Dlaczego śnią
mi się zmarli? Odeszli dawno temu. Bogusia z zadartym noskiem wśród papierówek,
z którą chodziłam do szkoły, została alkoholiczką i matką ośmiu synów. Miała czterdzieści
lat, a ledwo ją poznałam. Następnego lata już jej nie było, a teraz przychodzi
we śnie podobnie jak inni: mama, ojciec, wujek, sąsiedzi. Czy chcą mnie
ostrzec, czy chronić? Czy czeka mnie coś złego…? Wczoraj przyszedł Przyborek.
Dlaczego on? Gdy byłam dzieckiem nie myślałam o nim. Cichy i małomówny w
przeciwieństwie do żony - głośnej i pyskatej. Znosiła plotki z okolicy i czas
na polu płynął szybciej. Mama ją lubiła, bo była pełna życia. O swoim mężu
mówiła: „Jak nie pije to zrobi wszystko: ugotuje, posprząta i świniakowi zaniesie.” Pamiętam ich
rodzinę. Pięcioro dzieci i oni oboje w jednym pokoju. Wynajmowali ten pokój od
siostry Przyborkowej, która miała dom nad jeziorem. Służyła gdzieś w majątku a
po wyjeździe Niemców, zajęła ten niewielki dom z czerwoną dachówką i kilka
hektarów lasu z plażą nad jeziorem. Przyjaźniłam się z najmłodszą córką Sabiny Przyborkowej.
Nazywano ją Szpileczką, bo była drobna i smukła. Jasne włosy spływały na
zielonkawe oczy, nie tak ukośne jak oczy matki. Była łagodna i razem z nią
zakopywałam sekrety pod jesionem, dopóki nie spłonął w letnią noc.
Zadziwiało
mnie to, że chociaż mieli jeden pokój, zawsze było w nim czysto. Stały tam trzy
drewniane łóżka, kaflowy piec, szafa i stół na środku. Za firanką falowało jezioro
i wysokie malwy. Jak się tam mieścili? A jednak. Pierzyny i poduszki ułożone wysoko
i równo - przykryte kapami. Na co dzień przebywano w kuchni, która mieściła się
w drewnianej szopie. Zbudował ją ojciec Szpileczki przy ścianie domu i obił
papą. Podłoga była z cementu. Po lewej stronie stało cynowe wiadro z wodą,
pralka z wyżymaczką i emaliowana misa do mycia się. Nieco dalej żelazny piecyk
z rurą tzw. koza a pod oknem stół z ceratą. Na lewo, pod murowaną ścianą tej
kuchni stało żelazne łóżko. Siadaliśmy na nim zajadając chleb z margaryną i żółtym
serem. Szpileczka wyciągała chleb z kredensu, kroiła dwie pajdy i polewała
sztucznym miodem. Do dziś pamiętam ten smak. Była też miotła przy drzwiach. Dziewczyny
na pewno sprzątały, bo nigdy nie było bałaganu. Przyborek i jego żona pracowali
w roszarni na trzy zmiany. Młócili len w oparach smrodu i pyłu. Ten piękny len
ze złotymi główkami setkami ton moczył się w basenach a odór gnijącej słomy
snuł się po polach. Do pracy mieli pięć kilometrów. Rano i po południu
podwoziła ich ciuchcia a na noc trzeba było iść piechotą przez las. Nie
pamiętam, by narzekali. Po pracy pracowali jeszcze na polu sąsiadów, by dorobić
do pensji. Po wielu latach, gdy dzieci dorosły, dorobili się spółdzielczego
mieszkania w centrum Ełku na drugim piętrze. Maleńkie pokoiki i mała łazienka
to był ich sukces i luksus. I właśnie ten Przyborek z jasną czupryną stanął
przede mną we śnie w wyblakłej koszuli w kratkę i uśmiechał się, słuchając
żony. Ona zawsze wiedziała, kto, z kim się przespał, kto jest w ciąży, kto się
wzbogacił kradnąc w magazynie, kto buduje willę za lasem, ile trzeba zapłacić
za łóżko w wojskowym szpitalu i kto jest ostatnia kochanką komendanta, który chodzi po mieście jak świeca
i baby za nim latają. Słuchał i uśmiechał się do mnie, a czasem wybuchał
śmiechem, bo była niedziela i oboje mieli wolne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz