czwartek, 22 maja 2014

AMERYKA MNIE ZMIENIŁA



Spośród wielu miejsc, w których można studiować -wybrałam Amerykę. Chciałam jechać do USA, ale moja uczelnia miała tam podpisaną umowę tylko z jednym miastem- Melwaukee.  Popatrzyłam na mapę i pomyślałam- dziura.  Ale zdecydowałam się. Władze Academy of Art. W Melwaukee wymagały, bym miała na koncie minimum dziesięć tysięcy złotych, więc pożyczyłam je,  załatwiłam wszystkie formalności i poleciałam do Chicago. Na lotnisku okazało się, że mam w torebce tylko 100 dolarów, bo tysiąc, który dał mi ojciec na dobry początek – zaginął.
Od lat gubię telefony i pieniądze- tak jakbym chciała udowodnić, że są nieistotne. Dojechałam na uczelnię, weszłam do akademika i wypakowałam walizki. Wyjęłam miód, płatki owsiane, czekoladki wedlowskie, ubrania, ale karty płatniczej też nie było. Byłam przerażona. Wysłałam email do banku PKO w Polsce z prośbą o pomoc. Potem powiedziałam o swoim problemie przyjaciółce na Skype. Wokół mnie nie było nikogo bliskiego. Wydawało mi się, że nic nie rozumiem. Potem było lepiej, lecz kiedy po tygodniu zaczęłam liczyć nieznane mi słowa- wpadłam w popłoch.
Musiałam znaleźć pracę. Tam pracuje, co trzeci student. Chciałam pracować w sklepie z pięknymi materiałami, albo w muzeum, jednak wszystkie lepsze miejsca na kampusie były tylko dla Amerykanów. W końcu, po miesiącu otrzymałam możliwość sprzątania pracowni rzeźbiarskich, w których miałam także zajęcia. To mnie uratowało, ale bariera językowa istniała nadal. Poza tym jedzenie było bez smaku. Tam nie ma sklepów- tylko Fast –foody.  Żeby kupić kawałek mięsa, warzywa i owoce jechałam raz w tygodniu- daleko do dzielnicy meksykańskiej, bo tam są lepsze i tańsze. Kiedy kolega z roku poczęstował mnie czekoladą, powiedziałam, że jest okropna i zaprowadziłam go do polskiego sklepu, gdzie jest bardzo drogo. Kupił zwykłą tabliczkę czekolady za 5 dolarów, słoik dżemu jeżynowego i słoik ogórków. Dżem od razu zjadł. Amerykanie jedzą na co dzień, byle, co: popcorn, musli i słodkie wody z bąbelkami ( soda). Każdego dnia zapadają się w swoje wielkie kanapy przed telewizorem i wypijają zgrzewki sody z miskami popcornu.
Co mi się podobało?
Dyscyplina na studiach. Miałam wrażenie, że ktoś o mnie dba. Dbano, bym robiła postępy. Jeżeli źle napisałam pracę to on lub ona spotykali się ze mną indywidualnie, wspierali, zalecali dokonanie poprawek i doprowadzali to do końca. Tak było z rzeźbą, malarstwem i zajęciami z pisania kreatywnego. Mogłam popełniać błędy i to było dobrze widziane. Błędy motywują, są nieodłączną częścią uczenia się. Tam jest bardzo pozytywny stosunek do pracy i osiągnięć. Nie ma zawiści, pesymizmu i cynizmu.
Podobał mi się ich sposób bycia, na co dzień. Na początku byłam zdumiona, że zaczepiają mnie w autobusie, w tramwaju, w metrze. Byli bardzo otwarci a jednak bardzo trudno się do nich zbliżyć. Choć dużo mówią i śmieją się, relacje międzyludzkie są tam mało istotne. Nie analizują, nie zagłębiają się. Nie doszukują się we wszystkim sensu, nie zastanawiają się nad życiem, dlatego lepiej wykorzystują swoje umiejętności- bez wątpliwości. Dla nich - ważne są osiągnięcia, własne zainteresowania i spokój. Są wychowywani w poczuciu dużej pewności siebie i własnej wartości.
            Bariera językowa istniała przez pół roku. Jednak   w marcu mówiłam już gładko. Zeszło ze mnie napięcie i zaczęłam normalnie mówić. Przestałam przejmować się tym, że nie rozumiem jakiegoś słowa. W drugim półroczu zapisałam się na wykłady uniwersyteckie. Studia tam są bardzo drogie, ja płaciłam jedynie 90 dolarów miesięcznie. To była opłata za otwarte do późna pracownie, za możliwość korzystania z bardzo drogich wypasionych kamer, aparatów, komputerów i wszelkiego sprzętu. Nie płaciłam za pokój w akademiku ani uczelnię. Nie płaciłam za dojazdy w obrębie stu mil. W Warszawie na ASP jest wielu cudzoziemców i wszystko dokonuje się w ramach wymiany. Wielu Amerykanów zaciąga kredyt na studia. Później spłacają go przez wiele lat, bo to kilkadziesiąt tysięcy dolarów rocznie. Na moim roku był kolega, który mógł wydać tylko dwa i pól dolara na jedzenie dziennie, bo studiował na kredyt.
Było też kilku takich, którzy nie chcieli się uczyć, choć mieli kredyty. Dziwiło mnie to. Tam jest mnóstwo stypendiów. Ale, żeby je dostać, trzeba włożyć dużo pracy. Poza tym stypendia nie są dla obcokrajowców.
Kiedy minęło pół roku, czułam się tak, jakbym oglądała film. Filmy amerykańskie przedstawiają inną rzeczywistość. Miałam poczucie, że jestem w filmie. Światła miast, sygnalizacja, betonowe drogi… Wszystko jest jasne i drogi i chodniki. Kiedy zaliczyłam rok, kiedy dostałam wyróżnienie, chciałam tam zostać, ale moja umowa kończyła się. Miałam prawo pozostać tam jeszcze dwa miesiące. Zbliżały się wakacje. Z mojej pracy zaoszczędziłam trochę pieniędzy i postanowiłam podróżować. Najprościej poprzez cauchsurfing, bo wtedy nie płaci się za noclegi. Spakowałam plecak, walizkę i wielkim autobusem jeździłam od miasta do miasta: Chicago, Louisville, Nashville, Knoxville, Ashville, Washington, Baltimore, New York. W Smoky Mountains wynajęłam taksówkę i część tych pięknych gór po prostu objechałam. Ale też pływałam w zatopionej kopalni.  Skakaliśmy do wody ze skały a potem leżeliśmy w słońcu. W jednym z mieszkań było aż ośmiu studentów z Europy, którzy zwiedzali Amerykę podobnie jak ja. W Washingtonie była taka ulewa, że moje stopy i palce były pomarszczone od wody. Spałam w bogatych domach i biednych, często bez pościeli. W Nowym Yorku pomyliłam się i wysiadłam o drugiej w nocy w niebezpiecznej, murzyńskiej dzielnicy. To był ostatni autobus. Meksykanin około czterdziestki zapytał, co tu robię. Kiedy to wyjaśniłam- przestraszył się i powiedział, że ma córkę w moim wieku i został ze mną na tym przystanku do rana. Po dwóch godzinach gadania – miałam dość i wynajęłam taksówkę, która dowiozła nas do śródmieścia.
W Baltimore byłam najdłużej- 8 dni. Mieszkałam u muzyka, który jest gejem. Lubię jego muzykę. Lubię wszystkich, u których nocowałam. Wybrałam ich w Internecie. Piszą listy, ale mnie jest ciężko odpisać, bo nie lubię pisać, nawet do tych, do których się zbliżyłam.
Ameryka mnie zmieniła. Zmieniło mnie sześć tygodni wałęsania się. Czuję się obywatelem świata. To przypadek, że jestem stąd. Wiem, że w innych krajach też można żyć. Fajnie jest podróżować samemu. Jeśli jestem sama, mogę nawiązać kontakt z ludźmi, choć prawdziwe zbliżenia są bardzo rzadkie.
Wałęsałam się po ulicach, żyłam jak hippis. Mogłam dwie godziny przespać się na ławce i iść dalej. Odwiedzić muzeum albo przez godzinę przyglądać się dzieciom w parku.

                     Parada gejów w Baltimore







                                 Tu mieszkało 6 couchserferów, którzy podobnie jak ja zwiedzali różne miejsca


                                         ULEWA W WASZYNGTONIE


                                                          NA   FARMIE

Gdzieś po drodze
NORFOLK


                                           SMOKY MOUNTAINS






policjantka od kłusowników
                               
                                                  SCULPTURE- RZEŹBA


                                             STARA ULICA W WASZYNGTONIE




GORĄCY DZIEŃ W WASZYNGTONIE
W MUZEUM




                                             EMED- KOLEGA Z ROKU

PLAYGROUND


czwartek, 8 maja 2014

POPIOŁY


Lubię Popioły. To kilka ulic stąd, kilka kilometrów. Na skraju Łodzi. Wystarczy wjechać w ulicę Starorudzką,  gdzie można zjeść banany smażone w cieście w karczmie na wzgórzu a potem iść pieszo do miejsca zwanego Doliną Szwajcarską. Jest tam stara willa drewniana z nowymi oknami i starym platanem  wokół wielkich drzew. Kiedyś był tu park i wille bogaczy. Kiedyś - to  sto lat temu.  Stare wille rozsypują się. Jak stare grzyby chylą się przy nich komórki z węglem i różnymi gratami. Porastają mchem. Jednak staranny rysunek tych domów, ich piękno wciąż trwa pomimo zaniedbań.  Może to wina alkoholu, może biedy? Nie wiem. Nie znam lokatorów. Szkoda tego miejsca. Gdyby powstało tu stowarzyszenie mieszkańców takie jak w Warszawie na Smolnej- byłoby tu malowniczo, kwitnąco. Jednak i tak jest pięknie. Parki zamieniły się w lasy. Jesienią toną w liściach. Urok polega też na tym, że przy wielu domach nie ma ogrodzenia. Można przejść przez podwórko i zrobić zdjęcie starej studni. Podwórka są wymiecione. Drabiny przypięte do pochylonych ścian. Miotły stoją w rządku. Gdyby tu żyli bogacze, zaraz ustawiliby płoty -brzydkie i betonowe jak w twierdzach. A mnie się marzy Polska jak wielki ogród, bez płotów i krat, jak sielskie miasteczko pod holenderską granicą, tonące w rododendronach.




























wtorek, 6 maja 2014

DAWNO TEMU W EGIPCIE

Nowy długopis smukły, czarny i nowy, biały zeszyt. W Ikei -kolorowo. Czas się tu zatrzymał. Na dużym, drewnianym stole z ogrodowych szczebelków- aluminiowe wiaderka żółte i czerwone ze sztuczną trawą i sztucznymi kwiatami. Zielony dywan kosmaty symbolizuje trawę. Fotel niedokręcony, ale wygodny za 178.  Nade mną czerwone lampy papierowe jak wielkie kwiaty po 30 zł. Podoba mi się ten zakątek z bejcowanym stołem i sześcioma krzesłami. Hej drzewko, słoneczko, hej dzieciaki szczerbate z czuprynami na żel! Ikea stawia kawę, wagarowicze przybywajcie! Masz powitanie na dzień dobry: „Ty tu rządzisz”! (Dopóki jesteś tylko kupującym…)
W równiutkich rządkach ruchomymi schodami wjeżdżają kolejne pary i oglądają półki, szafy. Na fotelach siadają, na wieszakach z metalu tęczówki wieszają i krótkimi rzęsami mrugają: tak, tak.
Modne -siwowłose z krzywymi nogami w obcisłych getrach naciskają- stop i cichutka winda obwieszona żaglami zabiera je w łódzki Port.
Baba Jaga w pantoflach z metalową sprzączką otwiera piekarniki w kuchennych salonach. Wysoki tatuś z kolczykami w uszach z małym okularnikiem pochłania talerz frytek. Elegantka w srebrzystym szalu miga widelcami i malutkie kęsy unosi nad stołem.
Hej przygodo! Maluchy się bawią przy drewnianych szynach i drewniane kolejki góry zdobywają.  Handel kwitnie. Ten wychodzi z deską za czterdzieści złotych, ten z haczykiem na fotel składany. W swoim ciasnym mieszkaniu przybije go do ściany i będzie miał nowy dizajn. Dziadkowie przymierzają kanapy- do renty. Artysta białe włosy spiął okularami a drugie na łańcuszku zawiesił na piersi. Klopsiki szwedzkie mu odpowiadają? Czy raczej cichy gwar i szum kratownic pod sufitem?
Kolejny tatuś z warkoczykiem, z maluchem słodkim w nosidełku przystaje nad basenem gumowych piłek. Kilkulatki w nich skaczą, wspinają się po linie.
Przedstawiciel handlowy nic dziś nie zarobił, więc w automacie wybiera obiad za 5 złotych. 5 hot -dogów po złotówce sztuka. Wielkie pompki z musztardą i keczupem z marchwią zapracowane w weekend, leniwe- w zwykły dzień.
Pani w średnim wieku ogląda materiały z płatkami słoneczników, z koronami drzew. Pod pachą książka z „Litera-Cafe” – dla gospodyń domowych i pół tysiąca rad na temat urody, gotowania i prania. Pani poprawia włosy, maluje rzęsy w Seforze, perfumami D and G dyskretnie skrapia się, potem przymierza do oczu szafirowe cienie i eye-liner granatowy. Z żalem odkłada je. Wie, że to zbędny wydatek i że jej chłopak w trampkach- młodszy o 10 lat nie wyda 300zł, bo mu ich ciągle brak. Ale kupi jej różę na ławeczce w parku i pizzę Margherita w pobliżu swego bloku.
Pani przegląda kartki i wybiera rady jak dla królowej Kleopatry- o kąpieli w mleku, pillingu z wiórków kokosowych, olejku avocado itp.… Zadbana babcia z dużymi piersiami nie potrzebuje świec. Do średnio gorącej wody dodaje karton mleka. W wachlarzach pary i kokosów obchodzi święta majowe.







Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...