sobota, 23 czerwca 2018

Rozwód w Ełku



W jednym ze swoich wykładów Ajahn Brahm mówi o rozwodzie jak o wielkim pączku. Że powinien być wielkim świętem, na które sprasza się gości i urzadza przyjęcie nie mniejsze niż wesele a państwo rozstający rozdają ukłony i idą w tany ciesząc się z rozstania. Ta myśl mnie olśniła. Olśniła mnie, bo jej istotą jest podziękowanie jakie składają sobie dwie rozchodzące się istoty. Podziękowanie za czas jaki ze sobą przeżyły.
Nigdy nie byłam na takim przyjęciu, ale jeśli się gdzieś wydarzy to chętnie je zobaczę. Jedna z moich koleżanek z licealnej klasy rozstała się z mężem po wielu latach, gdy dzieci już dorosły: „Nie było nienawiści i nie było miłości, po co to dalej ciągnąć?” - tak powiedziała. Rozwód był szybki i uprzejmy ale bez przyjęcia. Nie było drugiej części- wielkiego bukietu na stole ani listków weselnych na krzesłach. Bo w istocie rozwód o którym mówi Ajahn jest wielkim dziękczynieniem. Utopia? Raczej tak. Skoro potrafimy być wobec siebie tak głęboko uprzejmi i wdzięczni - to po co się rozstawać...?
Mój pierwszy rozwód skończył się i zaczął na jednej rozprawie, gdzie wszyscy byli zgodni. Było lato i szliśmy ulicą przez park przy fontannie. On powiedział, ze mnie zaprasza do Krakowa, jakby się nic nie stało. Jakby to był podwieczorek. Nie pamiętam, co mu odrzekłam ale byłam pewna że to ostatni spacer.

Jednak dziś po wielu latach, za co mogłabym mu podziękować...? Że sprzedał swoją książeczkę mieszkaniową z Krakowa i urządził nam wspaniałe wesele w apartamencie drogiego hotelu w centrum miasta i zaprosił gości z ulicy. Siedzieli zadziwieni na białych krzesełkach i przecierali oczy. Byłam niezmiernie szczęśliwa i do tej pory widać to na zdjęciu. Byliśmy młodzi  i mieliśmy fantazję – zaiste filmową. Nie znam nikogo innego, kogo byłoby na to stać. Jego hojność mnie wtedy olśniła. Nie znoszę skąpych mężczyzn. Ale potem n niestety przyszła codzienność. On uważał, że pracuje się tylko wtedy, gdy ma się ochotę - niczym Marlon Brando. Ale nie miał wyspy jak gwiazdor ani nawet motoru popularnego w „Peerelu”, więc już po roku wiedziałam, że nie zbuduję z nim wymarzonego domu ze wspaniałym ogrodem ani niczego trwałego.
Szliśmy przez park w letni dzień wśród poszarzałych drzew i zamykała się nieodwołalnie olbrzymia księga moich marzeń.



2 komentarze:

  1. Świetny wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Tak dawno mnie tu nie było, że zapomniałam o pisaniu. Ale Pan mi przypomniał. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...