Podjeżdża mały bus.
Sześciu pasażerów. Tyle nas jest razem ze mną. Busik podstarzały i raczej
brudny, ale kierowca dość uprzejmy. Cóż, kiedy na dłuższym przystanku bierze do
ręki usztywniony kabelek i grzebie nim w uchu. Później wyciera koniec palcami i
jedzie dalej. Kabelek leży między papierami i maskotkami na pulpicie aż do
następnego postoju. Kierowca znów wkłada go do ucha, czyści je starannie,
wyciera palcami i rzuca na pulpit. I uściśnij takiemu rękę! Ogarnia mnie złość
i stają mi przed oczami różni śmierdziele, których musiałam oglądać i czuć w różnych
miejscach. Nie są bezdomni ani pijani.
Mają domy i stałą pracę. Facet z biura ze słuchawkami na uszach,
zagapiony w Internet, fotograf w całkiem niezłym studio, elektryk… itp. Nie da
się ich ominąć, po prostu się trafiają- bywają nawet kierownikami.
Piszę o tym, bo przeczytałam artykuł na temat Franciszka Orłowskiego -artysty, który zadawał ludziom pytanie, czy chcesz zamienić się ciałem z kimś
innym i dla przykładu zamieniał swoje czyste koszule i spodnie na ubiór
spotkanych bezdomnych a potem z tych ubrań uszył namiot i umieścił na wystawie.
W tym śmierdzącym namiocie można było posiedzieć.
Być może jest w tym chrześcijańska idea miłości do bliźniego,
ale wymiana koszuli nie zmieni bezdomnego i nie zbuduje mu domu. Żeby komuś
pomóc, trzeba włożyć bardzo dużo wysiłku. Nie wierzę w pojedyncze akty.
Kilka lat temu spotykałam młodą kobietę, która często piła.
Mąż pracował na budowie i bił ją regularnie.
Miał wyrok w zawieszeniu za znęcanie się. Mieli dwoje dzieci w wieku 4 i
6 lat. W końcu policja je zabrała i umieściła w domu dziecka. Kobieta obiecywała
sobie, że przestanie pić, ale piła nadal.
Jej ciało było pełne siniaków. W końcu męża zabrano do więzienia.
Poprosiła mnie o pomoc w znalezieniu pracy. Powiedziałam, że musi jechać do
szpitala na odwyk, bo nikt jej nie zatrudni.
- Pojadę- obiecała.
Zobaczyłam ją po pól roku -nabrzmiałą od alkoholu.
- Myślałam, że pani będzie lepiej bez męża- powiedziałam z
wahaniem.
-Jest lepiej- teraz,
choć wiem, że żyję- odparła, ale
wyglądała gorzej niż kiedykolwiek. Odeszła
powoli niepewnym krokiem. Zmarła po roku. Zabił ją denaturat.
Raz w roku stawiam świeczkę na jej grobie i myślę: Gdybym
wtedy zawiozła ją do szpitala i zrobiła coś więcej, być może stanęłaby na nogi.
Happening koszulowy to pestka, ale zaangażowanie się w czyjeś
życie, gdy nie ma nawet jednej czwartej pewności, że to je zmieni- to prawdziwy
ciężar.
Nie myśl tak. Nie miałaś żadnego wpływu na to co się z nią stało i jak skończyła. Choćbyś ją zawiozła i tak nic by to nie zmieniło jeśli ona sama nie chciałby zmienić swojego życia. Nie da się "przeżyć życia za kogoś".
OdpowiedzUsuńDobra z Ciebie kobieta.
Nie lubię alkoholików, ale w niej było coś szczególnego: wdzięk, uśmiech, trudne dzieciństwo... Nie czuję się winna, jednak jej śmierć bardzo mnie zaskoczyła.
UsuńWedług mnie, jeśli ktoś chce i wierzy w zmianę, wystarczy pojedynczy gest, który otworzy mu oczy i popchnie do działania. Katarzyna ma rację pisząc ,że jeśli ona sama nie chciałaby zmienić swojego życia nikt nie byłby w stanie jej pomóc. Alkohol to niestety ciężkie kajdany, znałam osobę , młodą, która właśnie przez picie popadla w długi, a te oczywiście tylko poglebily jej nałóg. Próbowałam pomoc tej osobie przez dłuższy czas ale to niczego nie zmieniło, bo ona sama nie chciala.
OdpowiedzUsuńTy zrobiłaś co mogłaś, wskazałaś jej drogę, ale to ona musiała nią pójść, na co się nie zdecydowała. Ty swoją rolę wypelnilaś, a jej historia pokazała ,że wyjście z tunelu istnieje jeśli tylko podąża się w stronę światełka. Pozdrawiam Cię ciepło :)
Dziękuję za komentarz. Jednak "przedstawienie" Orłowskiego wywarło wpływ- zmusiło mnie do przemyślenia tamtej sytuacji.
Usuń