czwartek, 20 października 2016

Jurta miliardera




Na działce Ani, w Wieliczce -wycinałam, co się da: niepotrzebne gałęzie, tawuły, milin i inne bogactwa natury. Jest już miejsce na cebulki krokusów i tulipanów, żeby zakwitły wiosną. Wróciłyśmy około szesnastej i już nie miałyśmy ochoty iść na stare miasto. Ania miała wino i pyszną wódkę litewską o smaku pigwy- jak krystaliczna nalewka. To "Stumbras". Jest wielokrotnie filtrowany i nie ma po nim kaca. Pycha! Zjadłyśmy pomidorówkę, schabowe z sałatką i siedziałyśmy przy telewizji, krojąc jabłka z działki w plasterki do suszenia. A potem rozbijałyśmy orzechy mazurskim kamieniem do kiszenia kapusty, ubrane domowo a la de Balzac. Czasem trzeba zwyczajnie być razem: trochę pomilczeć, trochę pogadać bez pośpiechu i bez przymusu. Dostałam pigwy z działki na syrop z miodem lub cukrem, dostałam owoce cytrynowca o pieprzowym smaku i mydełko miodowe z domowej manufaktury. A potem poszłam spać na szerokie łoże pokryte wełną a na wierzchu pościel-  delikatna jak mgiełka i puszysta jak śnieg. Spałam fantastycznie śniąc całą noc o tym, że mój scenariusz został przyjęty do filmu a ja mam w nim grać główną rolę. Przyjechałam na plan filmowy niezmiernie dumna z wyróżnienia, lecz okazało się, że nie ma ani jednego słowa z mojego tekstu. Jestem oburzona! Nie gram w nie swoim filmie! - mówię jak gwiazda filmowa a oni na to, że nie umiem pisać, bo jeden z moich bohaterów o imieniu Mietek mówi ciągle – zaniesłem –zamiast- zaniosłem.
ON mówi, zaniesłem, bo jest przekorny - tłumaczę To żadna sztuka powiedzieć: zaniosłem! Każdy to potrafi. Wychodzę z planu ze złością i scenariuszem pod pachą.  A potem czytam swój rozdział o istotach, co mają tylko jeden wymiar. Są niebezpieczne. Każdego na swojej drodze tną jak laser na cieniutkie plasterki…
Budzę się około dziesiątej, szybko jem śniadanie: bułki z wiejskim serem z krakowskiego rynku- przepysznie tłustym od śmietany, polane  pysznym miodem a do tego kawa. Ania zjadła wcześniej i dymi papierosem. Pakuję się szybko i wyjeżdżamy razem. Kierunek Olkusz, bo tam są rydze. Zatrzymujemy się w wysokich i śmigłych sosnach na skraju szosy za wsią o nazwie Zaderman. Dostaję gumowce myśliwskie z białego nissana Ani i kozik dla gości. Idziemy szukać grzybów. Jednak nie ma ani jednego- tylko trzy purchawki. Wracamy powoli przez jesienne ugory i obiecujemy sobie spotkać się na wiosnę. Do zobaczenia koniecznie! Ona wraca do Krakowa a ja jadę do Ogrodzieńca Szlakiem Orlich Gniazd. Zjeżdżam na drogę bez tirów i jadę nie spiesząc się. Pod zamkiem karczma z kominkiem i wielkie szczapy ognia. Gorący obiad i kawa a potem łażenie po skałkach. Ładne te ruiny, ale słońce zaszło i mglisto, więc fotografie nie będą zbyt ciekawe, jednak miejsce mi się podoba i nie chce mi się wracać do pracy i codzienności. Pan parkingowy daje mi wizytówkę do „ Magdalenki” w pobliskim Bzowie, bo wygodnie i taniej niż tu. Więc jadę tam i faktycznie: domiszcze okazałe i pełno, pełno kwiatów w donicach glinianych. Mam niewielki, ciepły pokój z łazienką i dwa wąskie tapczany. Przez chwilę jest mi smutno, że ktoś bliski jest daleki i nieosiągalny i przemyka myśl, że mógłby tu zabłądzić jak Bridget Jones do jurty miliardera… Ale to marzenie- zaiste upojne nie ma nawet cienia na urzeczywistnienie, bo mieszka tu jedynie dziadek- jego córka i wnuk. A w oddali kozy i kilka kogutów. Zatem otwieram mojego Stumbrasa na pigwie, strzepuję popiół i rozgrzewam zielony długopis. Jutro wzejdzie słońce i będę myśleć brzuchem wzorem Suzukiego pomykając przez malownicze pagórki Jury Krakowsko- Częstochowskiej w ostatni dzień urlopu.







                                                                                                                                        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...