piątek, 15 sierpnia 2014

W słońcu i w deszczu


Trudno opuścić malownicze jeziora, więc jechałam  z Ełku powoli, krętymi drogami aż do Mikołajek skąpanych w deszczu. Zjadłam obiad  w  barze, wśród  kwiatów i krzewów. Po lśniących kamieniach wszedł przystojny żeglarz z włosami do ramion.  Cóż, halibut Renaty  i poranna sielawa z patelni były o wiele lepsze, ale Mikołajki  mają swój klimat.  Widać je z daleka jak klamrę jezior.  Szłam ulicą aż do  kościoła augsburskiego  na wzgórzu. Wśród aksamitek  do pasa – stał ogromny posąg  Chrystusa.
 Z kościoła wyszło dwoje ludzi. Nie byli młodzi i nie byli piękni. Dwie chude szkapy, podstarzałe, ale w ich przytuleniu i delikatnej tkliwości było coś uroczego.  Patrzyłam jak schodzą z dziedzińca  i znikają w uliczce na wodą.  Łodzie ściągały do portu. Kobieta przed lumpeksem czekała na klientów, ale nikt nie wchodził.   Smutne manekiny spoglądały z wystawy na odnowione kamienice. Ten lumpeks tu nie pasował. Ale  sklep indyjski z torbami we wszystkich odcieniach różu i fioletu wyglądał w uliczce jak obraz.
 Między starymi murami z patynami tynku, w głębi podwórka  stał śmieciarz i upychał coś do torby. Miał stary  rower z odzysku.    W kolorowej, zamaszystej kurtce w szerokie pasy szedł Niemiec jak soczysty brojler. Gdyby nie gumowe podeszwy, mógłby stukać obcasami o podmokłe kamienie. Miał pięknie siwe włosy. Lekki deszcz im służył.
 Jechałam dalej, zatrzymując się nad mijanymi jeziorami aż do Rozłogów. Wielkie świerki i sosny po drodze zawsze dodają mi sił.  Tu czuję się jak w domu. Drogi szybkiego ruchu męczą mnie i drażnią. Ich wielkie ściany co chwila zasłaniają widok, toteż nic nie goniło mnie do przodu. Siedemdziesiąt kilometrów przed Warszawą zaczęła się ulewa. Dochodziła jedenasta. Było ciemno.  Zatrzymałam się przy restauracji obok nieczynnej stacji benzynowej i  pomyślałam, że poczekam tu do świtu. O północy podjechał jeep. Wysiadła z niego  dziewczyna  w bardzo obcisłej sukience. Wyrzuciła papierosa do kosza i odeszła, kołysząc się na szpilkach. Jej długie włosy falowały w świetle.
 Po północy pojawił się ogromny, stalowy tir „Biedronki” z napisem : Wspieramy Polskę i powoli podjeżdżał pod sklep. Zapakował kontener do magazynu i z hukiem odjechał.  Ostatnia para wyszła z restauracji. Zapadła cisza. Obudziłam się około czwartej nad ranem w wielkiej mgle.  Wyjechałam na drogę 61.  Na najbliższej stacji benzynowej sprzedawca spał na stołku na siedząco, opierając głowę o ścianę. Nie budziłam go.




2 komentarze:

  1. Elżbieto, właśnie odkrywam Twoje wcześniejsze posty, one tak zapadają w pamięć... Czytałam na szybko przed tygodniem, ale musiałam wrócić :) Widzę, że i Ty pokonujesz spore odległości. To męczące, ale też pod wieloma względami uzależnia (? - w sumie nie wiem, może po prostu umysł się już tak z tym musem godzi, że ma się wrażenie dobrowolnej przyjemności?). Piękny, bardzo klimatyczny wpis. Widzę ten cierpki poranek po długiej jeździe, widzę tego drzemiącego sprzedawcę i kobietę, której włosy falują w świetle... Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Nino- dziękuję. To jest wpis dla poetów i tutaj odezwała się Twoja "poetycka" dusza. Uwielbiam jechać tak jak lubię i zatrzymywać się po drodze w ciekawych miejscach. Kupię sobie na gwiazdkę dobry aparat, który maluje mgły. Mgła jest niezwykle nastrojowa. Właśnie wróciłam z pracy i pakuję się, bo jadę na Mazury:)

      Usuń

Orient-Express

  Czy życie nie jest piękne? Jeszcze wczoraj wieczorem zalało mi kuchnię, bo urwał się zawór zimnej wody pod zlewem, i popłynęło strumieniem...