój pokój, kiedy już wejść się nie da, a przecież chodzisz swobodnie…”

Rura zagwintowana, konduktor uśmiechnięty, kelner uśmiechnięty, pierogi całkiem niezłe, wagon nowy i wysprzątany, drzewa migają za czystymi szybami. To jest mój Orient-Express (czy jeszcze nim pojadę…?). Już mijam Pilawę. Jeszcze tylko Dęblin, Puławy, Nałęczów i jestem na miejscu. Jest niedziela- w nagich gałęziach ukrywają się liście, jeszcze chwila i wybuchnie wiosna.




poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Przychodzą we śnie

 

Dlaczego śnią mi się zmarli? Odeszli dawno temu. Bogusia z zadartym noskiem wśród papierówek, z którą chodziłam do szkoły, została alkoholiczką i matką ośmiu synów. Miała czterdzieści lat, a ledwo ją poznałam. Następnego lata już jej nie było, a teraz przychodzi we śnie podobnie jak inni: mama, ojciec, wujek, sąsiedzi. Czy chcą mnie ostrzec, czy chronić? Czy czeka mnie coś złego…? Wczoraj przyszedł Przyborek. Dlaczego on? Gdy byłam dzieckiem nie myślałam o nim. Cichy i małomówny w przeciwieństwie do żony - głośnej i pyskatej. Znosiła plotki z okolicy i czas na polu płynął szybciej. Mama ją lubiła, bo była pełna życia. O swoim mężu mówiła: „Jak nie pije to zrobi wszystko:  ugotuje,  posprząta i świniakowi zaniesie.” Pamiętam ich rodzinę. Pięcioro dzieci i oni oboje w jednym pokoju. Wynajmowali ten pokój od siostry Przyborkowej, która miała dom nad jeziorem. Służyła gdzieś w majątku a po wyjeździe Niemców, zajęła ten niewielki dom z czerwoną dachówką i kilka hektarów lasu z plażą nad jeziorem. Przyjaźniłam się z najmłodszą córką Sabiny Przyborkowej. Nazywano ją Szpileczką, bo była drobna i smukła. Jasne włosy spływały na zielonkawe oczy, nie tak ukośne jak oczy matki. Była łagodna i razem z nią zakopywałam sekrety pod jesionem, dopóki nie spłonął w letnią noc.

Zadziwiało mnie to, że chociaż mieli jeden pokój, zawsze było w nim czysto. Stały tam trzy drewniane łóżka, kaflowy piec, szafa i stół na środku. Za firanką falowało jezioro i wysokie malwy. Jak się tam mieścili? A jednak. Pierzyny i poduszki ułożone wysoko i równo - przykryte kapami. Na co dzień przebywano w kuchni, która mieściła się w drewnianej szopie. Zbudował ją ojciec Szpileczki przy ścianie domu i obił papą. Podłoga była z cementu. Po lewej stronie stało cynowe wiadro z wodą, pralka z wyżymaczką i emaliowana misa do mycia się. Nieco dalej żelazny piecyk z rurą tzw. koza a pod oknem stół z ceratą. Na lewo, pod murowaną ścianą tej kuchni stało żelazne łóżko. Siadaliśmy na nim zajadając chleb z margaryną i żółtym serem. Szpileczka wyciągała chleb z kredensu, kroiła dwie pajdy i polewała sztucznym miodem. Do dziś pamiętam ten smak. Była też miotła przy drzwiach. Dziewczyny na pewno sprzątały, bo nigdy nie było bałaganu. Przyborek i jego żona pracowali w roszarni na trzy zmiany. Młócili len w oparach smrodu i pyłu. Ten piękny len ze złotymi główkami setkami ton moczył się w basenach a odór gnijącej słomy snuł się po polach. Do pracy mieli pięć kilometrów. Rano i po południu podwoziła ich ciuchcia a na noc trzeba było iść piechotą przez las. Nie pamiętam, by narzekali. Po pracy pracowali jeszcze na polu sąsiadów, by dorobić do pensji. Po wielu latach, gdy dzieci dorosły, dorobili się spółdzielczego mieszkania w centrum Ełku na drugim piętrze. Maleńkie pokoiki i mała łazienka to był ich sukces i luksus. I właśnie ten Przyborek z jasną czupryną stanął przede mną we śnie w wyblakłej koszuli w kratkę i uśmiechał się, słuchając żony. Ona zawsze wiedziała, kto, z kim się przespał, kto jest w ciąży, kto się wzbogacił kradnąc w magazynie, kto buduje willę za lasem, ile trzeba zapłacić za łóżko w wojskowym szpitalu i kto jest ostatnia kochanką  komendanta, który chodzi po mieście jak świeca i baby za nim latają. Słuchał i uśmiechał się do mnie, a czasem wybuchał śmiechem, bo była niedziela i oboje mieli wolne.




niedziela, 17 stycznia 2021

Wreszcie przyszła

 Nasza zima zła



    


                                                                  za oknem


sobota, 9 stycznia 2021

Polesie w gumowcach

 Styczeń jak listopad, ale słońce wyszło zza chmur i pokazało urok Polesia. Jestem tu po raz pierwszy. Tu - to znaczy w okolicach Urszulina.

Zadbane ścieżki i kładki, pozbierane papierki, błękitna woda w sadzawkach. Plac zabaw jak z obrazka. Jednak leśne drogi pełne błota i grząskie.




Kiedy zapada zmrok, a zapada szybko,  jedziemy w kierunku Dominika. Ten stary dąb przyciąga wielu ludzi. Kilometr od niego jest wysoka altana z miejscem na ognisko i wszystko przygotowane. Kłody brzóz ułożone w stos czekają każdego dnia. Wystarczy wyciągnąć kiełbaski i umieścić na patykach. Patyki też czekają w pogotowiu. Jestem zadziwiona. Co za organizacja... Toaleta też czysta.  Ognisko jest wielkie i Kuba dmucha jak z miechów. Sypią się wielkie iskry. Przybywają kolejni ludzie i siadają w pobliżu na ławach. Mówią niewiele. Grzeją się chwilę i odjeżdżają.




Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...