Nad miastem rozpościerały się ramiona
żurawi- tak samo, jak co dnia. Tonęły we mgle albo w deszczu. Jaśniały w
słońcu, jak wielkie grabie pomarańczy. Karolina wiedziała, że są i cieszyła się
na ich widok, kiedy pociąg podjeżdżał do miasta. Stały nieruchomo jak wielkie muzeum z ramionami do nieba. Dla
Karoliny wielkie żurawie miały moc mistyczną. Wracała do swego pokoju w jednej
z wielu kamienic, wlokąc wielką walizę pełną ubrań, weków i książek. Kiedy kółka odpadły, musiała ją nieść, przystając,
co chwila w mroku nocy. Spóźniła się na pociąg i wróciła ostatnim. Nie chciała
czekać na tramwaj na pustym, nocnym przystanku. Pomyślała, że w ciągu godziny
na pewno dojdzie do pokoju, który był jej domem od kilku lat. Wynajęła go na
drugim roku studiów. Wybrała spośród wielu innych, bo był około dwa kilometry
od uczelni i mogła tam iść na piechotę albo jechać rowerem i oszczędzić na
biletach. Odpowiadało jej otoczenie, zadbane chodniki i wielkie drzewa po
drodze. Była w nim sama, co też było ważne, bo mieszkanie z innymi studentami
męczyło ją. Wieczny bałagan w łazience, zawalona lodówka, podkradanie powideł,
zapach papierosów… Tu była sama i nikt nie zakłócał jej dnia ani nocy.
Z chrobotem przekręciła klucz na
drugim piętrze i weszła do przedsionka zapalając światło. Była tak zmęczona
taszczeniem walizy, że w pierwszej chwili nie poczuła chłodu swojego pokoju, w
którym temperatura zimą nie przekraczała 18 stopni. Powinna pójść do gospodarza
i poprosić o odpowietrzenie kaloryfera, ale wciąż to odkłada. Powinna zapłacić
mandat za to, że przeszła na czerwonym świetle, ale wciąż ma coś ważniejszego
do zapłacenia i boi się, że dojdą do niego jeszcze koszty sądowe. Powinna zapłacić
200 zł kary za książki z biblioteki, które się gdzieś zapodziały i karę za
przejazd pociągiem bez biletu, i jeszcze za telefon, bo go za chwilę wyłączą…
Karolina zaparzyła herbatę i wyciągnęła z walizki słoik z kotletami. Były
bardzo dobre podobnie jak powidła z czarnych porzeczek i jeżyn. Matka nie
dawała jej pieniędzy na utrzymanie w dalekim Gdańsku, ale wyjeżdżała z ciężką
walizką. Podjęła decyzję o studiach, wiedząc, że musi
radzić sobie sama. Sześćset złotych
kredytu studenckiego nie pokrywało kosztów mieszkania, więc w soboty i
niedziele pracowała w galerii. Kiedy
było bardzo źle wzięła urlop dziekański i na rok wyjechała do Belgii, gdzie
kroiła sushi w barze chińskim i odkładała na dokończenie studiów. Miała także prywatne lekcje angielskiego,
które wystarczały na codzienne zakupy. Jednak styczeń był trudny. Pracy było mniej. Jeden z uczniów odszedł a w
sklepie miała mniej godzin. W dodatku męczyły ją bóle głowy. Najchętniej
leżałaby na łóżku i spała do południa. Zimna łazienka nie zachęcała do
prysznica. Okno od północy było bez słońca. Zawsze jednakowe. Kwiaty na tym
oknie więdły i Karolina przestała je sadzić. Widok kończył się szarym murem z ogromnym jesionem. To
był jej bukiet i ogród. W styczniu stał pociemniały jak nieczynny żuraw.
Dziewczyna nastawiła czajnik na drugą
filiżankę. Grzała tylko tyle, ile mogła wypić. Oszczędzała, na czym się dało.
Pod koniec roku zwrócono jej trzysta złotych nadwyżki za prąd, ale to nawet w
części nie pokrywało jej rosnących i zaległych rachunków.
- Nie będę o tym myśleć – postanowiła
patrząc w lustro, ale twarz w lustrze wydała jej się obca i brzydka, więc
zasłoniła je ręcznikiem. W istocie ciemne oczy dziewczyny były duże i piękne i
przywodziły na myśl pradawne ikony wśród zadymionych rzęs. Jednak nie lubiła na
siebie patrzeć. Gdyby ktoś popatrzył
w nie z miłością… - westchnęła smutno,
bo nikt tu nie przychodził, nikt poza sąsiadem około czterdziestki i dawną przyjaciółką.
Jej koleżanki z klasy wychodziły za mąż, jeździły na wakacje z chłopakami a ona
wciąż była sama. Pomyślała, że jest za gruba i przestała najadać się do syta.
- Żołądek mi się skurczy i będzie ok
– pomyślała i wykonała zadanie. Skurczył
się szybko i rozmiar 38 zmniejszył się do 36.
- Wyglądasz jak modelka- powiedział
sąsiad.
- Rzadko się zdarzają tak długie i
proste nogi - dodał z uznaniem.
Karolina lubiła go i tylko tyle. Jej ciało
płonęło dla kogoś innego. Ciągle płonęło na próżno. Wracała do pustego pokoju i sama spędzała
Sylwestra. Sama taszczyła walizy, naprawiała rower, włączała wiertarkę,
malowała ściany i naprawiała zlew. Sama szła do teatru i do kina.
- Dlaczego…? – Myślała patrząc w
szklankę i kurczyła się.
Z
radia dobiegał przejmujący głos Kurta
Cobaina: „ I will never bother you/ I
will never promise to, I will never follow you”
-
Obiecaj, że będziesz … - powiedziała
szeptem, patrząc na zdjęcie chłopaka, który niezmiennie traktował ją jak
kumpla.
Pokój był jak czytelnia. Wielkie tomy
analiz psychologicznych i filozoficznych miały wyjaśnić zawiłości jej życia.
Głos Karoliny przycichł i rzadko wybuchał śmiechem. Nie było telewizora i jego
ekranu jak pradawny kominek. Było tylko radio lampowe z czasów narodzin jej
matki i odbierało jeden program. Mogła
kupić inne, normalne -na czasie, ale kupiła to, bo chłopak, który jej się
podobał, głosił ascezę na media. Jednak nie przyjeżdżał po nią na dworzec, odpisywał zdawkowo i jej nadzieja miała
rozmiar zero.
- Po co żyć? Jestem bez sensu.
Spojrzała na swoje długie palce i pomyślała: za długie. W świetle jarzeniówki wyglądały
sino.
- Moje palce są podobne do śmierci-
mruknęła cicho. W tym momencie jej dłoń wydłużyła się i palce sięgnęły
przeciwległej krawędzi wielkiego stołu kreślarskiego. Karolina spojrzała na
swoją dłoń ze strachem i zobaczyła, że jej palce mają ponad pół metra.
- Boże, co się dzieje…? – jęknęła ze
zgrozą rozglądając się. Nie było nikogo, lecz wiatr świszczący przez szparę w
oknie potęgował jej strach. Dłoń nadal była wydłużona jak poranny cień.
Karolina znieruchomiała i patrzyła zdumiona a potem nagle schowała rękę do
kieszeni i odprężyła się, bo dłoń zmieściła się tam gdzie zawsze.
- To złudzenia, to tylko złudzenia- pomyślała
nerwowo i włączyła laptop. Jednak druga dłoń- prawa zaczęła rosnąć podobnie jak
pierwsza i przykryła całą klawiaturę. Karolina poczuła na plecach zimny pot i
znieruchomiała ze strachu. Jej palce sięgały ściany- były wielkie jak grabie.
Poruszyła palcami i grabie też się poruszyły.
- O Boże, co to jest?
Chciała wyciągnąć telefon i
zadzwonić, ale gdy wielka łapa dotknęła torebki- bała się nią poruszyć.
Patrzyła na swoją rękę jak zaczarowana.
- To złudzenie, to jakaś wada wzroku,
coś z oczami… - myślała nerwowo
- Ale przecież wszystko inne jest na
swoim miejscu… Muszę wyjść, uciec stąd!
Wstała szybko i nie patrząc na rękę
niemal po omacku narzuciła na siebie kurtkę.
Potem wcisnęła buty i bez sznurowania - wybiegła z pokoju, ale po chwili przypomniała
sobie, że trzeba zamknąć drzwi. Wróciła po klucze i znowu spojrzała na dłonie.
Tym razem były normalne. Potarła je o siebie a potem przytuliła do policzków.
- Co się ze mną dzieje? Jestem chora.
Jeśli to komuś powiem- zamkną mnie w psychiatryku. Karolina zapomniała o
zmęczeniu, wyszła na ulicę trzymając dłonie w kieszeni. Nie chciała być sama.
Weszła do pubu i zamówiła grzane wino. Usiadła przy barze na wysokim stołku.
Barmanka uśmiechnęła się do niej i zawołała wesoło do kelnera:
- Przynieś gorące!
W niewielkiej sali było sporo osób.
Zawsze ktoś tu był i bardzo często pub zamykano dopiero nad ranem. Karolina
uspokoiła się i zdjęła kurtkę. Było tu o wiele cieplej niż w jej pokoju.
Przeniosła się do stolika przy oknie i usiadła w niewielkim fotelu. Cicha
muzyka i gwar rozmów usypiały ją. Poczuła się zmęczona i bezpieczna. Oparła
głowę o szybę i usnęła na siedząco.
Obudził ją trzask zamykanych drzwi.
Rozejrzała się po sali i zobaczyła, że nikogo już nie ma. - Nie
chciałam Cię budzić- powiedziała barmanka z uśmiechem - ale już zamykamy.
- No tak jasne, przepraszam-
powiedziała Karolina i położyła na stoliku
zapłatę z napiwkiem.
Za drzwiami była noc. Dochodziła
czwarta. Karolina wróciła do mieszkania, zapaliła lampkę, rozebrała się i
wsunęła pod puchową kołdrę. Nie patrzyła na dłonie, ale czuła je. Były takie
jak zawsze- bliskie i zwyczajne.
Następne dni wciągały ją w wir
zwykłych spraw: zajęcia na uczelni, powrót do domu, na piechotę, albo rowerem,
zakupy, gotowanie obiadu na małej, kuchence elektrycznej, pranie w misce,
korepetycje z angielskiego, praca w weekendy.
Pod koniec lutego matka zadzwoniła do Karoliny,
że kupiła jej bluzki i wkładki do butów. Paplała o nich jak najęta…
- Mamo nie wiem, czy potrzebne mi
wkładki- wtrąciła córka.
Wolałaby, żeby matka dała jej kasę,
to miałaby na bilety i dojazdy, ale matka była zakupo-holiczką i prawie
wszystko wydawała w galeriach handlowych. Tam spędzała soboty i niedziele
goniąc od przymierzalni do przymierzalni. Kupowała na wyprzedażach, ale i tak
pochłaniało to jej niezbyt obfity budżet.
- Obiecaj, że nie oderwiesz metek-
prosiła matkę- obiecaj!
- Kupiłam Ci coś naprawdę super i
tanio, ale obiecuję. Przyjedź koniecznie! – ciągnęła dalej matka.
- Dobrze mamo, przyjadę w następny
czwartek- powiedziała i rozłączyła się. Pomyślała, że oddane rzeczy pokryją
koszty podróży a jeśli matka odda też coś swojego to może dorzuci jej do
zapłacenia rachunków. Ponadto zawsze mogła liczyć na przepyszne kiszone ogórki,
pieczony schab, miód i wiejskie jajka,
bo matka lubiła dobrze zjeść i dbała o lodówkę.
Kiedy nadszedł czwartek, Karolina
założyła swoją czarną kurtkę z kapturem, włożyła brudne rzeczy do walizki z
myślą, że wypierze je w pralce i
dorzuciła książkę –„ Raga niewidzialny kontynent”. Naprawiła kółka i chrobocząc
po piętrze schodziła na dół. Dzień był jasny i pełen słońca. Ani śladu śniegu.
Na dworcu kupiła bilet i poszła na peron. Niedaleko niej stała tęga i gruba
kobieta wołając do syna:
-Chodź tu szybko! Pociąg zaraz
nadjedzie. Nie wychodź za linię!
Chłopiec też był gruby i podobny do matki. Wyglądał na trzynaście
lat. Zatrzymał się posłusznie i wrócił na miejsce. Karolina sięgnęła do
torebki, żeby wyjąć telefon i w tej samej chwili jej dłoń zaczęła się wydłużać
i sięgać poza kobietę. Spojrzała na nią
z lękiem, ale grubaska ani drgnęła. Wyciągnęła batonik z torebki i podzieliła
się z synem. Nieco dalej inna dziewczyna dłubała w nosie i ukradkiem wcinała
kozy.
- Tylko ja to widzę- pomyślała
Karolina i skurczyła się ze strachu w swojej czarnej kurtce.
- Może to Ufo? Jakiś eksperyment? Nie, to brednie. Mam zwidy, bo mam nerwicę.
Patrzyła na swoje dłonie, które oddalały się
coraz bardziej i miała ochotę uciec. Jednak oparła się o słup i myślała chaotycznie:
- Może się czymś zatrułam, może w
żywności jest ołów albo rtęć. Przecież tak było z Rzymianami, gdy jedli w
ołowianych garnkach a może sąsiad dosypał mi czegoś do kawy, żebym była
łatwiejsza… Boże to niemożliwe. On by tak nie zrobił…
Karolina patrzyła na rękę, która
uciekła na drugi koniec peronu i zbladła. Kaptur opadł jej z twarzy i w tym
momencie grubaska odwróciła się i spojrzała na nią badawczo.
- Źle się czujesz? Taka blada i
cieniutka… - pewnie z odchudzania.? Zjedz batonik - powiedziała wyciągając go z
głębi torebki. Jednak Karolina patrzyła w przestrzeń ze strachem i nie słyszała jej. W tym czasie z gwizdem i terkotaniem
nadjeżdżał pociąg. Grubaska zebrała klamoty i powiedziała opiekuńczo:
- Trzeba wsiadać. Chodź z nami. Adaś
pomóż z tą walizką.
Chłopak wziął walizkę Karoliny a ona
posłusznie weszła do pociągu. Grubaska znalazła wolny przedział i zawołała: Chodźcie
tutaj.
Karolina poczuła się lepiej, bo dłoń
wróciła na swoje miejsce i uśmiechnęła się do kobiety z peronu. Zauważyła, że
jej duża twarz zaczerwieniona od wiatru -tchnie szczerością. Kobieta wyjęła
termos, wlała do kubka parującą herbatę i podała dziewczynie. Potem jeszcze
została ugoszczona drożdżówką z makiem i batonem, którego nie wzięła na
peronie. Kobieta z zadowoleniem rozsiadła się w fotelu i zawołała do syna,
który otwierał okno: „Nie wychylaj się!”, ale on tym razem nie posłuchał i
wychylił się jeszcze mocniej:
Kobieta powtórzyła ostrzegawczo:
- Nie wychylaj się, bo zaczepisz o
słupek!
Karolina roześmiała się a matka
grubego Adasia wstała i energicznie opuściła szybę.
Pociąg ruszył. Dłonie były na swoim
miejscu. Karolina wyszła na korytarz, by spojrzeć na żurawie. Jaśniały w słońcu
wyciągając ramiona. Wyglądały niezwykle malowniczo. Próbowała
otworzyć okno, by widzieć je wyraźniej. W tym momencie jej palce oddaliły się i
wydłużyły. Wydłużały się całe ręce. Zdawało się, że biegną do portu. Karolina nie
czuła strachu tylko zdumienie. Jej ręce sięgały nieba, a potem oparły się o
żurawie i głaskały je czule w świetle zachodzącego dnia i łoskocie wagonów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz