Siedział nago w rozrzuconej pościeli
i czytał swój wiersz. Było późne lato. Patrzyłam na jego stopy na dywanie
opierając się o poduszkę i słuchałam refrenu. Za każdym razem brzmiał inaczej,
choć składał się z kilku słów : „Kurwo moja” z goryczą, podziwem i zdumieniem. Opowiadał
o dziewczynie dla której stracił głowę. I nie tylko on. Wyzwał na pojedynek swojego
kolegę. Zabrali pistolety naładowane kulami i pojechali za Warszawę, żeby się
powystrzelać. Na szczęście rany nie były głębokie. Może nawet draśnięcia. Skąd
mieli broń? Nie pamiętam. W czasach PRL-u mężczyźni po studiach szli do wojska.
To było obowiązkowe.
Poranek tak jak teraz zaglądał do
wnętrza, do półotwartych kolan i odpoczywał tam zwieszając głowę, opadając w
dół. Jezioro płetwonurków było pełne ciszy a konie w stajni wypuściły różowe
jądra i obojętnie przeżuwały siano.
Zapalił papierosa, wziął do ręki mój
wiersz i przeczytał powoli:
Północ okrywa nasze ciała tak szczelnie
a jednak zostały nam w zwiniętych
dłoniach
polarne piąstki i odcisk disco
falowanej nocy
karbowanych ramion i wielbłądów
innych
gdy płyną sawanną kosmate liście
żyrafy – muzy afrykańskiej
tak zakochanej, że nie uśnie
na porozrzucanych poduszkach
lampartów
Kwiaty zginają kobiety
i okrywają imbirowym pyłem
prostotę męską
aż rogami i sercem
jak półksiężyc islamu
w kaszmirowy kosmos
je owiną
- Twoje wiersze są dziwnie bezstylowe
– powiedział w zamyśleniu. A potem dodał:
- I na tym polega ich oryginalność
Słuchałam go jak Boga. Był o jakieś
dziesięć lat starszy ode mnie, miał czarny pas karate i był farmaceutą.
Pracował w aptece, ale aptekarz brzmi o wiele gorzej nieprawdaż…?
Przynosił mi wspaniały krem, który
własnoręcznie ukręcał w pracy z pudełka Nivea, aptekarskich dodatków i kilku
kropli perfum. Był doskonale delikatny. O właściwościach leków i składnikach
chemicznych mówił tak samo jak o wierszach. I to mi imponowało.
Kiedy dziś nad ranem wracałam z pracy
wyciśnięta jak żółta cytryna. Kiedy stały mi w gardle kłujące słowa, zerwał się
wiatr i porwał liście z pól prosto przede mną na szosę i tańczył jakby zmora
była już nieważna. Zetrzeć ją, wywalić
za okno.
Otworzyłam laptop i przeczytałam
wiadomości nieprzeczytane. Kto zdobył nagrodę Szymborskiej- starszej pani, której
nie mogę nazwać bliską, choć doskonale pamiętam jej wiersz ze szkolnej ławy: „Bez
tej miłości można żyć/ mieć serce suche jak orzeszek/ maleńki los naparstkiem
pić/ bez żadnych wzruszeń i pocieszeń” A zatem, kto ją zdobył? Jacek Podsiadło
i Roman Honet. Żaden z nich nie przypomina tamtego farmaceuty sprzed lat,
zwłaszcza Podsiadło- ten strach na wróble pod strzechą dredów. A jednak to jego
piękny wiersz obudził to wspomnienie.
07.11.2015