wtorek, 1 listopada 2016

Zamiast zniczy - pelargonie



Prawie każdego dnia widziałam go na podwórku: kosił, grabił, kopał, sadził, dokonywał rozlicznych przeróbek. Po pracy siadał na ławce pod jabłonką i podśpiewywał machając krótkimi nogami.
- Jestem nieduży ale chłop! – mawiał o sobie z dumą i wchodził na dach, by uszczelnić papę smołą.
- Złaź natychmiast! - wołała jego dziarska i władcza żona uderzając laską po żelaznej drabinie – Masz osiemdziesiąt lat, nie tobie łazić po dachu! Złaź mówię, obiad stygnie!
- Babiątko znowu się zdenerwowało… mruczał pod nosem
- Witek do jasnej ciasnej! Nie będę odgrzewała!
- Sam sobie odgrzeję! - zawołał- ciesząc się, że jest daleko od żony- I na dodatek ona tu nie wejdzie… - myślał, uśmiechając się szeroko.
Dokonywał oględzin komina i papy spoglądając na sąsiedni trawnik, gdzie opalała się młoda kobieta  z dużymi, pełnymi piersiami, które nie mieściły się w ciasnym bikini.    Podśpiewywał pod nosem i zszedł z dachu dopiero wtedy, gdy sąsiadka weszła do domu. Był przyzwyczajony do pokrzykiwania żony i jej ciągłych uwag, choć wszystko tu zbudował. Wygodny dom piętrowy i rozległy taras, budynek gospodarczy i ogrodzenie. Uprawiał ogród od wiosny do jesieni i był pogodny jak jego sad pełen śliw, jabłoni, wiśni i grusz. Dusza –człowiek- mówili o nim sąsiedzi i rodzina. Stary młyn, który prowadził przez wiele lat powoli chylił się do ziemi. Jeździł tam rzadko, lecz lubił wspominać tygodnie pracy w białym pyle, które jego rodzinie zapewniły dobrobyt. Sam naprawiał swoje maszyny w Polsce Ludowej i miał złotą rękę. Kiedy wójt zaproponował mu legitymację partyjną powiedział ze zdziwieniem: „ Miałbym się tak spaprać na stare lata…?
Po obiedzie kładł się na kanapie w dużym pokoju i odpoczywał puszczając mimo uszu marudzenie żony. A potem założył krótkie szorty, wziął motykę i poszedł do ogrodu. Pracowicie pielił  grządki buraków marchwi i pietruszki. Rozglądał się, czy żona nie podgląda i szybko wyrywał największe chwasty z działki atrakcyjnej sąsiadki. Ona jednak widziała wszystko. Patrzyła na jego czerstwą postać i myślała z zazdrością: starszy o dziesięć lat a żadnych zmarszczek , jeszcze porzuci mnie kulawą…
- Witek, czyś ty zgłupiał, żeby jej jeszcze pielić, swojej roboty nie masz…?! Ona ma w głowie fiu- bździu,  tylko lata, żaden  chłop nie będzie miał z niej pożytku.
- A co ty tam gadasz, uciechę będzie miał… odpowiadał mąż i wracał posłusznie na swoje grządki.
Minęło kilka lat. Któregoś dnia Witek długo nie wychodził z piwnicy, gdzie przesypywał węgiel, więc żona   gniewnie wołała go na obiad
- Co tam robisz? Poczekaj aż wróci syn. Czy to robota dla Ciebie? Mówiłam przecież, że drzwiczki trzeba naprawić!
On mnie nigdy nie słucha- mruczała stukając laską- i zeszła do piwnicy, gdzie był jego warsztat
pełen narzędzi. Witek siedział na betonie oparty o drzwi i oddychał z wielkim trudem. Pogotowie zabrało go do szpitala. Było upalne lato. Pan Witek nie wrócił na swoje podwórko. Pożegnaliśmy go na cmentarzu z prawdziwym żalem.
Może to przypadek, ale po jego śmierci każdego roku usychało jedno lub dwa drzewa w  sadzie i trzeba było je wycinać. Teraz zostało tylko kilka. Kiedy na  nie patrzę, widzę jego pogodną twarz na ławce pod jabłonką, gdy śpiewa pod nosem machając nogami: „ Jestem nieduży ale chłop!”


        Piwnica pana Witolda




 Mam wrażenie, że zostawił tu coś dobrego- w swoim dawnym ogrodzie, który porasta trawa.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...