Spośród wielu miejsc, w których można studiować -wybrałam
Amerykę. Chciałam jechać do USA, ale moja uczelnia miała tam podpisaną umowę
tylko z jednym miastem- Melwaukee. Popatrzyłam
na mapę i pomyślałam- dziura. Ale zdecydowałam
się. Władze Academy of Art. W Melwaukee wymagały, bym miała na koncie minimum dziesięć
tysięcy złotych, więc pożyczyłam je, załatwiłam
wszystkie formalności i poleciałam do Chicago. Na lotnisku okazało się, że mam
w torebce tylko 100 dolarów, bo tysiąc, który dał mi ojciec na dobry początek –
zaginął.
Od lat gubię telefony i pieniądze- tak jakbym chciała
udowodnić, że są nieistotne. Dojechałam na uczelnię, weszłam do akademika i wypakowałam
walizki. Wyjęłam miód, płatki owsiane, czekoladki wedlowskie, ubrania, ale
karty płatniczej też nie było. Byłam przerażona. Wysłałam email do banku PKO w
Polsce z prośbą o pomoc. Potem powiedziałam o swoim problemie przyjaciółce na
Skype. Wokół mnie nie było nikogo bliskiego. Wydawało mi się, że nic nie
rozumiem. Potem było lepiej, lecz kiedy po tygodniu zaczęłam liczyć nieznane mi
słowa- wpadłam w popłoch.
Musiałam znaleźć pracę. Tam pracuje, co trzeci student. Chciałam
pracować w sklepie z pięknymi materiałami, albo w muzeum, jednak wszystkie
lepsze miejsca na kampusie były tylko dla Amerykanów. W końcu, po miesiącu
otrzymałam możliwość sprzątania pracowni rzeźbiarskich, w których miałam także
zajęcia. To mnie uratowało, ale bariera językowa istniała nadal. Poza tym
jedzenie było bez smaku. Tam nie ma sklepów- tylko Fast –foody. Żeby kupić kawałek mięsa, warzywa i owoce
jechałam raz w tygodniu- daleko do dzielnicy meksykańskiej, bo tam są lepsze i
tańsze. Kiedy kolega z roku poczęstował mnie czekoladą, powiedziałam, że jest
okropna i zaprowadziłam go do polskiego sklepu, gdzie jest bardzo drogo. Kupił
zwykłą tabliczkę czekolady za 5 dolarów, słoik dżemu jeżynowego i słoik
ogórków. Dżem od razu zjadł. Amerykanie jedzą na co dzień, byle, co: popcorn,
musli i słodkie wody z bąbelkami ( soda). Każdego dnia zapadają się w swoje
wielkie kanapy przed telewizorem i wypijają zgrzewki sody z miskami popcornu.
Co mi się podobało?
Dyscyplina na studiach. Miałam wrażenie, że ktoś o mnie dba.
Dbano, bym robiła postępy. Jeżeli źle napisałam pracę to on lub ona spotykali
się ze mną indywidualnie, wspierali, zalecali dokonanie poprawek i doprowadzali
to do końca. Tak było z rzeźbą, malarstwem i zajęciami z pisania kreatywnego.
Mogłam popełniać błędy i to było dobrze widziane. Błędy motywują, są nieodłączną
częścią uczenia się. Tam jest bardzo pozytywny stosunek do pracy i osiągnięć.
Nie ma zawiści, pesymizmu i cynizmu.
Podobał mi się ich sposób bycia, na co dzień. Na początku byłam
zdumiona, że zaczepiają mnie w autobusie, w tramwaju, w metrze. Byli bardzo
otwarci a jednak bardzo trudno się do nich zbliżyć. Choć dużo mówią i śmieją
się, relacje międzyludzkie są tam mało istotne. Nie analizują, nie zagłębiają się.
Nie doszukują się we wszystkim sensu, nie zastanawiają się nad życiem, dlatego
lepiej wykorzystują swoje umiejętności- bez wątpliwości. Dla nich - ważne są osiągnięcia,
własne zainteresowania i spokój. Są wychowywani w poczuciu dużej pewności
siebie i własnej wartości.
Bariera
językowa istniała przez pół roku. Jednak w marcu
mówiłam już gładko. Zeszło ze mnie napięcie i zaczęłam normalnie mówić. Przestałam
przejmować się tym, że nie rozumiem jakiegoś słowa. W drugim półroczu zapisałam
się na wykłady uniwersyteckie. Studia tam są bardzo drogie, ja płaciłam jedynie
90 dolarów miesięcznie. To była opłata za otwarte do późna pracownie, za możliwość
korzystania z bardzo drogich wypasionych kamer, aparatów, komputerów i
wszelkiego sprzętu. Nie płaciłam za pokój w akademiku ani uczelnię. Nie
płaciłam za dojazdy w obrębie stu mil. W Warszawie na ASP jest wielu cudzoziemców
i wszystko dokonuje się w ramach wymiany. Wielu Amerykanów zaciąga kredyt na
studia. Później spłacają go przez wiele lat, bo to kilkadziesiąt tysięcy
dolarów rocznie. Na moim roku był kolega, który mógł wydać tylko dwa i pól
dolara na jedzenie dziennie, bo studiował na kredyt.
Było też kilku takich, którzy nie chcieli się uczyć, choć
mieli kredyty. Dziwiło mnie to. Tam jest mnóstwo stypendiów. Ale, żeby je
dostać, trzeba włożyć dużo pracy. Poza tym stypendia nie są dla obcokrajowców.
Kiedy minęło pół roku, czułam się tak, jakbym oglądała film.
Filmy amerykańskie przedstawiają inną rzeczywistość. Miałam poczucie, że jestem
w filmie. Światła miast, sygnalizacja, betonowe drogi… Wszystko jest jasne i
drogi i chodniki. Kiedy zaliczyłam rok, kiedy dostałam wyróżnienie, chciałam
tam zostać, ale moja umowa kończyła się. Miałam prawo pozostać tam jeszcze dwa
miesiące. Zbliżały się wakacje. Z mojej pracy zaoszczędziłam trochę pieniędzy i
postanowiłam podróżować. Najprościej poprzez cauchsurfing, bo wtedy nie płaci
się za noclegi. Spakowałam plecak, walizkę i wielkim autobusem jeździłam od
miasta do miasta: Chicago, Louisville, Nashville, Knoxville, Ashville,
Washington, Baltimore, New York. W Smoky Mountains wynajęłam taksówkę i część
tych pięknych gór po prostu objechałam. Ale też pływałam w zatopionej kopalni. Skakaliśmy do wody ze skały a potem leżeliśmy
w słońcu. W jednym z mieszkań było aż ośmiu studentów z Europy, którzy
zwiedzali Amerykę podobnie jak ja. W Washingtonie była taka ulewa, że moje
stopy i palce były pomarszczone od wody. Spałam w bogatych domach i biednych,
często bez pościeli. W Nowym Yorku pomyliłam się i wysiadłam o drugiej w nocy w
niebezpiecznej, murzyńskiej dzielnicy. To był ostatni autobus. Meksykanin około
czterdziestki zapytał, co tu robię. Kiedy to wyjaśniłam- przestraszył się i
powiedział, że ma córkę w moim wieku i został ze mną na tym przystanku do rana.
Po dwóch godzinach gadania – miałam dość i wynajęłam taksówkę, która dowiozła
nas do śródmieścia.
W Baltimore byłam najdłużej- 8 dni. Mieszkałam u muzyka,
który jest gejem. Lubię jego muzykę. Lubię wszystkich, u których nocowałam.
Wybrałam ich w Internecie. Piszą listy, ale mnie jest ciężko odpisać, bo nie
lubię pisać, nawet do tych, do których się zbliżyłam.
Ameryka mnie zmieniła. Zmieniło mnie sześć tygodni wałęsania
się. Czuję się obywatelem świata. To przypadek, że jestem stąd. Wiem, że w
innych krajach też można żyć. Fajnie jest podróżować samemu. Jeśli jestem sama,
mogę nawiązać kontakt z ludźmi, choć prawdziwe zbliżenia są bardzo rzadkie.
Wałęsałam się po ulicach, żyłam jak hippis. Mogłam dwie godziny
przespać się na ławce i iść dalej. Odwiedzić muzeum albo przez godzinę
przyglądać się dzieciom w parku.
Parada gejów w Baltimore
NA FARMIE
Gdzieś po drodze
NORFOLK
SMOKY MOUNTAINS
policjantka od kłusowników
SCULPTURE- RZEŹBA
STARA ULICA W WASZYNGTONIE
GORĄCY DZIEŃ W WASZYNGTONIE
W MUZEUM
EMED- KOLEGA Z ROKU
PLAYGROUND |